Monday 26 November 2012

Uzależnienie od owoców morza/ Seafood addiction


Krewetki, małże, dziwne muszle, ośmiorniczki… lubię je wszystkie, a że coś dawno nie było posta o jedzeniu, trzeba to nadrobić. Nie zapraszam Was jednak w żadne konkretne miejsce, ale będzie o jednym typie jedzenia. 

Uwielbiam owoce morza, mogłabym je jeść przez kilka dni z rzędu i się nie znudzić. Lubię dania, gdzie są one tylko dodatkami  albo gdzie dodatków nie ma żadnych i grają one główną rolę. Irlandia nie kojarzyła mi się jako kraj serwujący pyszne ostrygi, a tu niespodzianka: w Galway organizowany jest nawet co roku festiwal ostryg

Muszę się przyznać, że nie pamiętam, kiedy jadłam owoce morza po raz pierwszy. Czy było to podczas mojej pierwszej wyprawy do Hiszpanii po pierwszym roku studiów? Czy może były to smażone kalmary podczas Erasmusowej przygody?  Nie jestem pewna, ale wiem, że to w Hiszpanii zasmakowałam się w owocach morza. Niemały udział w tym dziale mojej kulinarnej edukacji miał też Nuno, który owoce morza może jeść w takiej ilości, że zaskakuje wszystkich. Jednym z naszych ulubionych miejsc w Barcelonie była Paradeta (tam zabrałam moją mamę na pierwszego w jej życiu kraba i małże), a po niedawnej wizycie w Oscar’s Bistro w Galway (gdzie jedliśmy najlepsze w życiu krewetki), doszłam do wniosku, że jedno z dań tam serwowanych mogłoby być moim ostatnim posiłkiem. Do dziś też pamiętam za to naszą pierwszą randkę, która za spotkania na kawę przedłużyła się w spontaniczną kolację, na którą Nuno zaserwował mi ryż z owocami morza. 


W Polsce owoce morza nie są może tak popularne jak w krajach śródziemnomorskich, cały czas stanowią raczej rarytas. A to z prostej przyczyny, że u nas nie występują, świeże dostać jest niezwykle trudno ( i nigdy nie wiadomo czy na pewno są świeże), a mrożone to jednak nie to samo. 

Dziś podzielę się z Wami listą naszych ulubionych owoców morza (kolejność przypadkowa)

Krewetki jadłam chyba najczęściej. Ale do wprawy Nuno w obieraniu krewetek jest mi jeszcze daleko. Lubię te grillowane, jak i gotowane, tygrysie, ale też te zupełnie małe, skropione jedynie sokiem z cytryny, albo maczane w jakimś sosie.

Obierania kraba jest wyzwaniem! Ale ile przy tym zabawy! I chyba o to bardziej chodzi, bo mięsa (pysznego) jest w krabie niewiele. W Lizbonie zabraliśmy moich rodziców oraz ich znajomych do restauracji serwującej wyłącznie ryby i owoce morza, mój tata jadł kilka potraw po raz pierwszy w życiu, ale to chyba zabawę z młoteczkiem i szczypcami zapamiętał najbardziej.


Hiszpańska Galicja słynie z vieiras, czyli po naszemu przegrzebków (po raz pierwszy nazwę tę w moim ojczystym języku usłyszałam z miesiąc temu). Ten owoc morza jest nawet symbolem pielgrzymki do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Do tej pory jadłam przegrzebka jeden jedyny raz w życiu, zapiekanego, ale 2 tygodnie temu w Galway właśnie miałam okazję spróbować grillowane i według mnie są to jedne z najsmaczniejszych owoców morza. 

Ostrygi to chyba owoc morza, który najmniej mi smakuje. Może nie umiem w pełni docenić tego morskiego smaku? Może powinnam sprostować, że nie przepadam za ostrygami na surowo, ale takie zapiekane i przyprawione to zupełnie inna bajka? W Irlandii dodatkowo odkryłam, że świetnie się komponują z Guinnessem. 

W Hiszpanii często jedliśmy małże, bo są one niezwykle proste w przygotowaniu, wystarczy je trochę oczyścić i wrzucić do wrzątku, a potem zaserwować polane sokiem z cytryny. Należy tylko pamiętać, by nie zjeść małż, które podczas gotowania się nie otworzyły. 
Grillowane ośmiorniczki (najlepsze pulpo jest też z Galicji), kalmary, mątwy… czasami żałuję, że je zamawiam, bo niestety od czasu do czasu trafiają się gumowate, twarde kawałki, które żuje się bez żadnej przyjemności. 


To oczywiście zaledwie jedynie kilka przykładów owoców morza, zostało mi jeszcze sporo do spróbowania (homara nigdy nie jadłam, za ślimakami nie przepadam), ale już czekam na jakąś specjalną okazję, by wybrać się do Oscar’s Bistro w Galway na kolejną porcję przysmaków z morza. 

Mieliście okazję spróbować owoców morza? Smakowały Wam? Zapraszam do galerii na facebooku po większą porcję zdjęć


Shrimps, clams, mussels, octopus ... I like them all and since I haven’t written about food for quite some time, I decided to dedicated this post to a type of food I discovered few years ago and can’t leave without. 

I love seafood and my diet could be based on it and I wouldn’t get bored for quite a long time. Before coming to Ireland, I didn’t picture this country as a place where they serve it often, so imagine my surprise when I discovered that they even had famous oyster festival in Galway.  

I have to tell you a secret. I don’t remember at all when and where I tried seafood for the first time. Was it during my first trip to Spain after finishing my first year at the University (is it a shame to eat it for the 1st time being 20 something)? Or my first seafood meal were fried calamari during my Erasmus exchange? I'm not sure, but  it was in Spain that I learnt to appreciate its taste. Well, Nuno has played a big part in my culinary education, coming from a country that is also famous for fish and different ways of serving seafood. I still remember our first real date, we meet for a coffee but then couldn’t stop talking, so he spontaneously invited me for dinner and cooked rice with seafood. 


One of our favorite places in Barcelona was Paradeta (it is where I took my mum when she visited and where she had crab and clams for the first time in her life), and you would be surprise how much seafood my boyfriend can eat (you can judge by the empty plates). Recently we went to Oscar's Bistro in Galway, the place that even surprised Nuno, who isn’t impressed so easily by food outside from Portugal, and he claims they served the best shrimps he had eaten so far. I think I would order seafood as my last meal, if I was given that choice. 

In Poland, seafood isn’t as popular as it is in the Mediterranean, for a simple reason: we do have fish from Baltic sea, but no seafood. It is quite expensive to buy seafood in Poland, and you never know how fresh it is, and frozen isn’t the same. Is seafood popular in your country?

I still haven’t decided which is my favorite sea food dish, so I’ve randomly chosen some that I like.  
Probably I’ve eaten shrimps more frequently than any other seafood but I’m still far from mastering Nuno’s technique to peel a shrimp. I like them grilled or cooked, both big ones and tiny ones, with sauce or served only with lemon. 


Do you know how challenging it is to peel a crab? But it is so much fun! Its meat is delicious, but you don’t get rewarded for your effort, as there isn’t much meat inside a big shell. In Lisbon, we took my parents and their friends to a restaurant that only served fish and seafood, my dad tasted few things for the first time in his life (he is rather a meat person, but enjoyed it), but I think it was playing with crab cracker and little hammer that he remembers from this dinner. 

Spanish Galicia is famous for vieiras (scallops). Its shell is even a symbol of the pilgrimage to the tomb of St. James in Santiago de Compostela. Before trying grilled scallops in a great restaurant in Galway, I only ate them once, roasted, 4 years ago in Santiago. I will hopefully eat them again in the near future, as they are so delicious!

If I were to choose seafood that I don’t like that much, it would be oysters. Maybe I just can’t fully appreciate the flavor of the sea? I don’t like raw oysters, served only with lime, but baked ones are really nice. And in Ireland I discovered they go well with a pint of Guinness.

In Spain, we often had mussels for lunch when we felt lazy to cook, as they are so simple and fast to prepare. You just clean them up a bit, toss into boiling water and after 10-15 minutes serve with lemon juice. Just remember not to eat mussels that haven’t opened during the cooking. 


Grilled octopus (Galician pulpo is believed to be the best), squid, cuttlefish ... they can be so tender and tasty, but unfortunately I’ve eaten few time some hard, rubbery pieces that you chew without any pleasure. 

I could go like that for few paragraphs more but I suddenly got hungry and feel like going to Oscar's Bistro in Galway to taste other delicious plates(I just need to find some special occasion to celebrate as it’s quite an expensive place).

Have you ever tried seafood? Do you like it? Check my facebook for more photos.  

Czemu wyjechałam z Polski/ Why I left my country


Niedawno zaczęłam nową pracę, niedawno się przeprowadziłam do nowego miasta, do nowego kraju, a wydaje się także, że tak niedawno wyjechałam z Polski. Te 3 lata minęły tak szybko; zanim się obejrzałam wyjechałam z Bukaresztu, pierwszego przystanku na mojej prywatnej mapie emigracyjnej. Potem przyszła pora na Barcelonę, ale i ta przygoda skończyła się szybciej, niż myślałam. 26 września wylądowałam na lotnisku w Dublinie, wsiadłam w autobus do Galway i zaczęłam moje życie na Zielonej Wyspie, miejsca popularnego wśród polskiej emigracji, ale którego wcześniej nie brałam nigdy pod uwagę. Życie jednak jest tak nieprzewidywalne, że nawet nie chcę zgadywać, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. 

Nowa praca to nowe znajomości i small talk, czyli rozmowy o niczym, albo standardowe pytania : kiedy i dlaczego przyjechałam do Irlandii. Nie wiem, ile razy opowiadałam naszą historię. Zawsze starałam się, jak najmniej poruszać na blogu sprawy prywatne, pisząc ogólnie o podróżach czy różnych aspektach mieszkania w Barcelonie. Znajomi wiedzą, kiedy i gdzie się z Nuno poznaliśmy i dlaczego wyjechałam z Polski, nie czułam zatem większej potrzeby, żeby tę historię opowiedzieć albo żeby wyjaśnić powody mojej emigracji. Ostatnio jednak dostałam od czytelniczki pytanie właśnie o te powody, niejednokrotnie też pojawiły się komentarze, że miałam ogromne szczęście mieszkać w Barcelonie i czy mogłabym poradzić, jak tam znaleźć pracę. Dzisiejszy post będzie więc pośrednio odpowiedzią na te właśnie pytania.

Będąc na studiach marzyła mi się emigracja w jakimś fajnym kraju. Nie umiałam jednak określić, jaki kraj byłby tym fajnym ani czy wyjazd za graniczę trwałby kilka lat czy był  na całe życie. Na ostatnim roku studiów poznałam Nuno, ale przez głowę mi nie przeszło, że coś, co zapowiadało się na związek trwający, tyle, co jego Erasmus w Warszawie, przetrwa przeprowadzki do 3 krajów. Moje emigracje nie były nigdy spowodowane poszukiwaniem lepszej pracy, atrakcyjnych zarobków, czy po prostu lepszego życia. Ja walizki spakowałam, by sprawdzić, czy spotkany w Polsce Portugalczyk jest tym, z którym chcę być.


Z każdego kraju wyjeżdżałam bez pracy, nie zawsze z optymistycznym nastawieniem, raczej z lękami, czy moja decyzja była słuszna. Pierwszy wyjazd był najtrudniejszy, postawiłam bowiem wszystko na jedną kartę, jaką był nasz związek. Tylko z perspektywy czasu będziemy wiedzieć , czy nasz wybór był słuszny. Ja nie żałuję, ale rozumiem też tych, którzy na takie ryzyko nie są gotowi. 

Życie emigrantów nie zawsze jest łatwe. Ja przyznaję, że miałam szczęście i moje poszukiwania pracy nie trwały dłużej niż 3 tygodnie. Ale nie tylko bezrobocie jest problemem, z którym trzeba się zmierzyć poza granicami kraju. Dochodzi czasami brak znajomości języka, co utrudnia codzienne życie. Najgorsze jest jednak rozstanie z rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali w kraju. 

Życie na emigracji to nie jest jedna niekończąca się przygoda. Spędzenie w jakimś kraju wakacji, a przeprowadzka na stałe, to coś zupełnie innego. Dlatego warto się zastanowić, czy nie jest to chwilowy kaprys. Uważam jednak, że w przyszłości żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy i jeśli komuś marzy się mieszkanie w Barcelonie, Irlandii, czy jakimkolwiek innym miejscu na świecie, to powinien podążyć za tym marzeniem. Jeśli zderzenie z rzeczywistością okaże się zbyt brutalne, zawsze można wrócić. I nie musi to oznaczać porażki. Przed wyjazdem do jakiegokolwiek kraju warto się przygotować: poszukać stron z ogłoszeniami o pracę i zobaczyć, czy ofert tych jest sporo (z mojego doświadczenia wynika, że wysyłając CV będąc jeszcze nie w kraju, do którego się chcemy przeprowadzić, odzew jest raczej nijaki, ale Nuno miał to szczęście, że dwukrotnie zatrudnili go tylko na podstawie rozmów telefonicznych, więc nie ma reguł), zobaczyć, jakich formalności trzeba dopełnić przed i po przeprowadzce, poczytać fora czy blogi innych emigrantów. Nie ma jednak złotej reguły, która sprawdzi się we wszystkich przypadkach, dużo zależy od szczęścia. 


Jeśli macie jakieś konkretne pytania dotyczące życia w Bukareszcie, Barcelonie czy Irlandii, zostawcie komentarz, wiadomość na facebooku lub napiszcie maila na visenna7@gmail.com, a obiecuję, że na wszystko odpiszę.  Aha, możecie też poczytać trochę o mnie tu i tutaj.


I recently started a new job , I recently moved to a new city, a new country, but somehow I still have an impression that I left Poland not a long time ago. Three years have passed so quickly, it feels like I left Bucharest last week. A first stop on my personal immigration map was bit unexpected, as never before had I traveled east to Poland. Then we moved to Barcelona, but our Catalan adventure was over faster than we expected it would last. On 26th of September I landed at the airport in Dublin, hopped on a bus to Galway and started my life on the Green Island, a place destination among Polish immigrants, but  where I hadn’t had intentions to live. But as you can see, life is full of surprises and here I am and don’t even ask me what my plans are, as I’d rather not plan anything. 

The  first few weeks at new work means meaning new people and having a lot of small talks. You can bet that almost every day you would be asked the same questions: how long have you been in Ireland? And why have you chosen this country? I lost count how many times I’ve had to tell the same story to different people, first in Romania, then in Spain and now in Ireland. I’ve tried to keep my blog as impersonal as I could, writing about our trips, general impressions on things and various aspects of living in Barcelona. My friends and family know why and when I decided to leave my job in Poland and follow Nuno to Bucharest. On the other hand, I find it interesting to read on other expats’ blogs what reasons they had to move abroad and I also got some questions from my readers about my motives. Today I will try to shed some light on that issue. 


When I was at the university, I secretly dreamt about moving abroad to a nice country. I just didn’t know what country would be nice, so I didn’t really plan anything seriously. I wasn’t even sure for how long I would like to live abroad. Then during my last year at the Uni, I met Nuno. And something I believed would last as long as his Erasmus exchange, survived changing countries 4 times! So now, you probably have guessed what (or better said:: who) was my motive to leave my job, friends and family behind. I’ve never emigrated to get a better job, earn more money, to look for a better life. I’ve packed all my belongings into 2 suitcases for 4 times so far just to be with this Portuguese guy I met in Warsaw. And I’ve never regretted this decision.  

I moved to 3 different countries in the last 3 years and I always left job-less. It’s never an easy decision, especially if you don’t have savings. I was afraid that I wouldn’t find a job, wouldn’t make any friends… The first relocation was the hardest one, as I bet everything on one card, that is, our relationship. Now I know that I made a right choice, but I understand that not everybody is ready to take such risk.

The life of immigrants is far from being easy, at least at the beginning. You leave with no work, no friends, and all you can know about your future is a big question mark. I was lucky to find a job within the first 3-4 weeks and always found people that I liked. But still, living in a country that nobody speaks your language, with your family hundreds or thousands kilometers away, is a challenge. 


Life of an expat is not one  endless adventure as it may seem. Well, it is an adventure as well, but  it isn’t like going on holidays to one country, moving there permanently is a different story. But I still believe that it is worth to leave your comfort zone (read: your country) and try leaving abroad for some time. You only regret thinks that you haven’t tried, and you can always go back home if something doesn’t go quite the way you wanted. Still, remember to check few things before packing your luggage: find some websites with job offers and see if there are some that you could apply (from my personal experience, when applying from abroad and without having the local mobile number, the chances if the company contacting you are quite slim, but for Nuno it worked great- he got his 2 last jobs thanks to phone interviews only, so there are no rules), make sure that you know what paperwork you have to deal with before and after moving abroad, read forums and expat blogs for tips.  But as with everything in life, there is no golden rule, a lot depends on pure luck. So good luck!

If you have any questions about life in Bucharest, Barcelona and Ireland, please leave a comment below the post, sent a message via facebook or just write my email (visenna7@gmail.com), and I promise to answer. And by the way, you can read two interviews with me, here and here


Sunday 25 November 2012

Jarmark świąteczny w Galway/ Christmas market in Galway


W Irlandii dekoracje  świąteczne można było już kupić w sklepach w okolicach Halloween. Mam wrażenie, że z każdym rokiem szał świąteczny zaczyna się wcześniej. Boże Narodzenie jest chyba moim ulubionym świętem, ale dekorowanie ulic w listopadzie uważam za przesadę. Co nie przeszkodziło mi wybrać się wczoraj na świąteczny jarmark i główną ulicę handlową Galway, by zobaczyć iluminacje. Lubię odkrywać na nowo miejsca, które znam, a które w różne pory roku wyglądają odmiennie. 


Jarmark różnił się od Fira de Santa Llucia, który to jarmark co roku ma miejsce w Barcelonie, przed katedrą. Nie było postaci do zbudowania żłóbka, caganera czy pieńka caga tio, trochę mnie rozczarowało, że nie odkryłam żadnej typowej zabawki czy tradycji. Połowę stoisko stanowiły stoiska z jedzeniem lub piciem, Nuno skusił się na hot doga, ja miałam ochotę na grzane wino. Oczywiście można było kupić bombki, choinki (nie uschną na miesiąc przez Wigilią?!) czy inne dekoracje. Albo poszukać inspiracji na prezent dla najbliższych. Dla najmłodszych niemałą frajdą była karuzela z retro konikami. 


Nie będzie osobnego postu o ulicach udekorowanych świetlnymi dekoracjami, bo nawet przy dobrej chęci zdjęć by się tyle nie uzbierało. Wiem, że nie można oczekiwać, że małe Galway dorówna Barcelonie (zobacz dekoracje), ale nie mogłam ukryć rozczarowania widząc dość biedne dekoracje na Shop Street. Przed świętami zawitamy do Dublina i mam nadzieję, że będą one troszkę ładniejsze. 


A wasze miasta przybrały już świąteczną szatę? 

 

I love Christmas, I think it is my favorite holiday, but still I don’t find it normal to see all those Xmas decorations right after Halloween. I feel that every year  Christmas frenzy starts bit earlier. But still,  was more than happy to go to the Christmas market  (that opened 2 days ago) and see the illuminations on the main shopping street of Galway. For my defense, I can only say that I love to explore places that I know during different seasons to see how they can change. 


The market had nothing to do with Fira de Santa Llucia, that takes place every year in Barcelona just in front in the cathedral. There you can buy every possible figure that you may need to build your own crèche ,you discover funny and surprising Catalan traditions: caganer and  caga tio, I was bit dissapointed that I didn't discover any typical traditions. Here for a change, more than half stands offer food and drinks, and we were tempted to drink mulled wine and Nuno couldn’t resist the smell of hot dogs. We didn’t buy anything (I still have no idea what would make a perfect present for my family), but there were plenty of stands to find inspiration for gifts. I don’t know if we will be decorating our flat, but there were some cute decorations and Christmas trees as well. 


I have to squeeze a photo of streets with festive light decorations, as if I were to write a separate post, it would be the shortest ever on this blog. I know that I was naïve to expect to see kilometers of Xmas lights in such a small town, but I couldn’t hide my disappointment when I went to Shop Street, the main street in Galway. Before Christmas we plan to spend some time in Dublin so I hope that I will see some proper decorations.


Is your city already ready for Christmas? Do you like its decorations?

Monday 19 November 2012

Powody, dla których lubię…/ Reasons why I like ...


Po przeczytaniu ostatniego posta, moja mama napisała, że dzięki niemu wróciły miłe wspomnienia.  Wspomnienia, które wywołały uśmiech i ociepliły troszkę jesienny wieczór. To jeden z powodów, dla których piszę bloga, by utrwalić ulotne chwile. By zatrzymać na dłużej miejsca, ludzi, minione chwile. 
Zrobiłam dzisiaj mały kolaż, który miał zobrazować, za co lubię Portugalię. Padło na Portugalię, ale mogłoby być o dowolnym kraju.  Czy można uchwycić i opisać coś tak ulotnego jak nasze subiektywne uczucia ? Co sprawia, że zakochujemy się w jakimś miejscu? I mimo, że wracamy tam wiele razy, nie nudzi się ono, a wręcz przeciwnie- za każdym razem odkrywamy nowe zakamarki, nowe tajemnice? A w inne nie chcemy powrócić po pierwszym spotkaniu? Dlaczego niektóre bardzo turystyczne miejsca, nad którymi zachwycają się miliony, nie są w stanie nas oczarować? Czy najważniejsze są zabytki? A może ludzie, których spotykamy na naszej drodze? Smaki? Zapachy? Kolory? A może atmosfera danego miejsca? 

Portugalia oczarowała mnie urokliwymi zakątkami, szaloną jazdą eléctrico (uwaga na zakręty), zachodem słońca na Riberze w Porto. Wzruszyła mnie nostalgicznym fado, gdzie siedzieliśmy przy samych artystach. Gdy zamknę oczy przypominam sobie gwar w Bairro Alto w ciepły lipcowy wieczór, nawoływania przekupki na bazarze… Tęsknię za smakiem ciepłych jeszcze, koniecznie posypanych cynamonem, pastéis de belém … Ja języku czuję słodki smak wina Porto…A latem co lepszego niż plażowanie w Alrgarve i grillowane sardynki? 

Ale się rozmarzyłam dzięki tym wspomnieniom… Szkoda, że czasami nie da się uciec od rzeczywistości i wskoczyć w pierwszy samolot lecący do Portugalii… Czy innego kraju, który nas w sobie rozkochał… Jaki kraj rzucił na Was urok?



After reading the last post, my mom said that it brought some nice memories of summer days. And that thanks to those memories, the autumn evening got bit warmer. One of the reasons why I decided to write a blog, was to capture fleeting moments. To freeze moments, places, people.

Today, for no reason whatsoever,  I made a collage that illustrates why I like Portugal. It could be about any other country, it’s just I’m in the mood for something Portugal related. 

It is possible to capture and describe something as ephemeral as our feelings? What makes you fall in love with a certain place? Why I like Amsterdam but dislike Milan? Why you can go back to one place countless times without getting bored, and discovering its new secrets with every visit? And feel that you don’t want to go back to a city after only one brief moment? Why some touristic destination, that millions praise about, are unable to move us? What are the most important factors that influence our decision whether we like someplace or not? Are monuments necessary? Or are people we meet on our way that play the key factor? Tastes? Smells? Colors? A difficult to describe atmosphere of a place?

I quickly fall under the spell of  Portugese charm, of lovely little town, a wild  ride in eléctrico (watch out on the corners), sunset in Porto. I was touched during a nostalgic fado concert, where we sitted right next to artists. When I close my eyes I can remember the vibrant night in the Bairro Alto on a warm July evening, I can hear street vendors trying to sell their goods in a traditional market…I miss the taste of still warm, sprinkled with cinnamon, pastéis de belém ... I taste a sweetness of Port wine ... And what can better during summer time than sunbathing in Alrgarve and eating grilled sardines?

I love day dreaming, just closing my eyes and imagining I’m somewhere else. I wish it was possible just jump on the first plane to Portugal ... Or to another country from my “I-love-this-place” . What s the country that put a spell on you?

Saturday 17 November 2012

Wakacje z rodzicami/ Holidays with parents


Wiele osób wzbrania się przez spędzeniem urlopu z rodzicami. Pewnie gdybym mieszkała w Polsce, pomysł spędzenia wakacji z rodzicami by się może nawet nie pojawił. Od ponad 3 lat mieszkam jednak poza granicami mojego kraju i wizyty w domu nie należą do częstych (2 na rok to chyba średnia), zatem cieszę się z każdych odwiedzin i możliwości spędzenia z rodziną choć kilku dni. W te wakacje postanowiliśmy spełnić marzenie mojej mamy o wakacjach w Portugalii i zorganizowaliśmy 10-dniową wycieczkę objazdową, na którą zabraliśmy też przyjaciół/ sąsiadów moich rodziców (tak się złożyło, że mama marzeniem o Portugalii zaraziła się właśnie od H. i kiedyś jej obiecała wspólny wyjazd). A kto nadaje się lepiej na pokazanie tego przepięknego kraju niż rodowity Portugalczyk? Tak więc po kilku prośbach i przemyśleniu, czy to w ogóle jest dobry pomysł, zajęliśmy się planowaniem. Bo rodzice jechali na wakacje all inclusive, czyli, że niczym się nie musieli przejmować, a my spędziliśmy kilka dobrych wieczorów panując trasę, rezerwując hotele (i martwiąc się, czy będą się im podobały) i samochód. 


Całej relacji z podróży nie da się zmieścić w jednym poście, dzisiaj tylko taka mała zajawka.  Jeśli będziecie chcieli poczytać więcej, musicie zaglądać regularnie na bloga albo na stronę facebooka lub twittera.

Najdłużej zastanawialiśmy się nad trasą, chciałam bowiem zobaczyć też coś nowego, czego nie miałam okazji zwiedzić dotychczas. Moi rodzice oraz Halina z Leszkiem wybrali opcję skupioną na miastach, tak więc tym razem Algarve zostało wykreślone, a na regenerację po zwiedzaniu Lizbony zaplanowaliśmy 1 dzień plażowania. Uważam, że wycieczki objazdowe to najlepszy sposób poznania kraju, a Portugalia doskonale się do tego nadaje, bo jest stosunkowo niewielka. Zaczęliśmy od 3 dni w Lizbonie, 1 dniu plażowania w Portinho da Arrábida, po 1 dniu w Sintrze, Óbidos, Coimbrze i 2 dniach w Porto, by na ostatni wieczór i noc spędzić w Lizbonie, skąd my wracaliśmy do Barcelony, a reszta do Warszawy. Uważam, że jest to trasa idealna na pierwszy pobyt w Portugalii, można zatrzymać się też w Aveiro (nazywanym Wenecją portugalską) albo w Fatimie (jeśli ktoś lubi te klimaty). Wybrzeże Algarve i Alentejo zasługuje powiem na osobną wyprawę, jaką odbyliśmy z Nuno 3 lata temu. Też się powinna pojawić kiedyś na blogu, bo zgadzam się z Nuno, że należy plaże Algarve należą do jednych z ładniejszych w Europie. 


Moja mama jest nauczycielką, więc automatycznie zawęził się termin, kiedy mogliśmy jechać, padło na 1 tydzień lipca, bo z reguły nie lubię urlopów w sierpniu, a zwiedzanie w upałach nie należy też do najprzyjemniejszych. Pogoda nam dopisała, jak na lato, pogoda była rześka, wieczorami musieliśmy pamiętać o sweterkach czy lekkich kurtach. Dla niektórych mogłoby to być rozczarowaniem, bo w lipcu raczej spodziewać się należy upałów, ale dla nas pogoda nie mogła być lepsza. 

Wkrótce będzie o pysznych portugalskich przysmakach, litrach wina, które wypiliśmy, wzruszającym koncercie fado, degustacji Porto i malowniczych miejscach, które odwiedziliśmy. 


A na zakończenie pytanie do Was. Co myślicie o urlopie z rodzicami? Mieliście kiedyś okazję spędzić go właśnie w ich towarzystwie (i nie mówię tutaj o latach dzieciństwa)? Ja od lat (nie licząc ich wizyt w Barcelonie, ale tych chyba nie można nazwać wakacjami z prawdziwego zdarzenia) nie brałam tego pod uwagę, ale w tym roku świetnie się bawiłam i zaliczam je do bardzo udanych. 


Many people refrain from spending the holidays with their parents. Perhaps if I lived in Poland,  I wouldn’t even consider going on vacation with my parents. But since I left Poland more than 3 years ago and go back home only twice a year, I am really happy every time I get the chance to spend few days with my family, be it in Bydgoszcz, my home town, or while they visit me. This summer was a bit different, as we decided to spend holidays together. My mum was dreaming of going to Portugal ever since both me and my sister spent there some weeks. After she suggested a few times that it would be great idea to go there together as who can be a better guide than a native Portuguese, we gave up and agreed. It turned out that my mum had promised to go to Portugal with her friend and didn’t want to let her down, Halina and Leszek (the very same that visited us in Barcelona, separately, Halina  with my mum for the sightseeing, and Leszek with my dad for the FC Barcelona match) joined us. Me and Nuno had to organize everything, as my parents and their friends were lucky enough to have “all inclusive” guaranteed without having to worry or pay a travel agency to arrange their trip for them. Us, well, we spend few evenings planning which cities to go, how many days stay over, which hotels to book and what car was big enough for 6 of us. But since I love planning (I really could be a professional planner) and this trip was a way of thanking my parents for all the holidays they had organized for me, I didn’t mind. 


Today’s post is only a sneak peak. If you want to find out exactly what we saw and did, you have few choices: follow on facebook/twitter/subscribe, so you are informed when the next post on our road trip in Portugal is released.

The most difficult part was planning a perfect route. As I already had been to Portugal few times, I didn’t want to see only the same familiar cities. We wanted to chose the best cities, so that they could really get to know this beautiful country. We gave them few options, and they decided on the one that was focused on sightseeing in the cities, and only spending one day on a beach. (So no Algarve and Alentejo, but 10 days is just not enough to go everywhere and some people are just not that into sunbathing). I love road trips, as I believe it is the best way to discover the unknown country, and Portugal is a perfect one to do so, as it is relatively small. First we spent 3 days in Lisbon, then 1 day relaxing and resting on a beach in Portinho da Arrábida, after  that followed 1 day in Sintra, Óbidos, Coimbra and 2 days in Porto. We headed back to Lisbon for the last night, as we had our flight back to Barcelona and my parents and their friends to Warsaw from there. 

I think that we planned our trip perfectly, it was an ideal route for the first trip to Portugal. Well, if you have 1 or 2 days more, you can stop in Aveiro (called the Portuguese Venice) or in Fatima (if you are into religion and spirituality). Algarve and Alentejo Coast  deserves a separate trip, we spent  7 days discovering beautiful beaches there three years ago. I promise to find time to write some posts about this road trip, as I totally agree with Nuno that the beaches of the Algarve are among the most beautiful in Europe.


My mom is a teacher, so it narrowed down our choice of when to go. And since I hate taking holidays in August, we decided that the beginning of July is the best time. We were afraid that anyway it would be a very hot month for the sightseeing in the city, but we were lucky that weather was rather chilly and we even needed a jumper in the evenings (some people would find it disappointing ad you expect July to be a hot month especially in a Mediterranean country). 

Expect more entries on delicious Portuguese food, liters of wine we drunk, moving fado concert, port wine tasting and all the beautiful places we visited. Stay updated!


I want to finish this post with a question for you. What do you think about spending holidays with your parents? Good or lame idea? Have you ever preferred to go on vacation with your folks (and I'm not talking here your childhood summers) rather than with you bf or friends? 

Tuesday 13 November 2012

Chuligańska gra uprawiana przez dżentelmenów/ Hooligan's game played by gentlemen



Jeśli dla kogoś tytuł postu nie jest wystarczającą wskazówką, to wyjaśniam, że będzie o rugby. Pod koniec września miałam okazję być na Camp Nou i oglądać z trybun na żywo mecz. A pod koniec października oglądaliśmy na stadionie w Galway mecz rugby. Myślę, że oglądanie na żywo meczu jest o niebo ciekawsze niż oglądanie go w zaciszu własnego domu, na kanapie, na małym ekranie. W Hiszpanii piłka nożna jest zdecydowanie najpopularniejszym sportem, dzień po meczu większość rozmów na stołówce dotyczyć będzie wyników, decyzji sędziego i innych pobocznych wątków około meczowych. W Irlandii najpopularniejszym sportem jest chyba rugby, więc pójście na mecz, rozpoznawanie drużyn lokalnych i znajomość reguł gry z pewnością pomoże nam zacieśnić przyjaźń z Irlandczykami. 


Mimo że ani razu nie oglądałam nawet meczu rugby w telewizji (no może jakieś urywki), nie mogliśmy przepuścić okazji, gdy w naszej firmie sprzedawali wejściówki na mecz Connacht (drużyna z Galway) przeciwko Harlequin (drużyna z Londynu). Chyba się domyślacie, że reguły gry są dla mnie czarną magią i chyba to nie do końca pozwoliło mi to docenić atmosferę panującą na boisku. Nie martwcie się, nie zanudzę was przepisami, bo nie tylko na pierwszy rzut oka są one dla mnie niezrozumiałe, ale mimo to zachęcam, jeśli będziecie mieli okazję, do zobaczenia tego niezbyt znanego u nas sportu na żywo. 


Na stadionie panuje niesamowita atmosfera, swojej drużynie kibicują całe rodziny  i za nic mają zimno, wiatr i deszcz (my mieliśmy szczęście i nie padało) i fakt, że na czas trwania meczu muszą stać (nie ma bowiem ławek). Okrzyki (i wszelkie odgłosy) zamierają, gdy jedna z drużyn ma oddać karnego. Nie padają żadne obelgi i wyzwiska, zawodników drużyny przeciwnej się nie obraża ani nie wygwizduje. Prawdziwa postawa dżentelmeńska. Istnieje nawet powiedzenie, że jest to chuligańska gra uprawiana przez dżentelmenów, w przeciwieństwie do piłki nożnej, która jest grą dżentelmeńską uprawianą przez chuliganów. Coś w tym jest. I przenosi się to z boiska na stadion i na ulice. Na stadionie i po przegranej grze, kibice spokojnie udają się do pubów (w niektórych dostaje się pinta za darmo po okazaniu biletów), gdzie można spotkać fanów drużyny przeciwnej, ale gdzie nie uświadczy się bójek. 


Lubicie oglądać mecze na żywo? 


If by reading the title you are still not getting the hint, I have no choice but to confirm that the post is about rugby. At the end of September I was lucky to watch a football game at the Camp Nou and in October I decided to continue with watching games at the stadium. This time it was rugby’s turn. I believe that being at the stadium with hundreds or thousands of people who cheer for the same team has little to do with the experience of watching a game alone at home, from a small screen, sitting on the couch. Even if I am not a big fan of football and let alone of rugby, I really appreciated the atmosphere of the stadium. In Spain, football is by far the most popular sport, the day after the game you can expect that all of your colleagues are going to talk about the match, goals, referee’s decisions and mistakes, and everything football-related. In Ireland, rugby is perhaps the most popular sport, so going to see matches, recognizing the teams and players and rules, will definitely help you to be friends with the Irish.


I have to be honest with you. Being with Nuno means I am forced to watch some football games (or at pretend to do so), but I’ve never watched a whole rugby game. But when we found out that our company was selling the tickets to see Connacht (Galway team) against Harlequin (team from London), we couldn’t pass on this opportunity to get to know another aspect of Irish life. You could already guess that the rules were  black magic to me, and maybe it was the reason when I didn’t appreciate the game as much as I liked FC Barcelona players on the field. I’m not even trying to explain the rules to you in this short entry, but believe me, don’t feel discouraged and if you have the chance to see a rugby game while visiting Ireland, don’t hesitate for a minute. It is totally worth it! 


The atmosphere on the stadium, before and after the game, was great. You could see whole families cheering for their teams, ignoring bad weather conditions, cold, wind and rain (we were lucky as it was only cold and not rainy). You must be prepared that you have to stand up during the whole game (as there are no benches) but then you can drink beer! When there is a penalty kick, the whole stadium go mute, nobody screams or cheer. During the whole game, you don’t hear people insulting the players from the opposite team or booing. There is a saying that rugby is a hooligan game played by gentlemen, unlike football, which is a gentleman's game played by hooligans. I totally agree. I was surprised to see in the same bar fans from both teams engaged in a friendly chat. As the game is played in the field only, and even after losing the game people just go to a pub (in some you even get a free pint when showing a ticket) and enjoy the rest of the evening.


Do you like watching a game at the stadium?

Monday 5 November 2012

Wieży Eiffla odłon kilka/ Few different photos of Eiffel Tower


Pewnie zauważyliście, że zmieniłam trochę tematykę bloga, z expatowego zmienił się w bardziej turystyczny. Nie wiem, czy wam się ta zmiana podoba, czy wolelibyście, żebym skupiła się na różnych aspektach mieszkania za granicą. Czekam na komentarze (które uwielbiam) na blogu albo na facebooku. Mieszkając w Barcelonie tematów na posty miałam pod dostatkiem, w spokojnym Galway jest… spokojniej . Ale nie martwcie się, powinnam się stopniowo rozkręcić, a na wiosnę na pewno będziemy intensywnie odkrywać Irlandię. 

Nuno odczuwa niedostatek relacji z Paryża, ponieważ w poście skupiłam się jedynie na aspekcie kulinarnym, a zignorowałam wszystko, co zobaczyliśmy. Dziś postaram się odrobinę nadrobić. Będzie jednak znowu monotematycznie, bo ograniczę się do zaledwie do jednego symbolu Paryża. 
Wieża Eiffla, bo o niej mowa, jest bohaterką mojego krótkiego posta i sesji zdjęciowej (więcej zdjęć tutaj). Nie ma chyba osoby, która zapytana o 5 rzeczy, które kojarzą jej się ze stolicą Francji nie wymieniła wieży  projektu Gustawa Eiffel. Mimo, że nie jest widoczna z każdego paryskiego okna (a takie wrażenie możemy odebrać oglądając amerykańskie komedie romantyczne), to z pewnością jest dominującym budynkiem, punktem odniesienia dla turystów i Paryżan. 


Choć w Paryżu byłam już 3 razy, ani razu nie wjechałam na wieżę, skutecznie odstraszyły mnie kilometrowe kolejki. Do samej wieży też mam taki mieszany stosunek (jaki chyba Warszawiacy mają do Pałacu Kultury), nie do końca mi się podoba, ale nie umiem sobie Paryża wyobrazić bez tej metalowej konstrukcji. Lubię za to włóczyć się po Paryżu i czasami w najbardziej zaskakującym miejscu odkryć tę „żelazną damę”, jak wieża bywa nazywana. Zawsze staram się też znaleźć jakieś zaskakujące ujęcie, choć nie jest to łatwe. 

Uwielbiam patrzeć na miasta z góry, zawsze staram się znaleźć dobry punk widokowy, jakieś wzgórze, czy dach. Miałam okazję podziwiać zorganizowany architektonicznie Paryż z tarasów widokowych w Sacre Coeur i Notre Dame. Wieża Eiffla ciekawie komponuje się z innym budynkami i wcale nie jest dominującym elementem pejzażu miejskiego. 


Potęgę wieży widać najlepiej tuż spod niej, choć i tak wyrwało nam się: wydawało nam się, że będzie większa. Ale tak to chyba już jest z tymi symbolami miast, że jeszcze przed samym zwiedzaniem czy nawet przyjazdem do miasta, czytamy przewodniki, wysłuchujemy opowieści znajomych, oglądamy zdjęcia i  podświadomie stwarzamy sobie wyobrażenia. Okazuje się potem, że nie są one bliskie rzeczywistości, łatwo o rozczarowania. Na pewno też kiedyś tego doświadczyliście. 
Najlepszy widok na wieżę roztacza się z placu Trocadero. Warto się tam wybrać z rana, kiedy nie ma tam tłumów turystów, albo późnym wieczorem, gdy delikatne i ciepłe światło doda naszym zdjęciom uroku.


Ale wieżę Eiffla można zobaczyć także na plakatach, na miniaturkach sprzedawanych przez ulicznych  handlarzy, w odbiciu w witrynach sklepowych, czy okularach przeciwsłonecznych. Wieża Eiffla dobrze wygląda na stylizowanych na stare zdjęciach, więc fajnie pobawić się różnymi aplikacjami i efektami specjalnymi. 

Z czym kojarzy się Wam Paryż? Jaki słynny zabytek Was rozczarował?



You probably have noticed that my blog is now more focused on travelling in general than on expat life. I would appreciate your feedback as I don’t know if you prefer to read posts on various aspects of living abroad or combine those with travel posts. When we were living in Barcelona, it was so easy to find inspiration and 80% of blog’s content was Barcelona related. Galway is smaller and calmer, but I should post some more entries over the next few weeks, and we will definitely explore Ireland  during spring.

Nuno is complaining that I’ve written about our July trip to Paris. Well, it isn’t entirely true, as some time ago I wrote a whole post from a foodie’s perspective. But then I totally ignored what we saw and did. Today I will also limit the topic just to one thing: to show you the most known symbol of Paris.
Just by giving a quick glimpse at the photos (click here for more), you probably can guess that the heroine of the post is the Eiffel Tower. It definitely is the most recognized monument in France. And although it’s not visible from every window in Paris (you could have this impression after watching American romantic comedies), it certainly dominates the skyline, and is a reference point both for tourists and Parisians.

I’ve been in Paris 3 times already, but still haven’t made it to the top of the tower. I was always discouraged by an endless queue. And I really hate queuing. Have you ever looked all over Paris from the top if Eiffel Tower? Do you even like this monument? I think that Parisians have mixed feelings of love and hate towards it, but personally I can’t imagine the city without this iron structure. I love to get lost in Paris and to my surprise find myself on a street with a great view at Tour Eiffel. I always  try to approach it differently with my camera, but it’s not that easy. 

One of my favorite things to do while sightseeing is discovering a great view over the city, be it from a hill, roof or top of some tall building. Few years ago I admired organized architecture of Paris from the terraces on Sacre Coeur and Notre Dame. Eiffel Tower blends in with the other buildings, and it does not dominate the urban landscape.


Probably the tower is the most impressive when you stand just below it. It really is striking but we couldn’t resist the comment: we thought it would be bigger. I believe that a journey begins long before packing your luggage and taking a plane/bus/train. The minute you decide to go somewhere, you start planning, reading guides, forums, travel blogs and subconsciously you create expectations.  When they aren’t close to reality, you may end up disappointed. It is especially true with the most famous monuments, the symbols you have seen so many times on TV, movies,  photos, in the travel magazines. I’m sure that you have experiences it at least once. 

If you have been to Paris, you probably have your favorite spot from which you can admire Eiffel Tower. For me it would be from the Trocadero Square. It is worth going there first thing in the morning when most of tourists haven’t left their hotels yet or in the evening when soft adds charm to your photographs.


And there are so many Eiffel Towers in Paris, you can spot them on posters, you can buy a miniature from a street vendor, you can spot its reflection in a shop window or on your sunglasses. I think it looks quite interesting when you play a little with different applications or special effects.

Do you think of Eiffel Tower when you think of Paris? 

Sunday 4 November 2012

Barcelońskie place/ Squares in Barcelona


Obiecałam jeden post o Barcelonie tygodniowo. Dzisiaj jest więc ostatni dzień (poprzedni post był w zeszły poniedziałek), żeby nie złamać tej obietnicy. Powinnam chyba wybrać jeden konkretny dzień (może cykl barcelońska środa?), tak powinno być mi łatwiej się zmobilizować. Czasami jednak albo inspiracji albo czasu nie ma… Dość jednak tych wymówek, zapraszam Was na alternatywne zwiedzanie Barcelony. Trasę wyznaczają place. 

Jeśli mieliście okazję być w Hiszpanii, to na pewno zauważyliście, że place są niezwykle ważnym punktem architektury. Całe życie barrio (dzielnicy) skupia się w obrębie placu, to jest miejsce spotkań, tu skupia się życie towarzyskie, tu odbywają się zgromadzenia i imprezy. Na ławeczkach siedzą dzielnicowe plotkary, które wiedzą wszystko o wszystkich i wieczorami wymieniają się najświeższymi ploteczkami. Nie ma placu bez baru, pogoda pomaga, więc bary zazwyczaj mają stoliki na świeżym powietrzu. Ach, zatęskniło mi się za caña (małe piwko) na terrasa i obserwowaniu życia barwnych barcelończyków i czasem jeszcze barwniejszych guiris (turystów). 


W Barcelonie place można liczyć setkami,  ja dziś pokażę Wam te najbardziej znane, a także moje ulubione.  

Każdy turysta powinien trafić na Plaça Reial, wystarczy skręcić w odchodzącą od Ramblas Carrer Colón. Plac tętni życiem zarówno w dzień, jak i w nocy. Pod arkadami znajduje się wiele restauracji i kawiarni, ale osobiście uważam, że są one nastawione wyłącznie na turystów, więc lepiej poznać autentyczny smaki Barcelony w innych tradycyjnych barach czy bodegach. Na Plaça Reial warto zajrzeć, szczególnie jeśli ktoś tropi ślady Gaudiego- plac zdobią bowiem latarnie jego projektu. 
 Do tego fontanna, palmy i piękne arkady, jednym słowem  plac ten zasługuje na miano jednego z bardziej charakterystycznych miejsc w Barcelonie. A w niedzielne poranki odbywa się tu też targ dla  kolekcjonerów znaczków i monet. 


Plaça del Pi, przy kościele Santa Maria del Pi, w samym centrum dzielnicy gotyckiej, to jeden z mniejszych, ale moim zdaniem także jeden z najbardziej urokliwych placów Barcelony. Pi to po katalońsku sosny, więc tym razem zamiast palm mamy właśnie stare sosny. Plac ten jest ulubionym miejscem muzyków i artystów, którzy tutaj sprzedają swoje obrazy. A w pierwszy i trzeci weekend miesiąca odbywa się tu także targ lokalnych produktów spożywczych. Na tym placu też zjadłam moje pierwsze w życiu churros con chocolate kilka lat temu, więc będę go zawsze darzyć sentymentem. 

Moim ulubionym placem jest San Felipe Neri. Mam nadzieję, że umiecie dotrzymać tajemnicy, bo nie we wszystkich przewodnikach się on pojawia i dzięki temu nie jest jeszcze zdominowany przez tłumy Japończyków. Znaleźć go też nie jest tak łatwo, jest ukryty w labiryncie uliczek Barrio Gótico, co skutecznie oddziela go od zgiełku i gwaru turystów. Fani książki Cień Wiatru na pewno nanieśli go jednak na swoją mapę, tutaj bowiem mieszkała Nuria, córka strażnika Cmentarza Zapomnianych Książek. Plac ten jest jednocześnie spokojny i mroczny. Mury kościoła przypominają bowiem o bolesnej historii, o wojnie domowej przypominają ślady pocisków.


Kolejnym wartym zobaczenia placem jest Plaça del Sol w dzielnicy Gracia (jeśli pamiętacie tego posta, to wiecie, że Gracia to taka hipsterska, super modna dzielnica, pełna zresztą urokliwych placyków z kawiarniami), gdzie można zobaczyć niezłą mieszankę: rodziców z dziećmi, modnych hipsterów, hippisów, ulicznych grajków. Place na Gracia zawsze są pełne, szczególnie w leniwe weekendowe przedpołudnie. Rodzice piją swoją kawę lub piwko, a ich pociechy w tym samym czasie gonią za gołębiami, grają w piłkę czy wymyślają inne zabawy. Plaça de la Vila de Gràcia w czasie lokalnych świąt zmienia się nie do poznania. 


Tak samo zresztą Placa Sant Jaume. W dzień powszedni jest to dostojny i poważny plac, przy którym stoją najważniejsze budynki miasta: ratusz i siedziba rządku katalońskiego. Dla mnie nic ciekawego, ale to się zmienia, jak za dotknięciem magicznej różdżki podczas La Merce (zobacz tutaj), obchodów Santa Eulalia (kliknij tutaj) oraz innych świąt. To tutaj buduje się wieże z ludzi, castellers, tutaj kończy się lub zaczyna correfoc czy pochód gigantów. Tutaj też protestują niezadowoleni obywatele. 


O innym znanym placu, jednym z największych w  Barcelonie, pisałam tutaj

Brakuje mi placów w Polsce. Mamy tylko Stary Rynek i może kilka skwerków, ale nie mają one chyba takiego znaczenia dla przeciętnego mieszkańca, jakie mają właśnie w Barcelonie. Może to wina pogody? Życie w ciepłej Hiszpanii toczy się przede wszystkim na ulicy, ludzie umawiają się na placu, jest to idealne miejsce obserwacyjne, idealne na przekąskę czy piwko w jednym z licznym barów?


Czy jest bowiem coś lepszego w gorący dzień niż znaleźć zacieniony plac i zamówić zimne piwko? Albo lepszy plan na letni wieczór niż wybrać się ze znajomymi na tapas do naszego ulubionego baru ze stolikami na świeżym powietrzu? 


I promised that once a week I would post something about Barcelona. If I want to keep my promise, I had to make today’s post about this city. Maybe it should be easier to stick to this plan if it was always the same day? Like Wednesdays with Barcelona? But then if I lack inspiration or time, I would be disappointed not being able to post it. I’ll worry about that later, now I invite you for an alternative route to get to know Barcelona: a tour through the squares .

If you’ve ever been in Spain, you probably notices that squares are a very important landmarks in every city. The life of barrio (neighborhood) focuses on plazas, it is where people meet, where social life takes place, where parades and festivals are organized, where gossips are exchanged. A square can’t exist without a bar, and thanks to the weather almost every bar have few tables to sit outside. I wish I could have a caña (small beer) now and sit on a terrace and observe the Barcelonians or guiris (tourists).

There are hundreds of squares in Barcelona, today I'll show you the most famous ones and my  favorite one.
Let’s start with a touristic square, Plaça Reial,  Every tourist should go there (it is just few steps off Rambla, take Carrer de Colom) as it is an interesting place from the architectonical point of view, especially if you are tracking down Gaudi’s work. The square is decorated with  street lamps designed by the Catalan genious. If you collect stamps or coins, you shouldn’t miss the square on Sunday mornings when a market for collectors takes place. Plaça Reial is always full day and night, it seems a perfect place to meet up with friends and have some rest in one of many restaurants and bars under the arcades. I personally wouldn’t recommend them, as  they are focused solely on tourists and you can get to know the authentic flavors of Barcelona's in other traditional bars and bodegas.  So go to this square for beautiful arcades, fountain, palm trees and Gaudi’s lamps, and not for tapas.


Plaça del Pi, next to the church of Santa Maria del Pi, in the very heart of the Gothic Quarter, is one of the smallest but at the same time one of the most beautiful squares in the city. Pi means pine in Catalan, so this time instead of Palm trees you get pine trees. You can also breathe in some bohemian atmosphere, as musicians and artists love this square and you can buy some paintings here. On the first and third weekend of the month, there is a market selling local food products. And on this plaza I ate churros con chocolate for the first time, so thanks to that and the food market I rather associate it with eating than with nice church. 

My favorite square is plaça de San Felipe Neri. I hope that you know how to keep a secret, as not all the guides include it on the “what to see in Barcelona” list, so you won’t meet a crazy crowd of Japanese tourists there. And since it isn’t that easy to find if, as it hidden in a maze of streets of the Gothic Quarter, the atmosphere is really authentic. You come here to escape from the hustle and bustle of the city, just to relax and enjoy the moment, to think about the past. And you see the past just by looking at the walls of the church, where bullets from the civil war left holes.


Now we leave the city center, and go to Gracia district (if you remember this post, you know that Gracia is a super trendy &hipster district full of charming squares). There is a nice square, Plaça del Sol ,where you can see how important square is for an average Barcelonian. You can perfectly observe a day-to-day life of families, trendy hipsters , hippies or street musicians, as they all gather together. Whenever I went to Gracia, I was always surprised to see that all the squares were full, especially in the afternoon, as friends were meeting for a beer after work, or during the weekend, when children were chasing the pigeons or playing football, and their parents could have a coffee. 


I find Placa Sant Jaume kind of boring on an average day when it is only a place two most important buildings are located: the city hall and Palau de la Generalitat (Government of Catalonia). But it all changes during La Merce (seehere), the celebration of Santa Eulalia (click here) and other  traditional fiestas. On those occasions I could spend hours watching castellers, parades of giants and correfoc. And if you are into protesting, you would probably end up with other protestants on this square. 
Some time ago I wrote about another famous square, one of the largest in Barcelona, so just click here to read the post.


I wish there were more squares in Poland or Ireland. In Poland, we only have the Old Square and that’s it. And they don’t have such importance, there can be a fountain, a statue, some restaurants, but it’s not where social life takes place. Maybe it’s because of the weather? As in Spain life happens on the street, people meet with their friends on a plaza, have tapas there, or a beer… 


Do you agree? Do you like squares? Can you think of anything better than to find a nice table in the shadow on your favorite square and have a nice cold beer? Or a better plan for a summer evening than go with some friends to a nice tapas bar and sit outdoors for hours ?

Monday 26 November 2012

Uzależnienie od owoców morza/ Seafood addiction


Krewetki, małże, dziwne muszle, ośmiorniczki… lubię je wszystkie, a że coś dawno nie było posta o jedzeniu, trzeba to nadrobić. Nie zapraszam Was jednak w żadne konkretne miejsce, ale będzie o jednym typie jedzenia. 

Uwielbiam owoce morza, mogłabym je jeść przez kilka dni z rzędu i się nie znudzić. Lubię dania, gdzie są one tylko dodatkami  albo gdzie dodatków nie ma żadnych i grają one główną rolę. Irlandia nie kojarzyła mi się jako kraj serwujący pyszne ostrygi, a tu niespodzianka: w Galway organizowany jest nawet co roku festiwal ostryg

Muszę się przyznać, że nie pamiętam, kiedy jadłam owoce morza po raz pierwszy. Czy było to podczas mojej pierwszej wyprawy do Hiszpanii po pierwszym roku studiów? Czy może były to smażone kalmary podczas Erasmusowej przygody?  Nie jestem pewna, ale wiem, że to w Hiszpanii zasmakowałam się w owocach morza. Niemały udział w tym dziale mojej kulinarnej edukacji miał też Nuno, który owoce morza może jeść w takiej ilości, że zaskakuje wszystkich. Jednym z naszych ulubionych miejsc w Barcelonie była Paradeta (tam zabrałam moją mamę na pierwszego w jej życiu kraba i małże), a po niedawnej wizycie w Oscar’s Bistro w Galway (gdzie jedliśmy najlepsze w życiu krewetki), doszłam do wniosku, że jedno z dań tam serwowanych mogłoby być moim ostatnim posiłkiem. Do dziś też pamiętam za to naszą pierwszą randkę, która za spotkania na kawę przedłużyła się w spontaniczną kolację, na którą Nuno zaserwował mi ryż z owocami morza. 


W Polsce owoce morza nie są może tak popularne jak w krajach śródziemnomorskich, cały czas stanowią raczej rarytas. A to z prostej przyczyny, że u nas nie występują, świeże dostać jest niezwykle trudno ( i nigdy nie wiadomo czy na pewno są świeże), a mrożone to jednak nie to samo. 

Dziś podzielę się z Wami listą naszych ulubionych owoców morza (kolejność przypadkowa)

Krewetki jadłam chyba najczęściej. Ale do wprawy Nuno w obieraniu krewetek jest mi jeszcze daleko. Lubię te grillowane, jak i gotowane, tygrysie, ale też te zupełnie małe, skropione jedynie sokiem z cytryny, albo maczane w jakimś sosie.

Obierania kraba jest wyzwaniem! Ale ile przy tym zabawy! I chyba o to bardziej chodzi, bo mięsa (pysznego) jest w krabie niewiele. W Lizbonie zabraliśmy moich rodziców oraz ich znajomych do restauracji serwującej wyłącznie ryby i owoce morza, mój tata jadł kilka potraw po raz pierwszy w życiu, ale to chyba zabawę z młoteczkiem i szczypcami zapamiętał najbardziej.


Hiszpańska Galicja słynie z vieiras, czyli po naszemu przegrzebków (po raz pierwszy nazwę tę w moim ojczystym języku usłyszałam z miesiąc temu). Ten owoc morza jest nawet symbolem pielgrzymki do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Do tej pory jadłam przegrzebka jeden jedyny raz w życiu, zapiekanego, ale 2 tygodnie temu w Galway właśnie miałam okazję spróbować grillowane i według mnie są to jedne z najsmaczniejszych owoców morza. 

Ostrygi to chyba owoc morza, który najmniej mi smakuje. Może nie umiem w pełni docenić tego morskiego smaku? Może powinnam sprostować, że nie przepadam za ostrygami na surowo, ale takie zapiekane i przyprawione to zupełnie inna bajka? W Irlandii dodatkowo odkryłam, że świetnie się komponują z Guinnessem. 

W Hiszpanii często jedliśmy małże, bo są one niezwykle proste w przygotowaniu, wystarczy je trochę oczyścić i wrzucić do wrzątku, a potem zaserwować polane sokiem z cytryny. Należy tylko pamiętać, by nie zjeść małż, które podczas gotowania się nie otworzyły. 
Grillowane ośmiorniczki (najlepsze pulpo jest też z Galicji), kalmary, mątwy… czasami żałuję, że je zamawiam, bo niestety od czasu do czasu trafiają się gumowate, twarde kawałki, które żuje się bez żadnej przyjemności. 


To oczywiście zaledwie jedynie kilka przykładów owoców morza, zostało mi jeszcze sporo do spróbowania (homara nigdy nie jadłam, za ślimakami nie przepadam), ale już czekam na jakąś specjalną okazję, by wybrać się do Oscar’s Bistro w Galway na kolejną porcję przysmaków z morza. 

Mieliście okazję spróbować owoców morza? Smakowały Wam? Zapraszam do galerii na facebooku po większą porcję zdjęć


Shrimps, clams, mussels, octopus ... I like them all and since I haven’t written about food for quite some time, I decided to dedicated this post to a type of food I discovered few years ago and can’t leave without. 

I love seafood and my diet could be based on it and I wouldn’t get bored for quite a long time. Before coming to Ireland, I didn’t picture this country as a place where they serve it often, so imagine my surprise when I discovered that they even had famous oyster festival in Galway.  

I have to tell you a secret. I don’t remember at all when and where I tried seafood for the first time. Was it during my first trip to Spain after finishing my first year at the University (is it a shame to eat it for the 1st time being 20 something)? Or my first seafood meal were fried calamari during my Erasmus exchange? I'm not sure, but  it was in Spain that I learnt to appreciate its taste. Well, Nuno has played a big part in my culinary education, coming from a country that is also famous for fish and different ways of serving seafood. I still remember our first real date, we meet for a coffee but then couldn’t stop talking, so he spontaneously invited me for dinner and cooked rice with seafood. 


One of our favorite places in Barcelona was Paradeta (it is where I took my mum when she visited and where she had crab and clams for the first time in her life), and you would be surprise how much seafood my boyfriend can eat (you can judge by the empty plates). Recently we went to Oscar's Bistro in Galway, the place that even surprised Nuno, who isn’t impressed so easily by food outside from Portugal, and he claims they served the best shrimps he had eaten so far. I think I would order seafood as my last meal, if I was given that choice. 

In Poland, seafood isn’t as popular as it is in the Mediterranean, for a simple reason: we do have fish from Baltic sea, but no seafood. It is quite expensive to buy seafood in Poland, and you never know how fresh it is, and frozen isn’t the same. Is seafood popular in your country?

I still haven’t decided which is my favorite sea food dish, so I’ve randomly chosen some that I like.  
Probably I’ve eaten shrimps more frequently than any other seafood but I’m still far from mastering Nuno’s technique to peel a shrimp. I like them grilled or cooked, both big ones and tiny ones, with sauce or served only with lemon. 


Do you know how challenging it is to peel a crab? But it is so much fun! Its meat is delicious, but you don’t get rewarded for your effort, as there isn’t much meat inside a big shell. In Lisbon, we took my parents and their friends to a restaurant that only served fish and seafood, my dad tasted few things for the first time in his life (he is rather a meat person, but enjoyed it), but I think it was playing with crab cracker and little hammer that he remembers from this dinner. 

Spanish Galicia is famous for vieiras (scallops). Its shell is even a symbol of the pilgrimage to the tomb of St. James in Santiago de Compostela. Before trying grilled scallops in a great restaurant in Galway, I only ate them once, roasted, 4 years ago in Santiago. I will hopefully eat them again in the near future, as they are so delicious!

If I were to choose seafood that I don’t like that much, it would be oysters. Maybe I just can’t fully appreciate the flavor of the sea? I don’t like raw oysters, served only with lime, but baked ones are really nice. And in Ireland I discovered they go well with a pint of Guinness.

In Spain, we often had mussels for lunch when we felt lazy to cook, as they are so simple and fast to prepare. You just clean them up a bit, toss into boiling water and after 10-15 minutes serve with lemon juice. Just remember not to eat mussels that haven’t opened during the cooking. 


Grilled octopus (Galician pulpo is believed to be the best), squid, cuttlefish ... they can be so tender and tasty, but unfortunately I’ve eaten few time some hard, rubbery pieces that you chew without any pleasure. 

I could go like that for few paragraphs more but I suddenly got hungry and feel like going to Oscar's Bistro in Galway to taste other delicious plates(I just need to find some special occasion to celebrate as it’s quite an expensive place).

Have you ever tried seafood? Do you like it? Check my facebook for more photos.  

Czemu wyjechałam z Polski/ Why I left my country


Niedawno zaczęłam nową pracę, niedawno się przeprowadziłam do nowego miasta, do nowego kraju, a wydaje się także, że tak niedawno wyjechałam z Polski. Te 3 lata minęły tak szybko; zanim się obejrzałam wyjechałam z Bukaresztu, pierwszego przystanku na mojej prywatnej mapie emigracyjnej. Potem przyszła pora na Barcelonę, ale i ta przygoda skończyła się szybciej, niż myślałam. 26 września wylądowałam na lotnisku w Dublinie, wsiadłam w autobus do Galway i zaczęłam moje życie na Zielonej Wyspie, miejsca popularnego wśród polskiej emigracji, ale którego wcześniej nie brałam nigdy pod uwagę. Życie jednak jest tak nieprzewidywalne, że nawet nie chcę zgadywać, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. 

Nowa praca to nowe znajomości i small talk, czyli rozmowy o niczym, albo standardowe pytania : kiedy i dlaczego przyjechałam do Irlandii. Nie wiem, ile razy opowiadałam naszą historię. Zawsze starałam się, jak najmniej poruszać na blogu sprawy prywatne, pisząc ogólnie o podróżach czy różnych aspektach mieszkania w Barcelonie. Znajomi wiedzą, kiedy i gdzie się z Nuno poznaliśmy i dlaczego wyjechałam z Polski, nie czułam zatem większej potrzeby, żeby tę historię opowiedzieć albo żeby wyjaśnić powody mojej emigracji. Ostatnio jednak dostałam od czytelniczki pytanie właśnie o te powody, niejednokrotnie też pojawiły się komentarze, że miałam ogromne szczęście mieszkać w Barcelonie i czy mogłabym poradzić, jak tam znaleźć pracę. Dzisiejszy post będzie więc pośrednio odpowiedzią na te właśnie pytania.

Będąc na studiach marzyła mi się emigracja w jakimś fajnym kraju. Nie umiałam jednak określić, jaki kraj byłby tym fajnym ani czy wyjazd za graniczę trwałby kilka lat czy był  na całe życie. Na ostatnim roku studiów poznałam Nuno, ale przez głowę mi nie przeszło, że coś, co zapowiadało się na związek trwający, tyle, co jego Erasmus w Warszawie, przetrwa przeprowadzki do 3 krajów. Moje emigracje nie były nigdy spowodowane poszukiwaniem lepszej pracy, atrakcyjnych zarobków, czy po prostu lepszego życia. Ja walizki spakowałam, by sprawdzić, czy spotkany w Polsce Portugalczyk jest tym, z którym chcę być.


Z każdego kraju wyjeżdżałam bez pracy, nie zawsze z optymistycznym nastawieniem, raczej z lękami, czy moja decyzja była słuszna. Pierwszy wyjazd był najtrudniejszy, postawiłam bowiem wszystko na jedną kartę, jaką był nasz związek. Tylko z perspektywy czasu będziemy wiedzieć , czy nasz wybór był słuszny. Ja nie żałuję, ale rozumiem też tych, którzy na takie ryzyko nie są gotowi. 

Życie emigrantów nie zawsze jest łatwe. Ja przyznaję, że miałam szczęście i moje poszukiwania pracy nie trwały dłużej niż 3 tygodnie. Ale nie tylko bezrobocie jest problemem, z którym trzeba się zmierzyć poza granicami kraju. Dochodzi czasami brak znajomości języka, co utrudnia codzienne życie. Najgorsze jest jednak rozstanie z rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali w kraju. 

Życie na emigracji to nie jest jedna niekończąca się przygoda. Spędzenie w jakimś kraju wakacji, a przeprowadzka na stałe, to coś zupełnie innego. Dlatego warto się zastanowić, czy nie jest to chwilowy kaprys. Uważam jednak, że w przyszłości żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy i jeśli komuś marzy się mieszkanie w Barcelonie, Irlandii, czy jakimkolwiek innym miejscu na świecie, to powinien podążyć za tym marzeniem. Jeśli zderzenie z rzeczywistością okaże się zbyt brutalne, zawsze można wrócić. I nie musi to oznaczać porażki. Przed wyjazdem do jakiegokolwiek kraju warto się przygotować: poszukać stron z ogłoszeniami o pracę i zobaczyć, czy ofert tych jest sporo (z mojego doświadczenia wynika, że wysyłając CV będąc jeszcze nie w kraju, do którego się chcemy przeprowadzić, odzew jest raczej nijaki, ale Nuno miał to szczęście, że dwukrotnie zatrudnili go tylko na podstawie rozmów telefonicznych, więc nie ma reguł), zobaczyć, jakich formalności trzeba dopełnić przed i po przeprowadzce, poczytać fora czy blogi innych emigrantów. Nie ma jednak złotej reguły, która sprawdzi się we wszystkich przypadkach, dużo zależy od szczęścia. 


Jeśli macie jakieś konkretne pytania dotyczące życia w Bukareszcie, Barcelonie czy Irlandii, zostawcie komentarz, wiadomość na facebooku lub napiszcie maila na visenna7@gmail.com, a obiecuję, że na wszystko odpiszę.  Aha, możecie też poczytać trochę o mnie tu i tutaj.


I recently started a new job , I recently moved to a new city, a new country, but somehow I still have an impression that I left Poland not a long time ago. Three years have passed so quickly, it feels like I left Bucharest last week. A first stop on my personal immigration map was bit unexpected, as never before had I traveled east to Poland. Then we moved to Barcelona, but our Catalan adventure was over faster than we expected it would last. On 26th of September I landed at the airport in Dublin, hopped on a bus to Galway and started my life on the Green Island, a place destination among Polish immigrants, but  where I hadn’t had intentions to live. But as you can see, life is full of surprises and here I am and don’t even ask me what my plans are, as I’d rather not plan anything. 

The  first few weeks at new work means meaning new people and having a lot of small talks. You can bet that almost every day you would be asked the same questions: how long have you been in Ireland? And why have you chosen this country? I lost count how many times I’ve had to tell the same story to different people, first in Romania, then in Spain and now in Ireland. I’ve tried to keep my blog as impersonal as I could, writing about our trips, general impressions on things and various aspects of living in Barcelona. My friends and family know why and when I decided to leave my job in Poland and follow Nuno to Bucharest. On the other hand, I find it interesting to read on other expats’ blogs what reasons they had to move abroad and I also got some questions from my readers about my motives. Today I will try to shed some light on that issue. 


When I was at the university, I secretly dreamt about moving abroad to a nice country. I just didn’t know what country would be nice, so I didn’t really plan anything seriously. I wasn’t even sure for how long I would like to live abroad. Then during my last year at the Uni, I met Nuno. And something I believed would last as long as his Erasmus exchange, survived changing countries 4 times! So now, you probably have guessed what (or better said:: who) was my motive to leave my job, friends and family behind. I’ve never emigrated to get a better job, earn more money, to look for a better life. I’ve packed all my belongings into 2 suitcases for 4 times so far just to be with this Portuguese guy I met in Warsaw. And I’ve never regretted this decision.  

I moved to 3 different countries in the last 3 years and I always left job-less. It’s never an easy decision, especially if you don’t have savings. I was afraid that I wouldn’t find a job, wouldn’t make any friends… The first relocation was the hardest one, as I bet everything on one card, that is, our relationship. Now I know that I made a right choice, but I understand that not everybody is ready to take such risk.

The life of immigrants is far from being easy, at least at the beginning. You leave with no work, no friends, and all you can know about your future is a big question mark. I was lucky to find a job within the first 3-4 weeks and always found people that I liked. But still, living in a country that nobody speaks your language, with your family hundreds or thousands kilometers away, is a challenge. 


Life of an expat is not one  endless adventure as it may seem. Well, it is an adventure as well, but  it isn’t like going on holidays to one country, moving there permanently is a different story. But I still believe that it is worth to leave your comfort zone (read: your country) and try leaving abroad for some time. You only regret thinks that you haven’t tried, and you can always go back home if something doesn’t go quite the way you wanted. Still, remember to check few things before packing your luggage: find some websites with job offers and see if there are some that you could apply (from my personal experience, when applying from abroad and without having the local mobile number, the chances if the company contacting you are quite slim, but for Nuno it worked great- he got his 2 last jobs thanks to phone interviews only, so there are no rules), make sure that you know what paperwork you have to deal with before and after moving abroad, read forums and expat blogs for tips.  But as with everything in life, there is no golden rule, a lot depends on pure luck. So good luck!

If you have any questions about life in Bucharest, Barcelona and Ireland, please leave a comment below the post, sent a message via facebook or just write my email (visenna7@gmail.com), and I promise to answer. And by the way, you can read two interviews with me, here and here


Sunday 25 November 2012

Jarmark świąteczny w Galway/ Christmas market in Galway


W Irlandii dekoracje  świąteczne można było już kupić w sklepach w okolicach Halloween. Mam wrażenie, że z każdym rokiem szał świąteczny zaczyna się wcześniej. Boże Narodzenie jest chyba moim ulubionym świętem, ale dekorowanie ulic w listopadzie uważam za przesadę. Co nie przeszkodziło mi wybrać się wczoraj na świąteczny jarmark i główną ulicę handlową Galway, by zobaczyć iluminacje. Lubię odkrywać na nowo miejsca, które znam, a które w różne pory roku wyglądają odmiennie. 


Jarmark różnił się od Fira de Santa Llucia, który to jarmark co roku ma miejsce w Barcelonie, przed katedrą. Nie było postaci do zbudowania żłóbka, caganera czy pieńka caga tio, trochę mnie rozczarowało, że nie odkryłam żadnej typowej zabawki czy tradycji. Połowę stoisko stanowiły stoiska z jedzeniem lub piciem, Nuno skusił się na hot doga, ja miałam ochotę na grzane wino. Oczywiście można było kupić bombki, choinki (nie uschną na miesiąc przez Wigilią?!) czy inne dekoracje. Albo poszukać inspiracji na prezent dla najbliższych. Dla najmłodszych niemałą frajdą była karuzela z retro konikami. 


Nie będzie osobnego postu o ulicach udekorowanych świetlnymi dekoracjami, bo nawet przy dobrej chęci zdjęć by się tyle nie uzbierało. Wiem, że nie można oczekiwać, że małe Galway dorówna Barcelonie (zobacz dekoracje), ale nie mogłam ukryć rozczarowania widząc dość biedne dekoracje na Shop Street. Przed świętami zawitamy do Dublina i mam nadzieję, że będą one troszkę ładniejsze. 


A wasze miasta przybrały już świąteczną szatę? 

 

I love Christmas, I think it is my favorite holiday, but still I don’t find it normal to see all those Xmas decorations right after Halloween. I feel that every year  Christmas frenzy starts bit earlier. But still,  was more than happy to go to the Christmas market  (that opened 2 days ago) and see the illuminations on the main shopping street of Galway. For my defense, I can only say that I love to explore places that I know during different seasons to see how they can change. 


The market had nothing to do with Fira de Santa Llucia, that takes place every year in Barcelona just in front in the cathedral. There you can buy every possible figure that you may need to build your own crèche ,you discover funny and surprising Catalan traditions: caganer and  caga tio, I was bit dissapointed that I didn't discover any typical traditions. Here for a change, more than half stands offer food and drinks, and we were tempted to drink mulled wine and Nuno couldn’t resist the smell of hot dogs. We didn’t buy anything (I still have no idea what would make a perfect present for my family), but there were plenty of stands to find inspiration for gifts. I don’t know if we will be decorating our flat, but there were some cute decorations and Christmas trees as well. 


I have to squeeze a photo of streets with festive light decorations, as if I were to write a separate post, it would be the shortest ever on this blog. I know that I was naïve to expect to see kilometers of Xmas lights in such a small town, but I couldn’t hide my disappointment when I went to Shop Street, the main street in Galway. Before Christmas we plan to spend some time in Dublin so I hope that I will see some proper decorations.


Is your city already ready for Christmas? Do you like its decorations?

Monday 19 November 2012

Powody, dla których lubię…/ Reasons why I like ...


Po przeczytaniu ostatniego posta, moja mama napisała, że dzięki niemu wróciły miłe wspomnienia.  Wspomnienia, które wywołały uśmiech i ociepliły troszkę jesienny wieczór. To jeden z powodów, dla których piszę bloga, by utrwalić ulotne chwile. By zatrzymać na dłużej miejsca, ludzi, minione chwile. 
Zrobiłam dzisiaj mały kolaż, który miał zobrazować, za co lubię Portugalię. Padło na Portugalię, ale mogłoby być o dowolnym kraju.  Czy można uchwycić i opisać coś tak ulotnego jak nasze subiektywne uczucia ? Co sprawia, że zakochujemy się w jakimś miejscu? I mimo, że wracamy tam wiele razy, nie nudzi się ono, a wręcz przeciwnie- za każdym razem odkrywamy nowe zakamarki, nowe tajemnice? A w inne nie chcemy powrócić po pierwszym spotkaniu? Dlaczego niektóre bardzo turystyczne miejsca, nad którymi zachwycają się miliony, nie są w stanie nas oczarować? Czy najważniejsze są zabytki? A może ludzie, których spotykamy na naszej drodze? Smaki? Zapachy? Kolory? A może atmosfera danego miejsca? 

Portugalia oczarowała mnie urokliwymi zakątkami, szaloną jazdą eléctrico (uwaga na zakręty), zachodem słońca na Riberze w Porto. Wzruszyła mnie nostalgicznym fado, gdzie siedzieliśmy przy samych artystach. Gdy zamknę oczy przypominam sobie gwar w Bairro Alto w ciepły lipcowy wieczór, nawoływania przekupki na bazarze… Tęsknię za smakiem ciepłych jeszcze, koniecznie posypanych cynamonem, pastéis de belém … Ja języku czuję słodki smak wina Porto…A latem co lepszego niż plażowanie w Alrgarve i grillowane sardynki? 

Ale się rozmarzyłam dzięki tym wspomnieniom… Szkoda, że czasami nie da się uciec od rzeczywistości i wskoczyć w pierwszy samolot lecący do Portugalii… Czy innego kraju, który nas w sobie rozkochał… Jaki kraj rzucił na Was urok?



After reading the last post, my mom said that it brought some nice memories of summer days. And that thanks to those memories, the autumn evening got bit warmer. One of the reasons why I decided to write a blog, was to capture fleeting moments. To freeze moments, places, people.

Today, for no reason whatsoever,  I made a collage that illustrates why I like Portugal. It could be about any other country, it’s just I’m in the mood for something Portugal related. 

It is possible to capture and describe something as ephemeral as our feelings? What makes you fall in love with a certain place? Why I like Amsterdam but dislike Milan? Why you can go back to one place countless times without getting bored, and discovering its new secrets with every visit? And feel that you don’t want to go back to a city after only one brief moment? Why some touristic destination, that millions praise about, are unable to move us? What are the most important factors that influence our decision whether we like someplace or not? Are monuments necessary? Or are people we meet on our way that play the key factor? Tastes? Smells? Colors? A difficult to describe atmosphere of a place?

I quickly fall under the spell of  Portugese charm, of lovely little town, a wild  ride in eléctrico (watch out on the corners), sunset in Porto. I was touched during a nostalgic fado concert, where we sitted right next to artists. When I close my eyes I can remember the vibrant night in the Bairro Alto on a warm July evening, I can hear street vendors trying to sell their goods in a traditional market…I miss the taste of still warm, sprinkled with cinnamon, pastéis de belém ... I taste a sweetness of Port wine ... And what can better during summer time than sunbathing in Alrgarve and eating grilled sardines?

I love day dreaming, just closing my eyes and imagining I’m somewhere else. I wish it was possible just jump on the first plane to Portugal ... Or to another country from my “I-love-this-place” . What s the country that put a spell on you?

Saturday 17 November 2012

Wakacje z rodzicami/ Holidays with parents


Wiele osób wzbrania się przez spędzeniem urlopu z rodzicami. Pewnie gdybym mieszkała w Polsce, pomysł spędzenia wakacji z rodzicami by się może nawet nie pojawił. Od ponad 3 lat mieszkam jednak poza granicami mojego kraju i wizyty w domu nie należą do częstych (2 na rok to chyba średnia), zatem cieszę się z każdych odwiedzin i możliwości spędzenia z rodziną choć kilku dni. W te wakacje postanowiliśmy spełnić marzenie mojej mamy o wakacjach w Portugalii i zorganizowaliśmy 10-dniową wycieczkę objazdową, na którą zabraliśmy też przyjaciół/ sąsiadów moich rodziców (tak się złożyło, że mama marzeniem o Portugalii zaraziła się właśnie od H. i kiedyś jej obiecała wspólny wyjazd). A kto nadaje się lepiej na pokazanie tego przepięknego kraju niż rodowity Portugalczyk? Tak więc po kilku prośbach i przemyśleniu, czy to w ogóle jest dobry pomysł, zajęliśmy się planowaniem. Bo rodzice jechali na wakacje all inclusive, czyli, że niczym się nie musieli przejmować, a my spędziliśmy kilka dobrych wieczorów panując trasę, rezerwując hotele (i martwiąc się, czy będą się im podobały) i samochód. 


Całej relacji z podróży nie da się zmieścić w jednym poście, dzisiaj tylko taka mała zajawka.  Jeśli będziecie chcieli poczytać więcej, musicie zaglądać regularnie na bloga albo na stronę facebooka lub twittera.

Najdłużej zastanawialiśmy się nad trasą, chciałam bowiem zobaczyć też coś nowego, czego nie miałam okazji zwiedzić dotychczas. Moi rodzice oraz Halina z Leszkiem wybrali opcję skupioną na miastach, tak więc tym razem Algarve zostało wykreślone, a na regenerację po zwiedzaniu Lizbony zaplanowaliśmy 1 dzień plażowania. Uważam, że wycieczki objazdowe to najlepszy sposób poznania kraju, a Portugalia doskonale się do tego nadaje, bo jest stosunkowo niewielka. Zaczęliśmy od 3 dni w Lizbonie, 1 dniu plażowania w Portinho da Arrábida, po 1 dniu w Sintrze, Óbidos, Coimbrze i 2 dniach w Porto, by na ostatni wieczór i noc spędzić w Lizbonie, skąd my wracaliśmy do Barcelony, a reszta do Warszawy. Uważam, że jest to trasa idealna na pierwszy pobyt w Portugalii, można zatrzymać się też w Aveiro (nazywanym Wenecją portugalską) albo w Fatimie (jeśli ktoś lubi te klimaty). Wybrzeże Algarve i Alentejo zasługuje powiem na osobną wyprawę, jaką odbyliśmy z Nuno 3 lata temu. Też się powinna pojawić kiedyś na blogu, bo zgadzam się z Nuno, że należy plaże Algarve należą do jednych z ładniejszych w Europie. 


Moja mama jest nauczycielką, więc automatycznie zawęził się termin, kiedy mogliśmy jechać, padło na 1 tydzień lipca, bo z reguły nie lubię urlopów w sierpniu, a zwiedzanie w upałach nie należy też do najprzyjemniejszych. Pogoda nam dopisała, jak na lato, pogoda była rześka, wieczorami musieliśmy pamiętać o sweterkach czy lekkich kurtach. Dla niektórych mogłoby to być rozczarowaniem, bo w lipcu raczej spodziewać się należy upałów, ale dla nas pogoda nie mogła być lepsza. 

Wkrótce będzie o pysznych portugalskich przysmakach, litrach wina, które wypiliśmy, wzruszającym koncercie fado, degustacji Porto i malowniczych miejscach, które odwiedziliśmy. 


A na zakończenie pytanie do Was. Co myślicie o urlopie z rodzicami? Mieliście kiedyś okazję spędzić go właśnie w ich towarzystwie (i nie mówię tutaj o latach dzieciństwa)? Ja od lat (nie licząc ich wizyt w Barcelonie, ale tych chyba nie można nazwać wakacjami z prawdziwego zdarzenia) nie brałam tego pod uwagę, ale w tym roku świetnie się bawiłam i zaliczam je do bardzo udanych. 


Many people refrain from spending the holidays with their parents. Perhaps if I lived in Poland,  I wouldn’t even consider going on vacation with my parents. But since I left Poland more than 3 years ago and go back home only twice a year, I am really happy every time I get the chance to spend few days with my family, be it in Bydgoszcz, my home town, or while they visit me. This summer was a bit different, as we decided to spend holidays together. My mum was dreaming of going to Portugal ever since both me and my sister spent there some weeks. After she suggested a few times that it would be great idea to go there together as who can be a better guide than a native Portuguese, we gave up and agreed. It turned out that my mum had promised to go to Portugal with her friend and didn’t want to let her down, Halina and Leszek (the very same that visited us in Barcelona, separately, Halina  with my mum for the sightseeing, and Leszek with my dad for the FC Barcelona match) joined us. Me and Nuno had to organize everything, as my parents and their friends were lucky enough to have “all inclusive” guaranteed without having to worry or pay a travel agency to arrange their trip for them. Us, well, we spend few evenings planning which cities to go, how many days stay over, which hotels to book and what car was big enough for 6 of us. But since I love planning (I really could be a professional planner) and this trip was a way of thanking my parents for all the holidays they had organized for me, I didn’t mind. 


Today’s post is only a sneak peak. If you want to find out exactly what we saw and did, you have few choices: follow on facebook/twitter/subscribe, so you are informed when the next post on our road trip in Portugal is released.

The most difficult part was planning a perfect route. As I already had been to Portugal few times, I didn’t want to see only the same familiar cities. We wanted to chose the best cities, so that they could really get to know this beautiful country. We gave them few options, and they decided on the one that was focused on sightseeing in the cities, and only spending one day on a beach. (So no Algarve and Alentejo, but 10 days is just not enough to go everywhere and some people are just not that into sunbathing). I love road trips, as I believe it is the best way to discover the unknown country, and Portugal is a perfect one to do so, as it is relatively small. First we spent 3 days in Lisbon, then 1 day relaxing and resting on a beach in Portinho da Arrábida, after  that followed 1 day in Sintra, Óbidos, Coimbra and 2 days in Porto. We headed back to Lisbon for the last night, as we had our flight back to Barcelona and my parents and their friends to Warsaw from there. 

I think that we planned our trip perfectly, it was an ideal route for the first trip to Portugal. Well, if you have 1 or 2 days more, you can stop in Aveiro (called the Portuguese Venice) or in Fatima (if you are into religion and spirituality). Algarve and Alentejo Coast  deserves a separate trip, we spent  7 days discovering beautiful beaches there three years ago. I promise to find time to write some posts about this road trip, as I totally agree with Nuno that the beaches of the Algarve are among the most beautiful in Europe.


My mom is a teacher, so it narrowed down our choice of when to go. And since I hate taking holidays in August, we decided that the beginning of July is the best time. We were afraid that anyway it would be a very hot month for the sightseeing in the city, but we were lucky that weather was rather chilly and we even needed a jumper in the evenings (some people would find it disappointing ad you expect July to be a hot month especially in a Mediterranean country). 

Expect more entries on delicious Portuguese food, liters of wine we drunk, moving fado concert, port wine tasting and all the beautiful places we visited. Stay updated!


I want to finish this post with a question for you. What do you think about spending holidays with your parents? Good or lame idea? Have you ever preferred to go on vacation with your folks (and I'm not talking here your childhood summers) rather than with you bf or friends? 

Tuesday 13 November 2012

Chuligańska gra uprawiana przez dżentelmenów/ Hooligan's game played by gentlemen



Jeśli dla kogoś tytuł postu nie jest wystarczającą wskazówką, to wyjaśniam, że będzie o rugby. Pod koniec września miałam okazję być na Camp Nou i oglądać z trybun na żywo mecz. A pod koniec października oglądaliśmy na stadionie w Galway mecz rugby. Myślę, że oglądanie na żywo meczu jest o niebo ciekawsze niż oglądanie go w zaciszu własnego domu, na kanapie, na małym ekranie. W Hiszpanii piłka nożna jest zdecydowanie najpopularniejszym sportem, dzień po meczu większość rozmów na stołówce dotyczyć będzie wyników, decyzji sędziego i innych pobocznych wątków około meczowych. W Irlandii najpopularniejszym sportem jest chyba rugby, więc pójście na mecz, rozpoznawanie drużyn lokalnych i znajomość reguł gry z pewnością pomoże nam zacieśnić przyjaźń z Irlandczykami. 


Mimo że ani razu nie oglądałam nawet meczu rugby w telewizji (no może jakieś urywki), nie mogliśmy przepuścić okazji, gdy w naszej firmie sprzedawali wejściówki na mecz Connacht (drużyna z Galway) przeciwko Harlequin (drużyna z Londynu). Chyba się domyślacie, że reguły gry są dla mnie czarną magią i chyba to nie do końca pozwoliło mi to docenić atmosferę panującą na boisku. Nie martwcie się, nie zanudzę was przepisami, bo nie tylko na pierwszy rzut oka są one dla mnie niezrozumiałe, ale mimo to zachęcam, jeśli będziecie mieli okazję, do zobaczenia tego niezbyt znanego u nas sportu na żywo. 


Na stadionie panuje niesamowita atmosfera, swojej drużynie kibicują całe rodziny  i za nic mają zimno, wiatr i deszcz (my mieliśmy szczęście i nie padało) i fakt, że na czas trwania meczu muszą stać (nie ma bowiem ławek). Okrzyki (i wszelkie odgłosy) zamierają, gdy jedna z drużyn ma oddać karnego. Nie padają żadne obelgi i wyzwiska, zawodników drużyny przeciwnej się nie obraża ani nie wygwizduje. Prawdziwa postawa dżentelmeńska. Istnieje nawet powiedzenie, że jest to chuligańska gra uprawiana przez dżentelmenów, w przeciwieństwie do piłki nożnej, która jest grą dżentelmeńską uprawianą przez chuliganów. Coś w tym jest. I przenosi się to z boiska na stadion i na ulice. Na stadionie i po przegranej grze, kibice spokojnie udają się do pubów (w niektórych dostaje się pinta za darmo po okazaniu biletów), gdzie można spotkać fanów drużyny przeciwnej, ale gdzie nie uświadczy się bójek. 


Lubicie oglądać mecze na żywo? 


If by reading the title you are still not getting the hint, I have no choice but to confirm that the post is about rugby. At the end of September I was lucky to watch a football game at the Camp Nou and in October I decided to continue with watching games at the stadium. This time it was rugby’s turn. I believe that being at the stadium with hundreds or thousands of people who cheer for the same team has little to do with the experience of watching a game alone at home, from a small screen, sitting on the couch. Even if I am not a big fan of football and let alone of rugby, I really appreciated the atmosphere of the stadium. In Spain, football is by far the most popular sport, the day after the game you can expect that all of your colleagues are going to talk about the match, goals, referee’s decisions and mistakes, and everything football-related. In Ireland, rugby is perhaps the most popular sport, so going to see matches, recognizing the teams and players and rules, will definitely help you to be friends with the Irish.


I have to be honest with you. Being with Nuno means I am forced to watch some football games (or at pretend to do so), but I’ve never watched a whole rugby game. But when we found out that our company was selling the tickets to see Connacht (Galway team) against Harlequin (team from London), we couldn’t pass on this opportunity to get to know another aspect of Irish life. You could already guess that the rules were  black magic to me, and maybe it was the reason when I didn’t appreciate the game as much as I liked FC Barcelona players on the field. I’m not even trying to explain the rules to you in this short entry, but believe me, don’t feel discouraged and if you have the chance to see a rugby game while visiting Ireland, don’t hesitate for a minute. It is totally worth it! 


The atmosphere on the stadium, before and after the game, was great. You could see whole families cheering for their teams, ignoring bad weather conditions, cold, wind and rain (we were lucky as it was only cold and not rainy). You must be prepared that you have to stand up during the whole game (as there are no benches) but then you can drink beer! When there is a penalty kick, the whole stadium go mute, nobody screams or cheer. During the whole game, you don’t hear people insulting the players from the opposite team or booing. There is a saying that rugby is a hooligan game played by gentlemen, unlike football, which is a gentleman's game played by hooligans. I totally agree. I was surprised to see in the same bar fans from both teams engaged in a friendly chat. As the game is played in the field only, and even after losing the game people just go to a pub (in some you even get a free pint when showing a ticket) and enjoy the rest of the evening.


Do you like watching a game at the stadium?

Monday 5 November 2012

Wieży Eiffla odłon kilka/ Few different photos of Eiffel Tower


Pewnie zauważyliście, że zmieniłam trochę tematykę bloga, z expatowego zmienił się w bardziej turystyczny. Nie wiem, czy wam się ta zmiana podoba, czy wolelibyście, żebym skupiła się na różnych aspektach mieszkania za granicą. Czekam na komentarze (które uwielbiam) na blogu albo na facebooku. Mieszkając w Barcelonie tematów na posty miałam pod dostatkiem, w spokojnym Galway jest… spokojniej . Ale nie martwcie się, powinnam się stopniowo rozkręcić, a na wiosnę na pewno będziemy intensywnie odkrywać Irlandię. 

Nuno odczuwa niedostatek relacji z Paryża, ponieważ w poście skupiłam się jedynie na aspekcie kulinarnym, a zignorowałam wszystko, co zobaczyliśmy. Dziś postaram się odrobinę nadrobić. Będzie jednak znowu monotematycznie, bo ograniczę się do zaledwie do jednego symbolu Paryża. 
Wieża Eiffla, bo o niej mowa, jest bohaterką mojego krótkiego posta i sesji zdjęciowej (więcej zdjęć tutaj). Nie ma chyba osoby, która zapytana o 5 rzeczy, które kojarzą jej się ze stolicą Francji nie wymieniła wieży  projektu Gustawa Eiffel. Mimo, że nie jest widoczna z każdego paryskiego okna (a takie wrażenie możemy odebrać oglądając amerykańskie komedie romantyczne), to z pewnością jest dominującym budynkiem, punktem odniesienia dla turystów i Paryżan. 


Choć w Paryżu byłam już 3 razy, ani razu nie wjechałam na wieżę, skutecznie odstraszyły mnie kilometrowe kolejki. Do samej wieży też mam taki mieszany stosunek (jaki chyba Warszawiacy mają do Pałacu Kultury), nie do końca mi się podoba, ale nie umiem sobie Paryża wyobrazić bez tej metalowej konstrukcji. Lubię za to włóczyć się po Paryżu i czasami w najbardziej zaskakującym miejscu odkryć tę „żelazną damę”, jak wieża bywa nazywana. Zawsze staram się też znaleźć jakieś zaskakujące ujęcie, choć nie jest to łatwe. 

Uwielbiam patrzeć na miasta z góry, zawsze staram się znaleźć dobry punk widokowy, jakieś wzgórze, czy dach. Miałam okazję podziwiać zorganizowany architektonicznie Paryż z tarasów widokowych w Sacre Coeur i Notre Dame. Wieża Eiffla ciekawie komponuje się z innym budynkami i wcale nie jest dominującym elementem pejzażu miejskiego. 


Potęgę wieży widać najlepiej tuż spod niej, choć i tak wyrwało nam się: wydawało nam się, że będzie większa. Ale tak to chyba już jest z tymi symbolami miast, że jeszcze przed samym zwiedzaniem czy nawet przyjazdem do miasta, czytamy przewodniki, wysłuchujemy opowieści znajomych, oglądamy zdjęcia i  podświadomie stwarzamy sobie wyobrażenia. Okazuje się potem, że nie są one bliskie rzeczywistości, łatwo o rozczarowania. Na pewno też kiedyś tego doświadczyliście. 
Najlepszy widok na wieżę roztacza się z placu Trocadero. Warto się tam wybrać z rana, kiedy nie ma tam tłumów turystów, albo późnym wieczorem, gdy delikatne i ciepłe światło doda naszym zdjęciom uroku.


Ale wieżę Eiffla można zobaczyć także na plakatach, na miniaturkach sprzedawanych przez ulicznych  handlarzy, w odbiciu w witrynach sklepowych, czy okularach przeciwsłonecznych. Wieża Eiffla dobrze wygląda na stylizowanych na stare zdjęciach, więc fajnie pobawić się różnymi aplikacjami i efektami specjalnymi. 

Z czym kojarzy się Wam Paryż? Jaki słynny zabytek Was rozczarował?



You probably have noticed that my blog is now more focused on travelling in general than on expat life. I would appreciate your feedback as I don’t know if you prefer to read posts on various aspects of living abroad or combine those with travel posts. When we were living in Barcelona, it was so easy to find inspiration and 80% of blog’s content was Barcelona related. Galway is smaller and calmer, but I should post some more entries over the next few weeks, and we will definitely explore Ireland  during spring.

Nuno is complaining that I’ve written about our July trip to Paris. Well, it isn’t entirely true, as some time ago I wrote a whole post from a foodie’s perspective. But then I totally ignored what we saw and did. Today I will also limit the topic just to one thing: to show you the most known symbol of Paris.
Just by giving a quick glimpse at the photos (click here for more), you probably can guess that the heroine of the post is the Eiffel Tower. It definitely is the most recognized monument in France. And although it’s not visible from every window in Paris (you could have this impression after watching American romantic comedies), it certainly dominates the skyline, and is a reference point both for tourists and Parisians.

I’ve been in Paris 3 times already, but still haven’t made it to the top of the tower. I was always discouraged by an endless queue. And I really hate queuing. Have you ever looked all over Paris from the top if Eiffel Tower? Do you even like this monument? I think that Parisians have mixed feelings of love and hate towards it, but personally I can’t imagine the city without this iron structure. I love to get lost in Paris and to my surprise find myself on a street with a great view at Tour Eiffel. I always  try to approach it differently with my camera, but it’s not that easy. 

One of my favorite things to do while sightseeing is discovering a great view over the city, be it from a hill, roof or top of some tall building. Few years ago I admired organized architecture of Paris from the terraces on Sacre Coeur and Notre Dame. Eiffel Tower blends in with the other buildings, and it does not dominate the urban landscape.


Probably the tower is the most impressive when you stand just below it. It really is striking but we couldn’t resist the comment: we thought it would be bigger. I believe that a journey begins long before packing your luggage and taking a plane/bus/train. The minute you decide to go somewhere, you start planning, reading guides, forums, travel blogs and subconsciously you create expectations.  When they aren’t close to reality, you may end up disappointed. It is especially true with the most famous monuments, the symbols you have seen so many times on TV, movies,  photos, in the travel magazines. I’m sure that you have experiences it at least once. 

If you have been to Paris, you probably have your favorite spot from which you can admire Eiffel Tower. For me it would be from the Trocadero Square. It is worth going there first thing in the morning when most of tourists haven’t left their hotels yet or in the evening when soft adds charm to your photographs.


And there are so many Eiffel Towers in Paris, you can spot them on posters, you can buy a miniature from a street vendor, you can spot its reflection in a shop window or on your sunglasses. I think it looks quite interesting when you play a little with different applications or special effects.

Do you think of Eiffel Tower when you think of Paris? 

Sunday 4 November 2012

Barcelońskie place/ Squares in Barcelona


Obiecałam jeden post o Barcelonie tygodniowo. Dzisiaj jest więc ostatni dzień (poprzedni post był w zeszły poniedziałek), żeby nie złamać tej obietnicy. Powinnam chyba wybrać jeden konkretny dzień (może cykl barcelońska środa?), tak powinno być mi łatwiej się zmobilizować. Czasami jednak albo inspiracji albo czasu nie ma… Dość jednak tych wymówek, zapraszam Was na alternatywne zwiedzanie Barcelony. Trasę wyznaczają place. 

Jeśli mieliście okazję być w Hiszpanii, to na pewno zauważyliście, że place są niezwykle ważnym punktem architektury. Całe życie barrio (dzielnicy) skupia się w obrębie placu, to jest miejsce spotkań, tu skupia się życie towarzyskie, tu odbywają się zgromadzenia i imprezy. Na ławeczkach siedzą dzielnicowe plotkary, które wiedzą wszystko o wszystkich i wieczorami wymieniają się najświeższymi ploteczkami. Nie ma placu bez baru, pogoda pomaga, więc bary zazwyczaj mają stoliki na świeżym powietrzu. Ach, zatęskniło mi się za caña (małe piwko) na terrasa i obserwowaniu życia barwnych barcelończyków i czasem jeszcze barwniejszych guiris (turystów). 


W Barcelonie place można liczyć setkami,  ja dziś pokażę Wam te najbardziej znane, a także moje ulubione.  

Każdy turysta powinien trafić na Plaça Reial, wystarczy skręcić w odchodzącą od Ramblas Carrer Colón. Plac tętni życiem zarówno w dzień, jak i w nocy. Pod arkadami znajduje się wiele restauracji i kawiarni, ale osobiście uważam, że są one nastawione wyłącznie na turystów, więc lepiej poznać autentyczny smaki Barcelony w innych tradycyjnych barach czy bodegach. Na Plaça Reial warto zajrzeć, szczególnie jeśli ktoś tropi ślady Gaudiego- plac zdobią bowiem latarnie jego projektu. 
 Do tego fontanna, palmy i piękne arkady, jednym słowem  plac ten zasługuje na miano jednego z bardziej charakterystycznych miejsc w Barcelonie. A w niedzielne poranki odbywa się tu też targ dla  kolekcjonerów znaczków i monet. 


Plaça del Pi, przy kościele Santa Maria del Pi, w samym centrum dzielnicy gotyckiej, to jeden z mniejszych, ale moim zdaniem także jeden z najbardziej urokliwych placów Barcelony. Pi to po katalońsku sosny, więc tym razem zamiast palm mamy właśnie stare sosny. Plac ten jest ulubionym miejscem muzyków i artystów, którzy tutaj sprzedają swoje obrazy. A w pierwszy i trzeci weekend miesiąca odbywa się tu także targ lokalnych produktów spożywczych. Na tym placu też zjadłam moje pierwsze w życiu churros con chocolate kilka lat temu, więc będę go zawsze darzyć sentymentem. 

Moim ulubionym placem jest San Felipe Neri. Mam nadzieję, że umiecie dotrzymać tajemnicy, bo nie we wszystkich przewodnikach się on pojawia i dzięki temu nie jest jeszcze zdominowany przez tłumy Japończyków. Znaleźć go też nie jest tak łatwo, jest ukryty w labiryncie uliczek Barrio Gótico, co skutecznie oddziela go od zgiełku i gwaru turystów. Fani książki Cień Wiatru na pewno nanieśli go jednak na swoją mapę, tutaj bowiem mieszkała Nuria, córka strażnika Cmentarza Zapomnianych Książek. Plac ten jest jednocześnie spokojny i mroczny. Mury kościoła przypominają bowiem o bolesnej historii, o wojnie domowej przypominają ślady pocisków.


Kolejnym wartym zobaczenia placem jest Plaça del Sol w dzielnicy Gracia (jeśli pamiętacie tego posta, to wiecie, że Gracia to taka hipsterska, super modna dzielnica, pełna zresztą urokliwych placyków z kawiarniami), gdzie można zobaczyć niezłą mieszankę: rodziców z dziećmi, modnych hipsterów, hippisów, ulicznych grajków. Place na Gracia zawsze są pełne, szczególnie w leniwe weekendowe przedpołudnie. Rodzice piją swoją kawę lub piwko, a ich pociechy w tym samym czasie gonią za gołębiami, grają w piłkę czy wymyślają inne zabawy. Plaça de la Vila de Gràcia w czasie lokalnych świąt zmienia się nie do poznania. 


Tak samo zresztą Placa Sant Jaume. W dzień powszedni jest to dostojny i poważny plac, przy którym stoją najważniejsze budynki miasta: ratusz i siedziba rządku katalońskiego. Dla mnie nic ciekawego, ale to się zmienia, jak za dotknięciem magicznej różdżki podczas La Merce (zobacz tutaj), obchodów Santa Eulalia (kliknij tutaj) oraz innych świąt. To tutaj buduje się wieże z ludzi, castellers, tutaj kończy się lub zaczyna correfoc czy pochód gigantów. Tutaj też protestują niezadowoleni obywatele. 


O innym znanym placu, jednym z największych w  Barcelonie, pisałam tutaj

Brakuje mi placów w Polsce. Mamy tylko Stary Rynek i może kilka skwerków, ale nie mają one chyba takiego znaczenia dla przeciętnego mieszkańca, jakie mają właśnie w Barcelonie. Może to wina pogody? Życie w ciepłej Hiszpanii toczy się przede wszystkim na ulicy, ludzie umawiają się na placu, jest to idealne miejsce obserwacyjne, idealne na przekąskę czy piwko w jednym z licznym barów?


Czy jest bowiem coś lepszego w gorący dzień niż znaleźć zacieniony plac i zamówić zimne piwko? Albo lepszy plan na letni wieczór niż wybrać się ze znajomymi na tapas do naszego ulubionego baru ze stolikami na świeżym powietrzu? 


I promised that once a week I would post something about Barcelona. If I want to keep my promise, I had to make today’s post about this city. Maybe it should be easier to stick to this plan if it was always the same day? Like Wednesdays with Barcelona? But then if I lack inspiration or time, I would be disappointed not being able to post it. I’ll worry about that later, now I invite you for an alternative route to get to know Barcelona: a tour through the squares .

If you’ve ever been in Spain, you probably notices that squares are a very important landmarks in every city. The life of barrio (neighborhood) focuses on plazas, it is where people meet, where social life takes place, where parades and festivals are organized, where gossips are exchanged. A square can’t exist without a bar, and thanks to the weather almost every bar have few tables to sit outside. I wish I could have a caña (small beer) now and sit on a terrace and observe the Barcelonians or guiris (tourists).

There are hundreds of squares in Barcelona, today I'll show you the most famous ones and my  favorite one.
Let’s start with a touristic square, Plaça Reial,  Every tourist should go there (it is just few steps off Rambla, take Carrer de Colom) as it is an interesting place from the architectonical point of view, especially if you are tracking down Gaudi’s work. The square is decorated with  street lamps designed by the Catalan genious. If you collect stamps or coins, you shouldn’t miss the square on Sunday mornings when a market for collectors takes place. Plaça Reial is always full day and night, it seems a perfect place to meet up with friends and have some rest in one of many restaurants and bars under the arcades. I personally wouldn’t recommend them, as  they are focused solely on tourists and you can get to know the authentic flavors of Barcelona's in other traditional bars and bodegas.  So go to this square for beautiful arcades, fountain, palm trees and Gaudi’s lamps, and not for tapas.


Plaça del Pi, next to the church of Santa Maria del Pi, in the very heart of the Gothic Quarter, is one of the smallest but at the same time one of the most beautiful squares in the city. Pi means pine in Catalan, so this time instead of Palm trees you get pine trees. You can also breathe in some bohemian atmosphere, as musicians and artists love this square and you can buy some paintings here. On the first and third weekend of the month, there is a market selling local food products. And on this plaza I ate churros con chocolate for the first time, so thanks to that and the food market I rather associate it with eating than with nice church. 

My favorite square is plaça de San Felipe Neri. I hope that you know how to keep a secret, as not all the guides include it on the “what to see in Barcelona” list, so you won’t meet a crazy crowd of Japanese tourists there. And since it isn’t that easy to find if, as it hidden in a maze of streets of the Gothic Quarter, the atmosphere is really authentic. You come here to escape from the hustle and bustle of the city, just to relax and enjoy the moment, to think about the past. And you see the past just by looking at the walls of the church, where bullets from the civil war left holes.


Now we leave the city center, and go to Gracia district (if you remember this post, you know that Gracia is a super trendy &hipster district full of charming squares). There is a nice square, Plaça del Sol ,where you can see how important square is for an average Barcelonian. You can perfectly observe a day-to-day life of families, trendy hipsters , hippies or street musicians, as they all gather together. Whenever I went to Gracia, I was always surprised to see that all the squares were full, especially in the afternoon, as friends were meeting for a beer after work, or during the weekend, when children were chasing the pigeons or playing football, and their parents could have a coffee. 


I find Placa Sant Jaume kind of boring on an average day when it is only a place two most important buildings are located: the city hall and Palau de la Generalitat (Government of Catalonia). But it all changes during La Merce (seehere), the celebration of Santa Eulalia (click here) and other  traditional fiestas. On those occasions I could spend hours watching castellers, parades of giants and correfoc. And if you are into protesting, you would probably end up with other protestants on this square. 
Some time ago I wrote about another famous square, one of the largest in Barcelona, so just click here to read the post.


I wish there were more squares in Poland or Ireland. In Poland, we only have the Old Square and that’s it. And they don’t have such importance, there can be a fountain, a statue, some restaurants, but it’s not where social life takes place. Maybe it’s because of the weather? As in Spain life happens on the street, people meet with their friends on a plaza, have tapas there, or a beer… 


Do you agree? Do you like squares? Can you think of anything better than to find a nice table in the shadow on your favorite square and have a nice cold beer? Or a better plan for a summer evening than go with some friends to a nice tapas bar and sit outdoors for hours ?