Tuesday 7 February 2012

Leniwy weekend łasuchów/ Lazy weekend full of comfort food

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Spóźniona zima przypomniała sobie o Hiszpanii. Wiem, wiem, ni e są to siarczyste mrozy, temperatura spada poniżej 0 tylko w niektórych regionach albo w nocy, śnieg w większych miastach ogranicza się tylko do kilku płatków. Ale termometr wskazujący zaledwie 3-4 kreski, to dla mnie stanowczo za mało. Na marginesie dodam, że tych kilka płatków śniegu wystarczyło, by Nuno w czwartek został wygnany z pracy w Sant Cugat i pracował zdalnie z domu. Dwa lata temu, kiedy to Barcelone nawiedziła “śnieżyca” całe miasto zostało sparaliżowane, a ludzie pracujący poza centrum, prawie uwięzieni w biurowcach lub w autach. W tym roku firmy chuchały więc na zimno i zapobiegawczo wypuściły pracowników wcześniej (ja też dostałam komunikat, że możemy iść do domu, jak zacznie padać śnieg, ale jak na złość w Cornella tylko padał deszcz, więc musiałam siedzieć do tej 18.30).

W sobotę odważyliśmy się wyjśćna mały spacer po Passeig de Gracia. Nuno skorzystał z ostatnich dni rebajas, ja jakoś nie miałam cierpliwości do przeglądania sterty przebranych ciuchów. Nie byłabym sobą, gdybym przed spacerem nie zaplanowała, gdzie moglibyśmy się rozgrzać (tu nie tolerują grzańca, więc padło na gorąco czekoladę). Jako że byliśmy kilka przecznic od Gracii, wybór był prosty czekoladziarnia- La Nena, obok której przechodziliśmy już parokrotnie i zawsze byloiśmy o krok od wejścia. Nawet opis w internecie, że jest to idealne miejsce dla rodziców z dziećmi nas nie odstraszył. I dobrze, bo na samo wspomnienie pysznych ciast mam ochote kupić skladniki i zamknąć się w kuchni i wyczarować jakiś podobny przysmak. Dla tych, co nie mieli jeszcze okazji zjeść ciasta mojego autorstwa, gwarantuję, że moje wypieki mogłyby konkurowaćspokojnie z tymi z La Nena. Ale i tak zrobię im reklamę. Nuno zamówił ciasto marchewkowe z orzechami, a ja plumcake z bananem i czekoladą. A do tego 2 gorące gęste czekolady, dla kontrastu podane z zimnymi lodami waniliowymi. Rozpusta dla dwóch zziębionych łasuchów. Największy łasuch świata domówił sobie jeszcze drugą czekoladę, a podobno nie przepada za czekoladą w wersji płynnej.


W La Nena można spędzić godziny, można sobie wziąć książkę z półki i zanurzyć się w lekturze, sobie zagrać w scrabble albo inne gry stołowe (dla dzieci są też zabawki). Niestety Nuno nie był zbyt zainteresowany. Jeśli ktoś chciałby tu spędzić romantyczne popołudnie, to powinien się wybrać, gdzie indziej :) Ale jest to idealne miejsce na zimne popołudnie. Adres Ramón y Cajal, 36, Gracia, godziny otwarcia od 9 do 14 i od 16 do 22.


Jeśli ktoś myśli, że to koniec opowieści o weekendowym jedzeniu, to się myli :) Na sobotni wieczór mieliśmy zaplanowane wyjście ze znajomymi do restauracji rumuńskiej, żeby powspominac sobie tamtejsze przysmaki (ach te sarmale i papanasi). Notatka na marginesie dla niezorientowanych: od stycznia do października 2010 mieszkaliśmy w Bukareszcie, dla zainteresowanych link do bloga, którego pisałam w Rumunii. Niestety, coś ostatnio nie mamy szczęścia i nasze plany musimy przekładać. Tym razem okazało się, że cała restauracja została zarezerwowana z okazji chrztu. Tym razem nikt nie narzekał, że byłam za bardzo “polska” i przyszło mi do głowy zadzwonić i zrobic rezerwację. Plan trzeba było zmienić i wraz z Patri wylądowaliśmy w restauracji syryjskiej w Gracia. Lubimy orientalne jedzenie, ale przeliczyliśmy nasz apetyt i porcje, jakie nam zaserwowano znacznie przekroczyły nasze możliwości. Poprosiliśmy więc o zapakowanie resztek na wynos i dzięki temu w niedzielę uniknęliśmy sprzeczki, czyja to kolej na gotowanie.


Niedzielę spędziliśmy na totalnym lenistwie, nie wychodząc prawie z łóżka i nadrabiając filmowe zaległości. Czasami tak trzeba.




This day had to come eventually, the day when winter finally arrived to Spain. I know, it is nothing compared to cold wave of minus 25 degrees and heavy snowfalls in the Eastern Europe. Here only in few regions the temperature reaches minus ten degrees and mostly at night and snow is limited to few flakes. But still, 3-4 degrees that the thermometer shows in the morning is way too cold for me to be satisfied. By the way, those few snowflakes were enough for Nuno’s company to evacuate everyone from their building in Sant Cugat and made the employees work from home instead. It was mainly because the companies were afraid that the chaos from two years aho cold repeat, when snow paralyzed the city and people working outside of the city center were trapped in office buildings or in their cars. Even in my company we got the green light to go home the moment it starts to snow, we were gazing desperately through the windows to spot a single snowflake, but unfortunately in Cornella it just rained.

On Saturday, we were brave enough to go for a small walk on Passeig de Gracia. Rebajas are finishing, so Nuno bough some stuff in Zara, I didn’t have patience to wait in a huge queue to a dressing room and then cashier. I had done some research before leaving our flat (I wouldn’t be myself if I hadn’t), so I knew where we could warm up. As they don’t appreciate mulled wine here, the choice was pretty simple- hot chocolate. Since we were only few blocks from Gracia, I decided we try La Nena, a chocolateria-granja that we had passed few times and had always been a small step from entering. Even reading on the internet that it was the perfect place for parents to come with their children didn’t scare us. The place is really cosy, and when I think about theit delicious home-made cakes, I am about to but ingretiens and spend some time in the kitchen preparing a similar treat. For those who hasn’t got a chance to try my cakes, you have to believe my words when I say they could easily compete with those from La Nena. But I still recommend to try the place. Nuno ordered a carrot cake with nuts, I found plumcake with banana and chocolate more appealing. And of course, hot chocolate, this time served with vanilla ice cream. A sinful indulgence, I know. And the world’s biggest gourmand, ordered another cup of hot chocolate. With ice cream. And he said he didn’t like that much liquid chocolate...
La Nena is a place where you can spend long hours. Yu can take a book from a shelf and submerge yourself in lecture or play a board game (there are toys they can play with). Unfortunately Nuno didn’t feel like playing scrabble, so I couldn;t was not too interested. If someone wants to spend a romantic afternoon here, should think twice, but if you want to spend a cold afternoon in a nice and warm place, this is the perfect spot. Address Ramón y Cajal, 36, Gracia, opening hours from 9 to 14 and from 16 to 22.


If anyone thinks that is the end of the story of the weekend eating, they are wrong :) On Saturday evening we had planned out with friends If you think that I have finished my food weekend story, you are wrong. On Saturday we were supposed to go to a Romanian restaurant to remember our expat life when eating sarmale and drinking ursus. For those who doesn’t know, from January to October 2010 we lived in Bucharest, if you are interested, you can check out my blog I wrote in Romania. Unfortunately, we had to reschedule as there was baptism and the entire restaurant was booked. This time nobody complained on my being too “Polish” when calling the place to make a reservation. As the plan had to be changed, we ended with Patri in a in Syrian restaurant in Gracia. We like oriental food, but this time even Nuno couldn’t manage to eat our huge portions so we asked to take away the leftovers. This way on Sunday we avoided a small quarrel whose turn it was to cook.


Sunday was all about being lazy and doing absolutely nothing. We spent it almost entirely in bed watching movies and having siesta. Sometimes, it is just what you need.

1 comment:

Anonymous said...

Ah lubię takie leniwe weekendy, dawno takiego nie miałam! :( Ciągle praca, praca..

Post a Comment

Tuesday 7 February 2012

Leniwy weekend łasuchów/ Lazy weekend full of comfort food

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Spóźniona zima przypomniała sobie o Hiszpanii. Wiem, wiem, ni e są to siarczyste mrozy, temperatura spada poniżej 0 tylko w niektórych regionach albo w nocy, śnieg w większych miastach ogranicza się tylko do kilku płatków. Ale termometr wskazujący zaledwie 3-4 kreski, to dla mnie stanowczo za mało. Na marginesie dodam, że tych kilka płatków śniegu wystarczyło, by Nuno w czwartek został wygnany z pracy w Sant Cugat i pracował zdalnie z domu. Dwa lata temu, kiedy to Barcelone nawiedziła “śnieżyca” całe miasto zostało sparaliżowane, a ludzie pracujący poza centrum, prawie uwięzieni w biurowcach lub w autach. W tym roku firmy chuchały więc na zimno i zapobiegawczo wypuściły pracowników wcześniej (ja też dostałam komunikat, że możemy iść do domu, jak zacznie padać śnieg, ale jak na złość w Cornella tylko padał deszcz, więc musiałam siedzieć do tej 18.30).

W sobotę odważyliśmy się wyjśćna mały spacer po Passeig de Gracia. Nuno skorzystał z ostatnich dni rebajas, ja jakoś nie miałam cierpliwości do przeglądania sterty przebranych ciuchów. Nie byłabym sobą, gdybym przed spacerem nie zaplanowała, gdzie moglibyśmy się rozgrzać (tu nie tolerują grzańca, więc padło na gorąco czekoladę). Jako że byliśmy kilka przecznic od Gracii, wybór był prosty czekoladziarnia- La Nena, obok której przechodziliśmy już parokrotnie i zawsze byloiśmy o krok od wejścia. Nawet opis w internecie, że jest to idealne miejsce dla rodziców z dziećmi nas nie odstraszył. I dobrze, bo na samo wspomnienie pysznych ciast mam ochote kupić skladniki i zamknąć się w kuchni i wyczarować jakiś podobny przysmak. Dla tych, co nie mieli jeszcze okazji zjeść ciasta mojego autorstwa, gwarantuję, że moje wypieki mogłyby konkurowaćspokojnie z tymi z La Nena. Ale i tak zrobię im reklamę. Nuno zamówił ciasto marchewkowe z orzechami, a ja plumcake z bananem i czekoladą. A do tego 2 gorące gęste czekolady, dla kontrastu podane z zimnymi lodami waniliowymi. Rozpusta dla dwóch zziębionych łasuchów. Największy łasuch świata domówił sobie jeszcze drugą czekoladę, a podobno nie przepada za czekoladą w wersji płynnej.


W La Nena można spędzić godziny, można sobie wziąć książkę z półki i zanurzyć się w lekturze, sobie zagrać w scrabble albo inne gry stołowe (dla dzieci są też zabawki). Niestety Nuno nie był zbyt zainteresowany. Jeśli ktoś chciałby tu spędzić romantyczne popołudnie, to powinien się wybrać, gdzie indziej :) Ale jest to idealne miejsce na zimne popołudnie. Adres Ramón y Cajal, 36, Gracia, godziny otwarcia od 9 do 14 i od 16 do 22.


Jeśli ktoś myśli, że to koniec opowieści o weekendowym jedzeniu, to się myli :) Na sobotni wieczór mieliśmy zaplanowane wyjście ze znajomymi do restauracji rumuńskiej, żeby powspominac sobie tamtejsze przysmaki (ach te sarmale i papanasi). Notatka na marginesie dla niezorientowanych: od stycznia do października 2010 mieszkaliśmy w Bukareszcie, dla zainteresowanych link do bloga, którego pisałam w Rumunii. Niestety, coś ostatnio nie mamy szczęścia i nasze plany musimy przekładać. Tym razem okazało się, że cała restauracja została zarezerwowana z okazji chrztu. Tym razem nikt nie narzekał, że byłam za bardzo “polska” i przyszło mi do głowy zadzwonić i zrobic rezerwację. Plan trzeba było zmienić i wraz z Patri wylądowaliśmy w restauracji syryjskiej w Gracia. Lubimy orientalne jedzenie, ale przeliczyliśmy nasz apetyt i porcje, jakie nam zaserwowano znacznie przekroczyły nasze możliwości. Poprosiliśmy więc o zapakowanie resztek na wynos i dzięki temu w niedzielę uniknęliśmy sprzeczki, czyja to kolej na gotowanie.


Niedzielę spędziliśmy na totalnym lenistwie, nie wychodząc prawie z łóżka i nadrabiając filmowe zaległości. Czasami tak trzeba.




This day had to come eventually, the day when winter finally arrived to Spain. I know, it is nothing compared to cold wave of minus 25 degrees and heavy snowfalls in the Eastern Europe. Here only in few regions the temperature reaches minus ten degrees and mostly at night and snow is limited to few flakes. But still, 3-4 degrees that the thermometer shows in the morning is way too cold for me to be satisfied. By the way, those few snowflakes were enough for Nuno’s company to evacuate everyone from their building in Sant Cugat and made the employees work from home instead. It was mainly because the companies were afraid that the chaos from two years aho cold repeat, when snow paralyzed the city and people working outside of the city center were trapped in office buildings or in their cars. Even in my company we got the green light to go home the moment it starts to snow, we were gazing desperately through the windows to spot a single snowflake, but unfortunately in Cornella it just rained.

On Saturday, we were brave enough to go for a small walk on Passeig de Gracia. Rebajas are finishing, so Nuno bough some stuff in Zara, I didn’t have patience to wait in a huge queue to a dressing room and then cashier. I had done some research before leaving our flat (I wouldn’t be myself if I hadn’t), so I knew where we could warm up. As they don’t appreciate mulled wine here, the choice was pretty simple- hot chocolate. Since we were only few blocks from Gracia, I decided we try La Nena, a chocolateria-granja that we had passed few times and had always been a small step from entering. Even reading on the internet that it was the perfect place for parents to come with their children didn’t scare us. The place is really cosy, and when I think about theit delicious home-made cakes, I am about to but ingretiens and spend some time in the kitchen preparing a similar treat. For those who hasn’t got a chance to try my cakes, you have to believe my words when I say they could easily compete with those from La Nena. But I still recommend to try the place. Nuno ordered a carrot cake with nuts, I found plumcake with banana and chocolate more appealing. And of course, hot chocolate, this time served with vanilla ice cream. A sinful indulgence, I know. And the world’s biggest gourmand, ordered another cup of hot chocolate. With ice cream. And he said he didn’t like that much liquid chocolate...
La Nena is a place where you can spend long hours. Yu can take a book from a shelf and submerge yourself in lecture or play a board game (there are toys they can play with). Unfortunately Nuno didn’t feel like playing scrabble, so I couldn;t was not too interested. If someone wants to spend a romantic afternoon here, should think twice, but if you want to spend a cold afternoon in a nice and warm place, this is the perfect spot. Address Ramón y Cajal, 36, Gracia, opening hours from 9 to 14 and from 16 to 22.


If anyone thinks that is the end of the story of the weekend eating, they are wrong :) On Saturday evening we had planned out with friends If you think that I have finished my food weekend story, you are wrong. On Saturday we were supposed to go to a Romanian restaurant to remember our expat life when eating sarmale and drinking ursus. For those who doesn’t know, from January to October 2010 we lived in Bucharest, if you are interested, you can check out my blog I wrote in Romania. Unfortunately, we had to reschedule as there was baptism and the entire restaurant was booked. This time nobody complained on my being too “Polish” when calling the place to make a reservation. As the plan had to be changed, we ended with Patri in a in Syrian restaurant in Gracia. We like oriental food, but this time even Nuno couldn’t manage to eat our huge portions so we asked to take away the leftovers. This way on Sunday we avoided a small quarrel whose turn it was to cook.


Sunday was all about being lazy and doing absolutely nothing. We spent it almost entirely in bed watching movies and having siesta. Sometimes, it is just what you need.

1 comment:

Anonymous said...

Ah lubię takie leniwe weekendy, dawno takiego nie miałam! :( Ciągle praca, praca..

Post a Comment