Monday 30 January 2012

Kulinarna kraina marzeń/ A culinary dream comes true

W środę mieliśmy okazję uczestniczyć w najbardziej niesamowitym doświadczeniu kulinarnym w naszym życiu. A zaczęło się niewinnie, Olga zapytała się czy nie mam ochoty iść do tapas baru z kilkoma koleżankami z pracy. I nawet nie wiedziałam, że to TEN tapas bar. A może zaczęło się w październiku, kiedy Kasia, inna koleżanka z pracy, zrobiła rezerwację? Nie, zaczęło się później, bo początkowo nawet nie mieliśmy iść, ale w ciągu trzech miesięcy od rezerwacji kilka osób zrezygnowało.

Po tym zagadkowym wstępie, należy się kilka wyjaśnień, ten tapas bar to El Ticket, a co czyni to miejsce innym od wszystkich hiszpańskich tapas barów, jest jego właściciel, Ferrán Adriá . Nazywany jest Salwadorem Dali kuchni. Wizjonerem. Katalońskim geniuszem. Chyba nigdy żaden szef kuchni nie wzbudzał tylu kontrowersji, nie był tak podziwiany czy naśladowany. Uznany za jednego ze stu najbardziej wpływowych ludzi świata według Time, ale jedynym zajmującym się przyrządzaniem jedzenia. Jego restauracja (zamknięta pod koniec 2011) była uznana pięciokrotnie za najlepszą restaurację świata, sześć razy drugą, kilka razy trzecią. Kolejnym wyjaśnieniem jest próba definicji pojęcia kuchni molekularnej (choć sam Adria, mimo że nazywany współtwórcą kuchni molekularnej, protestuje przeciwko te nazwie). Ja się wyjaśnienia nie podejmę, tylko ładnie zacytuję, że „Kuchnia molekularna wykorzystuje wiedzę naukową na temat gotowania. Wszystko po to, by uzyskać czyste smaki i zaskakujące zestawienia i to bardzo nietypowymi sposobami. (zaczerpnięte ze strony http://www.mowimyjak.pl) . Mi się na razie kuchnia molekularna kojarzyła z dziwnym wymysłem nowoczesnych kucharzy, z czymś, co do końca nie wiadomo, jak się je, jakimiś udziwnionymi daniami w postaci pianek czy innych dziwnych form. No bo przy takich pojęciach jak żelowanie czy sferyfikacja (odsyłam do wikipedii czy Google), smażenie czy gotowanie wypada dość pospolicie.

Po wstępie, jak mawiała moja polonistka, czas na rozwinięcie, którym tutaj jest nasza wizyta El ticket. Bo nie mogę nawet napisać, że jest nim kolacja, bo to, czego doświadczyliśmy przekraczało daleko poza granice zwykłego jedzenia.


Przedstawię najpierw uczestników: Olga i Jorge, Kasia i Omar, Olga, Nuno i ja. I pan kelner. Miejsce: El Ticket (Avinguda Parallel 164), czas: środa 25 styczeń. Wymagania: wcześniejsza rezerwacja (z ok. 3 miesięcznym wyprzedzeniem) oraz przygotowane zaplecze finansowe.


Na wejściu przywitał nas odświętnie ubrany konsjerż, który potwierdził rezerwację, zaprowadził nas do stolika, gdzie opiekę nad nami przejął kelner. Kelner ma do obsługi zazwyczaj 2 stoliki, poświęca nam zatem całą swoją uwagę i wyjaśnia co i jak się je. Kolejność jedzenia i wyczulenie na smaki jest bowiem ważnym elementem degustacji. My po namowie naszego kelnera zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne, w skład którego weszło kilkanaście dań i 3 desery. I chyba jest to najlepsza opcja.


Z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze danie, którym okazały się oliwki o płynnej konsystencji, które jadło się specjalną łyżeczką (projekt samego Adria), małże oraz rybne „czipsy”. Każdy z nas ze skupieniem jadł swój przydział, dziwiąc się zaskakującym połączeniom czy teksturze jedzenia.


Każde danie było zaskakujące, każde miało jakiś składnik, który sprawiał, że tradycyjne wydawałoby się połączenie smaków, wydawało nam się odkrywcze. A do tego sam sposób podania: małę airbags z serem manchego i pancettą podane były z jajkami z oleju z orzechów, położone były na talerzu grubo posypanym solą.


Nie sposób opisać każdego dania, każdego smaku, szczególnie takiemu laikowi kulinarnemu. Ja umiem bowiem powiedzieć, czy mi coś smakowało, czy nie. Rozpisywanie się nad teksturą, czy grą smaków, jest czymś, co mnie trochę przerasta. Skupię się może na emocjach, jakich doświadczaliśmy za każdym razem, jak przy naszym stoliku zjawiał się kelner. Byliśmy, jak małe dzieci, z uśmiechem na twarzy, oczekującym jakiejś niespodzianki. Nigdy bowiem nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Po wyjaśnieniach kelnera, w jakiej kolejności mamy coś zjeść, na ile gryzów, na co zwrócić uwagę, pełni skupienia wykonywaliśmy jego zalecenia. Niejednokrotnie ktoś przymykał oczy, ktoś inny pomrukiwał z zadowolenia.


Przed zjedzeniem kolejnej przekąski, następowała mała sesja zdjęciowa (Nuno skomentował zdziwiony, że myślał, że to Japończycy są najgorsi pod tym względem, ale chyba ich przebijamy). A potem już konsumpcja.


Ostrygi, navajas z pianką cytrynową, ośmiorniczki nie wiem z czym (powinnam tak jak Omar zrobić szczegółową listę składników każdego dania, ale byłam zbyt przejęta spektaklem), mini burgery i wiele wiele innych. Wydawało się, że nasza uczta nigdy się nie skończy, co chwilę pojawiały się nowe tapasy. I za każdym razem czułam się trochę, jak Alicja po drugiej stronie lustra.


Po nich przyszedł czas na desery. Tu też nie było rozczarowania. Żałowaliśmy, że nie dostaliśmy lodów, które dostarczane są przez prawdziwego lodziarza. Ale za to wata cukrowa na drzewie w pełni nas ucieszyła.

Całe doświadczenie trwało ponad trzy godziny, które minęły niepostrzeżenie. Ale wspomnienia pozostaną z nami na długo.

(artykuł o Ferranie Adria, tutaj )




On Wednesday we had the opportunity to participate in the most amazing culinary experience in our lives. When Olga asked me if I wanted to join some friends and go to a tapas bar, I didn’t expect it to turn out to be nothing special. At that moment I didn’t even know that a tapas bar was THIS tapas bar. Now I am grateful that some people that were originally invited (the reservation was made in October), decided to cancel and Olga thought of me instead.

After this short and rather ambiguous introduction, I should explain that the tapas bar is El Ticket, and what makes it so special and different from any other tapas place, is its owner, Ferran Adria. Some call The Salvador Dalí of the Spanish kitchen. Visionary. Catalan genius. Perhaps never has any chef been so controversial, so admired and imitated at the same time. TIME magazine included him in the list of "The 100 Most Influential People of OurTime”. His restaurant El Bulli (closed in 2011) was chosen five times world's best restaurant, six times was on a second place and few time on a third. Adria is associated with "molecular gastronomy," although he himself disagrees from this term. I will not try to explain the theory of molecular gastronomy, as it is something I know very little about, let me just quote : Molecular gastronomy is a subdiscipline of food science that seeks to investigate, explain and make practical use of the physical and chemicaltransformations of ingredients that occur while cooking, as well as the social, artistic and technical components of culinary and gastronomic phenomena in general.[4] Molecular gastronomy is a modern style of cooking, which is practiced by both scientists and food professionals in many professional kitchens and labs and takes advantage of many technical innovations from the scientific disciplines (source, Wikipedia). So far I associated it with some sophisticated way of cooking, used by modern chefs to make other “normal” restaurants seem boring. Well, if you hear the concepts like Spherification , frying or cooking really seems quite boring.

Ok, I think that after this introduction, you get a vague idea what to expect from out visit to El Ticket. You can’t plainly say that we went to eat out, or that we had a nice dinner, cause the experience goes far beyond simply eating. In the experience the following participants took part: Olga and Jorge, Kasia and Omar, Olga, Nuno and Aga. And our waiter. It all took place: in El Ticket (Avinguda Parallel 164), on Wednesday 25th of January. What you need: to book in advance (about 3 months) and to be financially prepared.


At the entrance we were greeted by a concierge, who confirmed our reservation and took us to a table, where our waiter took care of us for the rest of the evening. As the waiter only had our table and one more to attend, he gave us a lot of his attention, explaining all the ingredients, the way a dish should be eaten, etc. We decided to follow his advice and order a tasting menu, consisting of several dishes and 3 desserts. I think it was the best choice we could make when first time in El Ticket.


We impatiently waited for the first tapa to arrive. It was an olive, which was surprisingly liquid, that you had to eat with a special spoon (designed by Adria himself), clams and fish “chips”. We were informed in which order we should eat, and we then ate focused, surprised by unexpected texture of the food and flavor combinations.


Each dish was more surprising than other, each had an unexpected ingredient that turned what seemed to be a traditional combination of flavors, into something wonderfully new. The way of serving the food is also worth mentioning, small airbags with manchego cheese and pancetta served with eggs from the oil of nuts, were placed on a plate covered with salt.


It is impossible to describe every dish, every taste, especially being such a culinary amateur as me. I have no problems saying I like something or I don’t. But to talk about texture, taste, or combination of flavors, is something a little beyond me. I prefer to focus on emotions we experienced every time the waiter appeared at our table. We felt like little children, with our eyes wide open, with a big smile on our faces, awaiting nice surprises. We never knew what to expect. After a short explanation that the waiter gave us about how to eat, in how many bites, we followed his instructions. Many times some of us had their eyes closed while contemplating the food, other muttered with satisfaction, while still eating.

Before eating every tapa, we had a small photo session (Nuno was bit surprised and commented that he expected that type of behavious from a Japanese tour, but we were even worse than that). After the photos, we could fully concentrate on the pleasure of eating.


Oysters, n avajas with lemon foam, octopuses with I-have-no-idea what ( I should have followed Omar who took notes with detailed list of ingredients of every single tapa, but I was too absorbed in the show), miniburgers and much more. It seemed that our feast would never end. And every time a new dish arrived, I felt a little bit like Alice in Wonderland.


Of course, we couldn’t leave without a dessert, and we had 3 amazing desserts to taste. No disappointment in sweets’ section. We regretted not getting their ice cream, as it was delivered by a real ice cream maker. Instead we ordered additionally a cotton candy tree, and it made is childishly happy.

The entire experience lasted more than three hours, but it passed unnoticed and if we could we would stay there forever. And memories of this amazing experience will definitely stay with us for long.

Monday 30 January 2012

Kulinarna kraina marzeń/ A culinary dream comes true

W środę mieliśmy okazję uczestniczyć w najbardziej niesamowitym doświadczeniu kulinarnym w naszym życiu. A zaczęło się niewinnie, Olga zapytała się czy nie mam ochoty iść do tapas baru z kilkoma koleżankami z pracy. I nawet nie wiedziałam, że to TEN tapas bar. A może zaczęło się w październiku, kiedy Kasia, inna koleżanka z pracy, zrobiła rezerwację? Nie, zaczęło się później, bo początkowo nawet nie mieliśmy iść, ale w ciągu trzech miesięcy od rezerwacji kilka osób zrezygnowało.

Po tym zagadkowym wstępie, należy się kilka wyjaśnień, ten tapas bar to El Ticket, a co czyni to miejsce innym od wszystkich hiszpańskich tapas barów, jest jego właściciel, Ferrán Adriá . Nazywany jest Salwadorem Dali kuchni. Wizjonerem. Katalońskim geniuszem. Chyba nigdy żaden szef kuchni nie wzbudzał tylu kontrowersji, nie był tak podziwiany czy naśladowany. Uznany za jednego ze stu najbardziej wpływowych ludzi świata według Time, ale jedynym zajmującym się przyrządzaniem jedzenia. Jego restauracja (zamknięta pod koniec 2011) była uznana pięciokrotnie za najlepszą restaurację świata, sześć razy drugą, kilka razy trzecią. Kolejnym wyjaśnieniem jest próba definicji pojęcia kuchni molekularnej (choć sam Adria, mimo że nazywany współtwórcą kuchni molekularnej, protestuje przeciwko te nazwie). Ja się wyjaśnienia nie podejmę, tylko ładnie zacytuję, że „Kuchnia molekularna wykorzystuje wiedzę naukową na temat gotowania. Wszystko po to, by uzyskać czyste smaki i zaskakujące zestawienia i to bardzo nietypowymi sposobami. (zaczerpnięte ze strony http://www.mowimyjak.pl) . Mi się na razie kuchnia molekularna kojarzyła z dziwnym wymysłem nowoczesnych kucharzy, z czymś, co do końca nie wiadomo, jak się je, jakimiś udziwnionymi daniami w postaci pianek czy innych dziwnych form. No bo przy takich pojęciach jak żelowanie czy sferyfikacja (odsyłam do wikipedii czy Google), smażenie czy gotowanie wypada dość pospolicie.

Po wstępie, jak mawiała moja polonistka, czas na rozwinięcie, którym tutaj jest nasza wizyta El ticket. Bo nie mogę nawet napisać, że jest nim kolacja, bo to, czego doświadczyliśmy przekraczało daleko poza granice zwykłego jedzenia.


Przedstawię najpierw uczestników: Olga i Jorge, Kasia i Omar, Olga, Nuno i ja. I pan kelner. Miejsce: El Ticket (Avinguda Parallel 164), czas: środa 25 styczeń. Wymagania: wcześniejsza rezerwacja (z ok. 3 miesięcznym wyprzedzeniem) oraz przygotowane zaplecze finansowe.


Na wejściu przywitał nas odświętnie ubrany konsjerż, który potwierdził rezerwację, zaprowadził nas do stolika, gdzie opiekę nad nami przejął kelner. Kelner ma do obsługi zazwyczaj 2 stoliki, poświęca nam zatem całą swoją uwagę i wyjaśnia co i jak się je. Kolejność jedzenia i wyczulenie na smaki jest bowiem ważnym elementem degustacji. My po namowie naszego kelnera zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne, w skład którego weszło kilkanaście dań i 3 desery. I chyba jest to najlepsza opcja.


Z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze danie, którym okazały się oliwki o płynnej konsystencji, które jadło się specjalną łyżeczką (projekt samego Adria), małże oraz rybne „czipsy”. Każdy z nas ze skupieniem jadł swój przydział, dziwiąc się zaskakującym połączeniom czy teksturze jedzenia.


Każde danie było zaskakujące, każde miało jakiś składnik, który sprawiał, że tradycyjne wydawałoby się połączenie smaków, wydawało nam się odkrywcze. A do tego sam sposób podania: małę airbags z serem manchego i pancettą podane były z jajkami z oleju z orzechów, położone były na talerzu grubo posypanym solą.


Nie sposób opisać każdego dania, każdego smaku, szczególnie takiemu laikowi kulinarnemu. Ja umiem bowiem powiedzieć, czy mi coś smakowało, czy nie. Rozpisywanie się nad teksturą, czy grą smaków, jest czymś, co mnie trochę przerasta. Skupię się może na emocjach, jakich doświadczaliśmy za każdym razem, jak przy naszym stoliku zjawiał się kelner. Byliśmy, jak małe dzieci, z uśmiechem na twarzy, oczekującym jakiejś niespodzianki. Nigdy bowiem nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Po wyjaśnieniach kelnera, w jakiej kolejności mamy coś zjeść, na ile gryzów, na co zwrócić uwagę, pełni skupienia wykonywaliśmy jego zalecenia. Niejednokrotnie ktoś przymykał oczy, ktoś inny pomrukiwał z zadowolenia.


Przed zjedzeniem kolejnej przekąski, następowała mała sesja zdjęciowa (Nuno skomentował zdziwiony, że myślał, że to Japończycy są najgorsi pod tym względem, ale chyba ich przebijamy). A potem już konsumpcja.


Ostrygi, navajas z pianką cytrynową, ośmiorniczki nie wiem z czym (powinnam tak jak Omar zrobić szczegółową listę składników każdego dania, ale byłam zbyt przejęta spektaklem), mini burgery i wiele wiele innych. Wydawało się, że nasza uczta nigdy się nie skończy, co chwilę pojawiały się nowe tapasy. I za każdym razem czułam się trochę, jak Alicja po drugiej stronie lustra.


Po nich przyszedł czas na desery. Tu też nie było rozczarowania. Żałowaliśmy, że nie dostaliśmy lodów, które dostarczane są przez prawdziwego lodziarza. Ale za to wata cukrowa na drzewie w pełni nas ucieszyła.

Całe doświadczenie trwało ponad trzy godziny, które minęły niepostrzeżenie. Ale wspomnienia pozostaną z nami na długo.

(artykuł o Ferranie Adria, tutaj )




On Wednesday we had the opportunity to participate in the most amazing culinary experience in our lives. When Olga asked me if I wanted to join some friends and go to a tapas bar, I didn’t expect it to turn out to be nothing special. At that moment I didn’t even know that a tapas bar was THIS tapas bar. Now I am grateful that some people that were originally invited (the reservation was made in October), decided to cancel and Olga thought of me instead.

After this short and rather ambiguous introduction, I should explain that the tapas bar is El Ticket, and what makes it so special and different from any other tapas place, is its owner, Ferran Adria. Some call The Salvador Dalí of the Spanish kitchen. Visionary. Catalan genius. Perhaps never has any chef been so controversial, so admired and imitated at the same time. TIME magazine included him in the list of "The 100 Most Influential People of OurTime”. His restaurant El Bulli (closed in 2011) was chosen five times world's best restaurant, six times was on a second place and few time on a third. Adria is associated with "molecular gastronomy," although he himself disagrees from this term. I will not try to explain the theory of molecular gastronomy, as it is something I know very little about, let me just quote : Molecular gastronomy is a subdiscipline of food science that seeks to investigate, explain and make practical use of the physical and chemicaltransformations of ingredients that occur while cooking, as well as the social, artistic and technical components of culinary and gastronomic phenomena in general.[4] Molecular gastronomy is a modern style of cooking, which is practiced by both scientists and food professionals in many professional kitchens and labs and takes advantage of many technical innovations from the scientific disciplines (source, Wikipedia). So far I associated it with some sophisticated way of cooking, used by modern chefs to make other “normal” restaurants seem boring. Well, if you hear the concepts like Spherification , frying or cooking really seems quite boring.

Ok, I think that after this introduction, you get a vague idea what to expect from out visit to El Ticket. You can’t plainly say that we went to eat out, or that we had a nice dinner, cause the experience goes far beyond simply eating. In the experience the following participants took part: Olga and Jorge, Kasia and Omar, Olga, Nuno and Aga. And our waiter. It all took place: in El Ticket (Avinguda Parallel 164), on Wednesday 25th of January. What you need: to book in advance (about 3 months) and to be financially prepared.


At the entrance we were greeted by a concierge, who confirmed our reservation and took us to a table, where our waiter took care of us for the rest of the evening. As the waiter only had our table and one more to attend, he gave us a lot of his attention, explaining all the ingredients, the way a dish should be eaten, etc. We decided to follow his advice and order a tasting menu, consisting of several dishes and 3 desserts. I think it was the best choice we could make when first time in El Ticket.


We impatiently waited for the first tapa to arrive. It was an olive, which was surprisingly liquid, that you had to eat with a special spoon (designed by Adria himself), clams and fish “chips”. We were informed in which order we should eat, and we then ate focused, surprised by unexpected texture of the food and flavor combinations.


Each dish was more surprising than other, each had an unexpected ingredient that turned what seemed to be a traditional combination of flavors, into something wonderfully new. The way of serving the food is also worth mentioning, small airbags with manchego cheese and pancetta served with eggs from the oil of nuts, were placed on a plate covered with salt.


It is impossible to describe every dish, every taste, especially being such a culinary amateur as me. I have no problems saying I like something or I don’t. But to talk about texture, taste, or combination of flavors, is something a little beyond me. I prefer to focus on emotions we experienced every time the waiter appeared at our table. We felt like little children, with our eyes wide open, with a big smile on our faces, awaiting nice surprises. We never knew what to expect. After a short explanation that the waiter gave us about how to eat, in how many bites, we followed his instructions. Many times some of us had their eyes closed while contemplating the food, other muttered with satisfaction, while still eating.

Before eating every tapa, we had a small photo session (Nuno was bit surprised and commented that he expected that type of behavious from a Japanese tour, but we were even worse than that). After the photos, we could fully concentrate on the pleasure of eating.


Oysters, n avajas with lemon foam, octopuses with I-have-no-idea what ( I should have followed Omar who took notes with detailed list of ingredients of every single tapa, but I was too absorbed in the show), miniburgers and much more. It seemed that our feast would never end. And every time a new dish arrived, I felt a little bit like Alice in Wonderland.


Of course, we couldn’t leave without a dessert, and we had 3 amazing desserts to taste. No disappointment in sweets’ section. We regretted not getting their ice cream, as it was delivered by a real ice cream maker. Instead we ordered additionally a cotton candy tree, and it made is childishly happy.

The entire experience lasted more than three hours, but it passed unnoticed and if we could we would stay there forever. And memories of this amazing experience will definitely stay with us for long.