Sunday 28 November 2010

A Casa Portuguesa

Każdy emigrant zna uczucie tęsknoty za krajem, domem, bliskimi. Tęsknotę za jakąś potrawą regionalną, smakołykiem, który można zjeść tylko w sobie znanym miejscu. Ja dodatkowo lubię poznawać nowe smaki, tym bardziej więc doceniam multietniczność Barcelony.
Moi portugalscy znajomi polecili nam bar portugalski, A Casa Portuguesa (czyli dom portugalski), który w przeciwieństwie np. do pewnej restauracji, serwującej dania z ojczyzny Nuno, jest wart odwiedzenia. W sobotę więc spędziliśmy kilka godzin w dzielnicy Gracia, gdzie znajduje się ta mała oaza portugalskości.

A Casa Portuguesa to coś więcej niż tylko bar. To miejsce, gdzie organizowane są różne wydarzenia propagujące kulturę Portugalii, koncerty, etc. To także sklep, gdzie można kupić wina portugalskie, likiery, porto, przetwory, ciasteczka, etc.



Miejsce to jest bardzo popularne, zdziwiłam się nawet, że nie jest zdominowane przez Portugalczyków, których naliczyliśmy tylko kilku. Nie znaleźliśmy wolnego stolika, więc siedzieliśmy przy barze przez długie godziny, rozmawiając, popijając najpierw piwo SuperBock (Nuno uważa piwo portugalskie za najlepsze, ja oczywiście twierdzę, że polskie jest nie do przebicia), przegryzając pastéis de bacalhau (słone ciasteczka z dorsza- skarbu Portugalii), krokiety i pyszne rissoes de leitão (takie paszteciki z mięsem). Potem przyszedł czas na deser, pastéis de nata, potem porto. A na zakończenie licor Beirão. Smaki Portugalii mamy zatem w zasięgu ręki, nie trzeba przywozić na zapas likieru czy win. I westchnienia Nuno na widok jakiegoś dania, które zamówił ktoś inny (już wie, co zamówi następnym razem) albo deseru Molotow (co za nazwa).




Do tego dobra muzyka, nic dziwnego, że w sobotni wieczór miejsce to pęka w szwach. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się czegoś innego. Normalnie restauracje portugalskie grają fado, obklejone są też plakatami związanymi z fado czy zdjęciami folkloru i zabytków, na wejściu ma dużego koguta z Barcelos. Tutaj tego nie mamy, no może za wyjątkiem małej wersji galo de Barcelos przy wejściu.



Every immigrant misses their country, home, loved ones. Sometimes what he misses is a particular flavour, a regional dish, something that he can only eat in his country. That is why I appreciate the multiethnicity of Barcelona, I can go to Polish shop, lunch in Mexican restaurant, explore new tastes and eat Polish things whenever I feel like missing its flavours. My Portuguese colleagues from work recommended us a Portuguese bar, A Casa Portuguesa (a Portuguese house), which, unlike some Portuguese restaurant, is really worth going to. That is why, on Saturday evening, we spent few hours in the district of Gracia, where this small Portuguese haven is situated.
A Casa Portuguesa is more than just a bar. The owners organize events to promote Portuguese culture, cuisine, etc. It is also a shop where you can buy Portuguese wines, liqueurs, port wine, cookies, etc..



The place is very popular, I was even surprised that it wasn’t entirely dominated by Portuguese, i fact we only saw few of them. We could not find a free table, so we were sitting at the bar for hours, talking, enjoying flavours from Nuno’s homeland: first drinking beer SuperBock (Nuno insist that Portuguese beer is the best in the world, while I am voting for the Polish one), eating pastéis de bacalhau (salty pastry with cod- Portuguese national treasure), croquettes, delicious rissoes de leitão (pies with meat). Then it was time for dessert, pastéis de nata, then port wine. And to finish the meal, licor Beirão. Now that we discovered that we can have tastes of Portugal within our reach, we don’t need to bring Beirão or wones from Portugal. And watching Nuno happy when sipping cold Superbock is priceless. When he also spotted some customers that ordered some different dishes, he felt like eating the same ones, so now we know what we will have the next time we visit the place. Nuno’s sad face when I told him he shouldn’t have a second dessert (he wanted to eat a cake called Molotov), will probably result in us going to A casa portuguesa quite soon.




In addition to tasty food, the music was really good. No wonder it was so crowded on Saturday evening. To be honest, we expected something quite different. Usually Portuguese typical restaurants play fado music, decorate walls with posters related to fado, Portuguese folklore and monuments, ad the entrance there is a big For this good music, no wonder that on Saturday night the place is bursting at the seams. To be honest we were expecting something else. Normally they play the Portuguese fado restaurants, put posters are also associated with fado and folklore pictures and monuments at the entrance has a big Barcelos rooster. Here, you don’t have it, well maybe except for a small galo de Barcelos at the entrance.

Thursday 25 November 2010

Bar mleczny/ Milk bar

Jeśli jesteś w Barcelonie, wizyta w granja (hiszp. farma) jest punktem obowiązkowym na kulinarnej mapie miasta. Na śniadanie gęsta, ciemna czekolada i churros, które w niej moczysz. Pychotka. Na popołudniowy deser czekolada do picia z bitą śmietaną (nazywana tu suis),
My wybraliśmy się do Granja M Viader, najstarszej granja w Barcelonie. Jak chyba wszystkie popularne miejsca (także wśród miejscowych), kolejka uformowana była już przed wejściem. Na szczęście nie musieliśmy czekać zbyt długo, żeby móc spróbować gorącej czekolady (ja), ciepłego cacaolat z bitą śmietaną (Nuno) oraz sernika (podzieliliśmy się). Cacaolat pijemy codziennie na śniadanie, dlatego też wybraliśmy miejsce, gdzie ten napój został po raz pierwszy wyprodukowany. Cacaolat to taki napój mleczno-czekoladowy, bardzo popularny w Hiszpanii. Granja M. Viader działa od około 1870 roku, teraz 4 pokolenie rodziny Viader produkuje i sprzedaje napoje czekoladowe, koktajle, napoje mleczne, przetwory mleczne.



Wystrój miejsca też zasługuje na komentarz. Kelnerzy w czarnym uniformie, z muchą, na ścianach stare reklamy Cacaolat, przy stolikach Katalończycy jedzą podwieczorek, a turyści starają się zdecydować, co zamówić (menu na stolikach są tylko w jęz. katalońskim), warto postać więc kolejce, by doświadczyć tej atmosfery .





If you're in Barcelona, a visit to granja (means farm in Spanish) is a must if you want to enjoy all the delicious taste that this city has to offer. For breakfast, on the culinary map. For breakfast, dark hot chocolate with churros, that you dip into this thick and sweet beverage. Yum. On the afternoon, you can enjoy chocolate with whipped cream, called suis. We decided to go to Granja M Viader, Barcelona's oldest granja. It seems that all the places that are popular among locals, have a queue formed in front of the entry. Fortunately, we didn’t have to wait too long to be able to taste hot chocolate (me), warm cacaolat with whipped cream (Nuno) and cheesecake (we divided it). I use to drink Cacaolat every morning for breakfast, that’s also why we wanted to go to the place where it was invented. Cacaolat is a popular Spanish Chocolate drink. Granja M Viader was opened around 1870, and now is the fourth generation of Viader family that produces and sells hot chocolate, milkshake, dairy products.



Interior of the granja also deserves few words. Waiters wear black uniforms, bow tie, there are old publicity posters of Cacaolat, Catalan families enjoy afternoon dessert, tourist try to decide what to order (menus on the table are in Catalan only). It all creates a good atmosphere, even if it means that you have to queue a bit.





Reklamy pochodzą ze strony Cacaolat, posters are from Cacaolat website.

Monday 22 November 2010

Graffiti część 2/ Graffiti part 2

Dziś kolejna porcja ulicznego graffiti, które można odkryć późnym wieczorem, w niedzielę, lub w czasie sjesty, czyli wtedy kiedy sklepy zasuwają metalowe „rolety”. Po niedzielnym spacerze zawsze mam kilka nowych zdjęć z ulicznymi malunkami ze sklepów. Nuno się śmieje ze mnie, że tylko ja robię im zdjęcia. Fakt, niektórzy ludzie dziwnie się na mnie patrzą, jak robię zdjęcie, czemuś, co zabytkiem na pewno nie jest, ani czymś specjalnie atrakcyjnym dla przypadkowego przechodnia. Ale niektóre z tych graffiti, szczególnie te, które znaczeniem nawiązują do działalności sklepu, są zaskakujące. Moi nowym hobby jest ich wyszukanie.

Today a second part of sometihing that has become a small hobby. Something that you can only discover late in the evening, on Sunday or during siesta time, that is when all the shops close and you can see their metal shutters. After a Sunday walk I always have some new photos with those shop graffiti. Nuno is making jokes about that, saying that I am probably the only one who takes pictures of such things. In fact, some people are looking in a strange way, when they see that I am taking a photo of sth that not only is not a monument, it is not even attractive for a tourist. But some of those graffiti captures the place activity in a surprising way.

- studio tatuażu/ Tattoo studio

- restauracja / restaurant
- sklep z tematyką zw. z muzyką brazylijską/ Shop with things related to Brasilian music

- wypożyczalnia/ rental
- sklep z wędlinami / delicatessen
- apteka/pharmacy

Saturday 20 November 2010

Zakupy w polskim sklepie/ Polish shop

Nuno miał ochotę na pierogi. Chyba w końcu muszę się nauczyć je lepić (Ilona, doceniłabym przesłanie przepisu). Próbowaliśmy znaleźć restaurację polską w Barcelonie, ale poszukiwania były bezowocne. Jedna została zamknięta, na jej miejscu powstał bar brazylijski, inne też podzieliły ten los. Pozostała nam wyprawa do polskiego sklepu Krakoviak, który znajduje się w pobliży Sagrada Familia. Sklep nie jest duży, ale cała powierzchnia jest wykorzystana do granic możliwości. Można tam znaleźć wszystkie produkty, za którymi może tęsknić polski emigrant: pieczywo polskie, wędliny, twaróg, żurek, ogórki kiszone. No i oczywiście pierogi (mrożone, ale są). Do tego soki polskie (Kubuś), słodycze (od ptasiego mleczka po batoniki Pawełek), zupki instant Knorra, gołąbki w słoikach. I alkohole, polskie piwko, polskie wódeczki. Są też polskie gazety i tablica informacyjna (ogłoszenia o pracy, wynajmie mieszkań, etc). Można też wysłać stąd paczkę, a przewoźnik jadący po dostawę do Polski ją dostarczy.
Krakowiak to taka oaza polskości, nie trzeba nawet języka hiszpańskiego znać, bo cała obsługa to Polacy oczywiście. I nawet jak Nuno płacił za zakupu, to powiedzieli po polsku: Dziesięć osiemdziesiąt.


Nuno wanted to eat pierogi. Maybe it’s time I learn how to make them (Ilona, your recipe for pierogi would be appreciated).We tried to find a Polish restaurant in Barcelona, but apparently there is none. There is a Brazilian bar in the place where there used to be one and it seems as all the others have shared the same fate. So we had no choice but to go to a Polish shop Krakoviak, situated near the Sagrada Familia. The shop is not big, but they knew how to use its capacity. You can find there all the products that a Polish emigrant can miss: Polish bread, sausages, cottage cheese, żurek, pickles. And of course, pierogi (frozen ones, but still). They also have Polish juices (Kubuś), sweets (from ptasie mleczko [marshmallow] to chocolate bars Pawełek), Knorr instant soups, gołąbki [minced meat in cabbage leaves] in jars. And since any Polish shop would survive without Tyskie, Lech or Żywiec (Polish beer) or Polish vodka (Żubrówka, Żołądkowa Gorzka, Wyborowa), there is a whole shelf only with those products. There are also Polish newspapers and bulletin board with job ads, rental ads, etc. You can even send a package from here, when a supplier goes to Poland for more products, he can deliver your package. Krakowiak is a Polish place from the very first sight. And not only because it sells Polish products. It is a place where one doesn’t have to know Spanish, where all the stuff are Poles. Even when Nuno was paying, and he certainly doesn’t look as if he was from eastern Europe, they still said the price in Polish: “Dziesięć osiemdziesiąt”.

Tuesday 16 November 2010

Zamki z piasku na Barcelonecie/ Sandcastles in Barceloneta

Jakiś czas temu, korzystając z ładnej jesiennej pogody wybraliśmy się na spacer po Passeig Maritim, czyli deptaku nadmorskim.

Barceloneta to dzielnica portowa Barcelony, założona w 1753 roku, do której przesiedlano mieszkańców La Ribery, gdzie wybudowany cytadelę. Barceloneta była dzielnicą rybaków i marynarzy, raczej biedoty, nie cieszyła się zatem najlepszą reputacją. W XIX wieku wybudowano zakłady metalowe, przekształciła się w dzielnicę przemysłową. Z okazji Igrzysk Olimpijskich przebudowaną tę dzielnicę, stała się ona bardziej trendy.


Barceloneta – pełna wąskich kolorowych uliczek, na których króluje suszące się pranie.


Barceloneta- to także plaża Barcelony, gdzie wylegują się w słońcu turyści (w październiku też ich nie brakowało), gdzie można pograć w siatkówkę, czy prześcigać się w oryginalnych pomysłach na budowle z piasku (oczywiście budowniczy chcą, żeby tę oryginalność wspomóc finansowo).




Some time ago, as it was just too sunny to stay at home on this warm autumn Sunday, we went for a long along the Passeig Maritim, a seaside promenade.
Barceloneta is a port district, founded in 1753, for the habitants of La Ribera, cause the citadel was built in their neighborhoods. Barceloneta used to be fishermen and sailors district, not really a fancy place to live. In the nineteenth century it become more and more industrial, and after Olympic Games had been metamorphosed into a vivid and trendy district.


Barceloneta – a labyrinth of narrow colourful streets, on which lines of laundry are drying off on the sun.


 Barceloneta is where Barcelona’s beach is situated, a vivid place where you can sunbath, even in October there were plenty of people on the beach, you can play volley, or compete with some creative castle builders, who sometimes create some impressive structures made of sand (they expect that you appreciate their creativity with a tip)


Saturday 13 November 2010

Owoce morza na specjalną okazję/ Seafood for a special ocasion

Wczoraj wybraliśmy się na kolację na ucztę dla wielbicieli owoców morza. Mieliśmy specjalną okazję do świętowania, więc chcieliśmy iść do miejsca, gdzie nie chodzi się codziennie. Z polecenia galicyjskiego kolegi Nuno wybraliśmy się do La Paradeta (polecam wejść na ich stronę, szczególnie do zakładki el funcionamiento/ operations, żeby zobaczyć graficzne wytłumaczenie zasady działania tej „restauracji”). Zasady są następujące: lokal ten przypomina targ rybny, gdzie rybki, a przede wszystkim owoce morza wyłożone są na ladzie, na lodzie, niektóre się jeszcze ruszają. Klient wybiera, na co ma ochotę i w jaki sposób ma być przygotowane, ceny podawane są na kilogram, można też zamawiać na sztuki („proszę 4 ostrygi i 6 krewetek”). Pani nakłada, waży, oddaje do kuchni. Klient podchodzi do kasy, gdzie zamawia się napoje, chleb, sosy i płaci. Dostaje się tacę z talerzami, sztućcami, szklankami oraz rachunek, na którym widnieje numer stolika i wszystko, co zamówił. Potem przy stoliku czeka się, aż przez megafon wywołają z kuchni jego numer (co czasami jest trudne, bo w środku gwar niesamowity, tak więc trzeba wytężyć słuch, żeby usłyszeć jak wołają „Mesa veintiocho”- czyli stolik 28). Jak się zamówi kilka potraw, to niekoniecznie dostanie się wszystko na raz, podchodzi się do okienka z rachunkiem, z którego stopniowo wykreślają kolejne potrawy.


Zanim mogliśmy spróbować owoców morza, odstaliśmy swoje w kolejce, przebiegłam spory kawałek, aby znaleźć bankomat (nie można płacić kartą), wybór jedzenia też nie był taki prosty.


Prawie wszystkie stoliki zajęte, jak to w Hiszpanii, wszyscy głośno rozmawiają, atmosfera swojska, swobodna, brak kelnerów, je się w zasadzie rękoma, wystrój nie jakiś specjalny, wszystko to przypadło nam do gustu. Do tego świeże owoce morza. Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne. Po raz pierwszy jadłam ostrygi i kraba, którego umiejętnie rozłupywał Nuno.


Yesterday we went for a place that is a paradise for seafood monsters. We had some special occasion to celebrate, so we wanted to go somewhere special. Nuno’s friend who is from Galicia recommended La Paradeta, a seafood restaurant that looks like fish market. Check their website, especially the bookmark Funcionamiento / Operations, to see how this place works. There are fresh seafood and fish exposed as in a true fish market, on ice, some of them still moving. Then you have to pick what you want to eat, say how you want it prepared (prices are per kilo, you can indicate how much you want or simply say “four oysters or 6 shrimps). Then they weight your food, give it to the kitchen, while you move to another counter when you can order drinks, bread, sauces and pay. You get a tray, plates, cutlery, glasses and bill. The bill is important, do not lose it, you have the number of the table on it and everything you ordered. Afterwards, you wait at your table till they call your number, which sometimes is difficult cause if all the noise, so we had to really pay attention to hear “Mesa ventiocho”, that is table 28. You don’t get all the plate at once, every time they call you, when giving you a dish, they cross it off from the bill.

Before we could taste the delicious seafood, we had to make out way through the queue, then I had to run looking for the ATM (as you can’t pay with credit card), then choosing what to eat wasn’t easy task either.


Almost all the tables were occupied, as it was Friday, and place is very popular among locals and tourists. All people were talking loudly, the atmosphere is lively, informal, and casual as there are no waiters, you eat with hands, but we really like the place. And the seafood... simply delicious. We didn’t need anything more, but a bottle of wine. First the first time I ate oysters and crab, which Nuno skillfully cracked.

Thursday 11 November 2010

Malunki podczas sjesty/ Paintings during siesta time

W Hiszpanii podczas sjesty przeważająca większość sklepów jest zamknięta. Gdy idzie się wtedy ulicą, widzi się szare, metalowe morze blach. Praktycznie każdy sklep ma taką metalową „żaluzję”, rzadziej kratę. Co niektórzy, bardziej pomysłowi i przedsiębiorczy właściciele mają namalowane grafitti, które często nawiązuje do tego, co sprzedaje/ jakie usługi świadczy. Czy nie jest to ciekawsze? Na ostatnim sobotnim spacerze po Barrio Gotico i Barcelonecie poszukałam i udokumentowałam kilka przykładów.


In Spain, during the siesta time most of the shops are closed for few hours. So when you walk on a street, you see one metal shutter after another. Basically, every shop has a metal shutter, some of them have grates. Some creative shop owners have their shutters painted, the paining is in some cases linked to what is being sold/ or what services they provide. It is so much interesting that those boring grey shutters. Last Saturday, when we were walking in Barrio Gotico and Barceloneta, I tried to find some and take pictures so you can see some examples.




-sklep z art. i usł. fotograficznymi/ shop with camera accessories



-sklep z winami/ wine shop


-mięsny/the butcher's


-sklep z biżuterią/ jewellery shop


-sklep muzyczny/ music shop



-kosmetyczka/ beautician shop


-zakaz parkowania, grozi odholowaniem / no parking, violators will be towed


CDN/ To be continued...

Sunday 28 November 2010

A Casa Portuguesa

Każdy emigrant zna uczucie tęsknoty za krajem, domem, bliskimi. Tęsknotę za jakąś potrawą regionalną, smakołykiem, który można zjeść tylko w sobie znanym miejscu. Ja dodatkowo lubię poznawać nowe smaki, tym bardziej więc doceniam multietniczność Barcelony.
Moi portugalscy znajomi polecili nam bar portugalski, A Casa Portuguesa (czyli dom portugalski), który w przeciwieństwie np. do pewnej restauracji, serwującej dania z ojczyzny Nuno, jest wart odwiedzenia. W sobotę więc spędziliśmy kilka godzin w dzielnicy Gracia, gdzie znajduje się ta mała oaza portugalskości.

A Casa Portuguesa to coś więcej niż tylko bar. To miejsce, gdzie organizowane są różne wydarzenia propagujące kulturę Portugalii, koncerty, etc. To także sklep, gdzie można kupić wina portugalskie, likiery, porto, przetwory, ciasteczka, etc.



Miejsce to jest bardzo popularne, zdziwiłam się nawet, że nie jest zdominowane przez Portugalczyków, których naliczyliśmy tylko kilku. Nie znaleźliśmy wolnego stolika, więc siedzieliśmy przy barze przez długie godziny, rozmawiając, popijając najpierw piwo SuperBock (Nuno uważa piwo portugalskie za najlepsze, ja oczywiście twierdzę, że polskie jest nie do przebicia), przegryzając pastéis de bacalhau (słone ciasteczka z dorsza- skarbu Portugalii), krokiety i pyszne rissoes de leitão (takie paszteciki z mięsem). Potem przyszedł czas na deser, pastéis de nata, potem porto. A na zakończenie licor Beirão. Smaki Portugalii mamy zatem w zasięgu ręki, nie trzeba przywozić na zapas likieru czy win. I westchnienia Nuno na widok jakiegoś dania, które zamówił ktoś inny (już wie, co zamówi następnym razem) albo deseru Molotow (co za nazwa).




Do tego dobra muzyka, nic dziwnego, że w sobotni wieczór miejsce to pęka w szwach. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się czegoś innego. Normalnie restauracje portugalskie grają fado, obklejone są też plakatami związanymi z fado czy zdjęciami folkloru i zabytków, na wejściu ma dużego koguta z Barcelos. Tutaj tego nie mamy, no może za wyjątkiem małej wersji galo de Barcelos przy wejściu.



Every immigrant misses their country, home, loved ones. Sometimes what he misses is a particular flavour, a regional dish, something that he can only eat in his country. That is why I appreciate the multiethnicity of Barcelona, I can go to Polish shop, lunch in Mexican restaurant, explore new tastes and eat Polish things whenever I feel like missing its flavours. My Portuguese colleagues from work recommended us a Portuguese bar, A Casa Portuguesa (a Portuguese house), which, unlike some Portuguese restaurant, is really worth going to. That is why, on Saturday evening, we spent few hours in the district of Gracia, where this small Portuguese haven is situated.
A Casa Portuguesa is more than just a bar. The owners organize events to promote Portuguese culture, cuisine, etc. It is also a shop where you can buy Portuguese wines, liqueurs, port wine, cookies, etc..



The place is very popular, I was even surprised that it wasn’t entirely dominated by Portuguese, i fact we only saw few of them. We could not find a free table, so we were sitting at the bar for hours, talking, enjoying flavours from Nuno’s homeland: first drinking beer SuperBock (Nuno insist that Portuguese beer is the best in the world, while I am voting for the Polish one), eating pastéis de bacalhau (salty pastry with cod- Portuguese national treasure), croquettes, delicious rissoes de leitão (pies with meat). Then it was time for dessert, pastéis de nata, then port wine. And to finish the meal, licor Beirão. Now that we discovered that we can have tastes of Portugal within our reach, we don’t need to bring Beirão or wones from Portugal. And watching Nuno happy when sipping cold Superbock is priceless. When he also spotted some customers that ordered some different dishes, he felt like eating the same ones, so now we know what we will have the next time we visit the place. Nuno’s sad face when I told him he shouldn’t have a second dessert (he wanted to eat a cake called Molotov), will probably result in us going to A casa portuguesa quite soon.




In addition to tasty food, the music was really good. No wonder it was so crowded on Saturday evening. To be honest, we expected something quite different. Usually Portuguese typical restaurants play fado music, decorate walls with posters related to fado, Portuguese folklore and monuments, ad the entrance there is a big For this good music, no wonder that on Saturday night the place is bursting at the seams. To be honest we were expecting something else. Normally they play the Portuguese fado restaurants, put posters are also associated with fado and folklore pictures and monuments at the entrance has a big Barcelos rooster. Here, you don’t have it, well maybe except for a small galo de Barcelos at the entrance.

Thursday 25 November 2010

Bar mleczny/ Milk bar

Jeśli jesteś w Barcelonie, wizyta w granja (hiszp. farma) jest punktem obowiązkowym na kulinarnej mapie miasta. Na śniadanie gęsta, ciemna czekolada i churros, które w niej moczysz. Pychotka. Na popołudniowy deser czekolada do picia z bitą śmietaną (nazywana tu suis),
My wybraliśmy się do Granja M Viader, najstarszej granja w Barcelonie. Jak chyba wszystkie popularne miejsca (także wśród miejscowych), kolejka uformowana była już przed wejściem. Na szczęście nie musieliśmy czekać zbyt długo, żeby móc spróbować gorącej czekolady (ja), ciepłego cacaolat z bitą śmietaną (Nuno) oraz sernika (podzieliliśmy się). Cacaolat pijemy codziennie na śniadanie, dlatego też wybraliśmy miejsce, gdzie ten napój został po raz pierwszy wyprodukowany. Cacaolat to taki napój mleczno-czekoladowy, bardzo popularny w Hiszpanii. Granja M. Viader działa od około 1870 roku, teraz 4 pokolenie rodziny Viader produkuje i sprzedaje napoje czekoladowe, koktajle, napoje mleczne, przetwory mleczne.



Wystrój miejsca też zasługuje na komentarz. Kelnerzy w czarnym uniformie, z muchą, na ścianach stare reklamy Cacaolat, przy stolikach Katalończycy jedzą podwieczorek, a turyści starają się zdecydować, co zamówić (menu na stolikach są tylko w jęz. katalońskim), warto postać więc kolejce, by doświadczyć tej atmosfery .





If you're in Barcelona, a visit to granja (means farm in Spanish) is a must if you want to enjoy all the delicious taste that this city has to offer. For breakfast, on the culinary map. For breakfast, dark hot chocolate with churros, that you dip into this thick and sweet beverage. Yum. On the afternoon, you can enjoy chocolate with whipped cream, called suis. We decided to go to Granja M Viader, Barcelona's oldest granja. It seems that all the places that are popular among locals, have a queue formed in front of the entry. Fortunately, we didn’t have to wait too long to be able to taste hot chocolate (me), warm cacaolat with whipped cream (Nuno) and cheesecake (we divided it). I use to drink Cacaolat every morning for breakfast, that’s also why we wanted to go to the place where it was invented. Cacaolat is a popular Spanish Chocolate drink. Granja M Viader was opened around 1870, and now is the fourth generation of Viader family that produces and sells hot chocolate, milkshake, dairy products.



Interior of the granja also deserves few words. Waiters wear black uniforms, bow tie, there are old publicity posters of Cacaolat, Catalan families enjoy afternoon dessert, tourist try to decide what to order (menus on the table are in Catalan only). It all creates a good atmosphere, even if it means that you have to queue a bit.





Reklamy pochodzą ze strony Cacaolat, posters are from Cacaolat website.

Monday 22 November 2010

Graffiti część 2/ Graffiti part 2

Dziś kolejna porcja ulicznego graffiti, które można odkryć późnym wieczorem, w niedzielę, lub w czasie sjesty, czyli wtedy kiedy sklepy zasuwają metalowe „rolety”. Po niedzielnym spacerze zawsze mam kilka nowych zdjęć z ulicznymi malunkami ze sklepów. Nuno się śmieje ze mnie, że tylko ja robię im zdjęcia. Fakt, niektórzy ludzie dziwnie się na mnie patrzą, jak robię zdjęcie, czemuś, co zabytkiem na pewno nie jest, ani czymś specjalnie atrakcyjnym dla przypadkowego przechodnia. Ale niektóre z tych graffiti, szczególnie te, które znaczeniem nawiązują do działalności sklepu, są zaskakujące. Moi nowym hobby jest ich wyszukanie.

Today a second part of sometihing that has become a small hobby. Something that you can only discover late in the evening, on Sunday or during siesta time, that is when all the shops close and you can see their metal shutters. After a Sunday walk I always have some new photos with those shop graffiti. Nuno is making jokes about that, saying that I am probably the only one who takes pictures of such things. In fact, some people are looking in a strange way, when they see that I am taking a photo of sth that not only is not a monument, it is not even attractive for a tourist. But some of those graffiti captures the place activity in a surprising way.

- studio tatuażu/ Tattoo studio

- restauracja / restaurant
- sklep z tematyką zw. z muzyką brazylijską/ Shop with things related to Brasilian music

- wypożyczalnia/ rental
- sklep z wędlinami / delicatessen
- apteka/pharmacy

Saturday 20 November 2010

Zakupy w polskim sklepie/ Polish shop

Nuno miał ochotę na pierogi. Chyba w końcu muszę się nauczyć je lepić (Ilona, doceniłabym przesłanie przepisu). Próbowaliśmy znaleźć restaurację polską w Barcelonie, ale poszukiwania były bezowocne. Jedna została zamknięta, na jej miejscu powstał bar brazylijski, inne też podzieliły ten los. Pozostała nam wyprawa do polskiego sklepu Krakoviak, który znajduje się w pobliży Sagrada Familia. Sklep nie jest duży, ale cała powierzchnia jest wykorzystana do granic możliwości. Można tam znaleźć wszystkie produkty, za którymi może tęsknić polski emigrant: pieczywo polskie, wędliny, twaróg, żurek, ogórki kiszone. No i oczywiście pierogi (mrożone, ale są). Do tego soki polskie (Kubuś), słodycze (od ptasiego mleczka po batoniki Pawełek), zupki instant Knorra, gołąbki w słoikach. I alkohole, polskie piwko, polskie wódeczki. Są też polskie gazety i tablica informacyjna (ogłoszenia o pracy, wynajmie mieszkań, etc). Można też wysłać stąd paczkę, a przewoźnik jadący po dostawę do Polski ją dostarczy.
Krakowiak to taka oaza polskości, nie trzeba nawet języka hiszpańskiego znać, bo cała obsługa to Polacy oczywiście. I nawet jak Nuno płacił za zakupu, to powiedzieli po polsku: Dziesięć osiemdziesiąt.


Nuno wanted to eat pierogi. Maybe it’s time I learn how to make them (Ilona, your recipe for pierogi would be appreciated).We tried to find a Polish restaurant in Barcelona, but apparently there is none. There is a Brazilian bar in the place where there used to be one and it seems as all the others have shared the same fate. So we had no choice but to go to a Polish shop Krakoviak, situated near the Sagrada Familia. The shop is not big, but they knew how to use its capacity. You can find there all the products that a Polish emigrant can miss: Polish bread, sausages, cottage cheese, żurek, pickles. And of course, pierogi (frozen ones, but still). They also have Polish juices (Kubuś), sweets (from ptasie mleczko [marshmallow] to chocolate bars Pawełek), Knorr instant soups, gołąbki [minced meat in cabbage leaves] in jars. And since any Polish shop would survive without Tyskie, Lech or Żywiec (Polish beer) or Polish vodka (Żubrówka, Żołądkowa Gorzka, Wyborowa), there is a whole shelf only with those products. There are also Polish newspapers and bulletin board with job ads, rental ads, etc. You can even send a package from here, when a supplier goes to Poland for more products, he can deliver your package. Krakowiak is a Polish place from the very first sight. And not only because it sells Polish products. It is a place where one doesn’t have to know Spanish, where all the stuff are Poles. Even when Nuno was paying, and he certainly doesn’t look as if he was from eastern Europe, they still said the price in Polish: “Dziesięć osiemdziesiąt”.

Tuesday 16 November 2010

Zamki z piasku na Barcelonecie/ Sandcastles in Barceloneta

Jakiś czas temu, korzystając z ładnej jesiennej pogody wybraliśmy się na spacer po Passeig Maritim, czyli deptaku nadmorskim.

Barceloneta to dzielnica portowa Barcelony, założona w 1753 roku, do której przesiedlano mieszkańców La Ribery, gdzie wybudowany cytadelę. Barceloneta była dzielnicą rybaków i marynarzy, raczej biedoty, nie cieszyła się zatem najlepszą reputacją. W XIX wieku wybudowano zakłady metalowe, przekształciła się w dzielnicę przemysłową. Z okazji Igrzysk Olimpijskich przebudowaną tę dzielnicę, stała się ona bardziej trendy.


Barceloneta – pełna wąskich kolorowych uliczek, na których króluje suszące się pranie.


Barceloneta- to także plaża Barcelony, gdzie wylegują się w słońcu turyści (w październiku też ich nie brakowało), gdzie można pograć w siatkówkę, czy prześcigać się w oryginalnych pomysłach na budowle z piasku (oczywiście budowniczy chcą, żeby tę oryginalność wspomóc finansowo).




Some time ago, as it was just too sunny to stay at home on this warm autumn Sunday, we went for a long along the Passeig Maritim, a seaside promenade.
Barceloneta is a port district, founded in 1753, for the habitants of La Ribera, cause the citadel was built in their neighborhoods. Barceloneta used to be fishermen and sailors district, not really a fancy place to live. In the nineteenth century it become more and more industrial, and after Olympic Games had been metamorphosed into a vivid and trendy district.


Barceloneta – a labyrinth of narrow colourful streets, on which lines of laundry are drying off on the sun.


 Barceloneta is where Barcelona’s beach is situated, a vivid place where you can sunbath, even in October there were plenty of people on the beach, you can play volley, or compete with some creative castle builders, who sometimes create some impressive structures made of sand (they expect that you appreciate their creativity with a tip)


Saturday 13 November 2010

Owoce morza na specjalną okazję/ Seafood for a special ocasion

Wczoraj wybraliśmy się na kolację na ucztę dla wielbicieli owoców morza. Mieliśmy specjalną okazję do świętowania, więc chcieliśmy iść do miejsca, gdzie nie chodzi się codziennie. Z polecenia galicyjskiego kolegi Nuno wybraliśmy się do La Paradeta (polecam wejść na ich stronę, szczególnie do zakładki el funcionamiento/ operations, żeby zobaczyć graficzne wytłumaczenie zasady działania tej „restauracji”). Zasady są następujące: lokal ten przypomina targ rybny, gdzie rybki, a przede wszystkim owoce morza wyłożone są na ladzie, na lodzie, niektóre się jeszcze ruszają. Klient wybiera, na co ma ochotę i w jaki sposób ma być przygotowane, ceny podawane są na kilogram, można też zamawiać na sztuki („proszę 4 ostrygi i 6 krewetek”). Pani nakłada, waży, oddaje do kuchni. Klient podchodzi do kasy, gdzie zamawia się napoje, chleb, sosy i płaci. Dostaje się tacę z talerzami, sztućcami, szklankami oraz rachunek, na którym widnieje numer stolika i wszystko, co zamówił. Potem przy stoliku czeka się, aż przez megafon wywołają z kuchni jego numer (co czasami jest trudne, bo w środku gwar niesamowity, tak więc trzeba wytężyć słuch, żeby usłyszeć jak wołają „Mesa veintiocho”- czyli stolik 28). Jak się zamówi kilka potraw, to niekoniecznie dostanie się wszystko na raz, podchodzi się do okienka z rachunkiem, z którego stopniowo wykreślają kolejne potrawy.


Zanim mogliśmy spróbować owoców morza, odstaliśmy swoje w kolejce, przebiegłam spory kawałek, aby znaleźć bankomat (nie można płacić kartą), wybór jedzenia też nie był taki prosty.


Prawie wszystkie stoliki zajęte, jak to w Hiszpanii, wszyscy głośno rozmawiają, atmosfera swojska, swobodna, brak kelnerów, je się w zasadzie rękoma, wystrój nie jakiś specjalny, wszystko to przypadło nam do gustu. Do tego świeże owoce morza. Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne. Po raz pierwszy jadłam ostrygi i kraba, którego umiejętnie rozłupywał Nuno.


Yesterday we went for a place that is a paradise for seafood monsters. We had some special occasion to celebrate, so we wanted to go somewhere special. Nuno’s friend who is from Galicia recommended La Paradeta, a seafood restaurant that looks like fish market. Check their website, especially the bookmark Funcionamiento / Operations, to see how this place works. There are fresh seafood and fish exposed as in a true fish market, on ice, some of them still moving. Then you have to pick what you want to eat, say how you want it prepared (prices are per kilo, you can indicate how much you want or simply say “four oysters or 6 shrimps). Then they weight your food, give it to the kitchen, while you move to another counter when you can order drinks, bread, sauces and pay. You get a tray, plates, cutlery, glasses and bill. The bill is important, do not lose it, you have the number of the table on it and everything you ordered. Afterwards, you wait at your table till they call your number, which sometimes is difficult cause if all the noise, so we had to really pay attention to hear “Mesa ventiocho”, that is table 28. You don’t get all the plate at once, every time they call you, when giving you a dish, they cross it off from the bill.

Before we could taste the delicious seafood, we had to make out way through the queue, then I had to run looking for the ATM (as you can’t pay with credit card), then choosing what to eat wasn’t easy task either.


Almost all the tables were occupied, as it was Friday, and place is very popular among locals and tourists. All people were talking loudly, the atmosphere is lively, informal, and casual as there are no waiters, you eat with hands, but we really like the place. And the seafood... simply delicious. We didn’t need anything more, but a bottle of wine. First the first time I ate oysters and crab, which Nuno skillfully cracked.

Thursday 11 November 2010

Malunki podczas sjesty/ Paintings during siesta time

W Hiszpanii podczas sjesty przeważająca większość sklepów jest zamknięta. Gdy idzie się wtedy ulicą, widzi się szare, metalowe morze blach. Praktycznie każdy sklep ma taką metalową „żaluzję”, rzadziej kratę. Co niektórzy, bardziej pomysłowi i przedsiębiorczy właściciele mają namalowane grafitti, które często nawiązuje do tego, co sprzedaje/ jakie usługi świadczy. Czy nie jest to ciekawsze? Na ostatnim sobotnim spacerze po Barrio Gotico i Barcelonecie poszukałam i udokumentowałam kilka przykładów.


In Spain, during the siesta time most of the shops are closed for few hours. So when you walk on a street, you see one metal shutter after another. Basically, every shop has a metal shutter, some of them have grates. Some creative shop owners have their shutters painted, the paining is in some cases linked to what is being sold/ or what services they provide. It is so much interesting that those boring grey shutters. Last Saturday, when we were walking in Barrio Gotico and Barceloneta, I tried to find some and take pictures so you can see some examples.




-sklep z art. i usł. fotograficznymi/ shop with camera accessories



-sklep z winami/ wine shop


-mięsny/the butcher's


-sklep z biżuterią/ jewellery shop


-sklep muzyczny/ music shop



-kosmetyczka/ beautician shop


-zakaz parkowania, grozi odholowaniem / no parking, violators will be towed


CDN/ To be continued...