Wednesday 15 October 2014

Sardynki w Essaouira/ Sardines in Essaouira

W Essouira spędziliśmy 2 leniwe dni. Czasu było wystarczająco, nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Był długi spacer po plaży i wypoczynek przy basenie. W Essouira kupiliśmy większość pamiątek- czyli kolorowe ceramiczne misy i miseczki, bo sprzedawcy nie są tak namolni, jak w Marakeszu. Doznaliśmy jednak rozczarowania, że nie byli aż tak skorzy do negocjacji. Po kilku minutach pertraktacji proponowane ceny nadal były bardzo zawyżone, więc w końcu kupiliśmy wszystko na stoiskach z ustalonymi z góry cenami (ciekawostka: wszystkie były prowadzone przez kobiety) i zapłaciliśmy mniej.



We spent two lazy days in Essaouira. We didn’t have to rush anywhere, we just relaxed and took it easy. We took a long walk on the beach and relaxed by the pool. It was in Essouira where we bought most of our souvenirs: smaller and bigger colorful ceramic bowls. It just seemed easier and less overwhelming as street sellers were not that pushy, they left more space than those in Marrakesh. We were disappointed that they seemed unwilling to negotiate as much as we expected them. After few minutes of bargaining they would not lower the price to some acceptable level. The final result was that we bought all the things in a stand with fixed prices (funny fact, all the stalls with fixed prices that we saw were run by women) and we ended up paying less than what we were offered after tough bargaining.

Ale nie o zakupach miał być ten post. Ja nawet zakupów zbytnio nie lubię. Essaouira jest miastem portowym. A w porcie, jak wiadomo, łowi się ryby. A my lubimy ryby i owoce morza. Tak więc wybór miejsca na kolację nie był trudny. 


I wasn’t supposed to blog about shopping. I even do not like to go for shopping. Essaouira is a port city. And in the port, as  we all know, fish are caught. We  like fish and seafood. So deciding what to eat for dinner was easy


Poszperałam w internecie i na jakimś blogu podróżujących smakoszów (jak po polsku powiedzieć foodie?) przeczytałam, że najbardziej autentycznym miejscem jest hala rybna znajdująca się w medynie. Pewnie innych wystraszyły komentarze, że miejsce jest niehigieniczne czy inne tego typu argumenty, bo pełno było lokalnych, a z obcokrajowców nie było poza nami nikogo. Wiadomo, że do wszystkiego trzeba podchodzić z rozsądkiem, lepiej nie jeść sałatek, bo nie wiadomo czy warzywa są dobrze umyte i jakiej jakości była woda. Kranówkę i otwartą wodę też trzeba omijać szerokim krokiem. Nam po zjedzeniu grillowanych sardynek, kalmarów i krewetek nic się nie stało (ja naiwnie wierzę, że cola zabija wszystkie bakterie i to dzięki temu nie mieliśmy żadnych przebojów żołądkowych, ale to moja teoria). Nie będę nikogo przekonywać, ale uważam, że to ciekawe doświadczenie: od wybierania ryb, po ustalenie ceny końcowej (po odrzuceniu połowy oferowanych nam ryb, bo nie wiem czemu pan sprzedawca myślał, że bylibyśmy w stanie zjeść 3 razy więcej niż zamówiliśmy i ignorował nas trochę, jak mówiliśmy, że starczy).


I found a foodie post mentioning fish hall located in the medina as being the real deal and a truly authentic place to eat fresh fish. Probably other tourists got scared with the comments stating that the place is dirty, unsanitary and should be avoided as it was full with locals but we the only foreigners there. Of course you have to be alert and pay attention to where and what you eat. It would be better to skip the salad (as you don’t know if veggies were washed properly and what was the quality of water), avoid tap water and opened water bottles. We ate grilled sardines, squid and shrimps and we were perfectly fine afterwards (I have my theory that it is all thanks to coke that kills all bacteria, but that's just my small silly theory). I will not try to convince anyone to go to a certain place to eat, but I think it's an interesting experience: you choose your own fish, you bargain for the final price, you see it being grilled next to you. We had to pay attention as the eager fishmonger wanted to put 3 times as much fish as we wanted pretending he didn’t hear or understand us when we were saying: 6 sardines, that’s enough, we don’t need more…


Następnego dnia poszliśmy z rana do twierdzy Kasbah de la Skala, z której rozciąga się widok na Atlantyk i plażę. Nie wiem czy też tak macie, ale na Nuno widok morza czy oceanu działa uspokajająco i może spędzić dłuższą chwilę wpatrując się w horyzont i wdychając morski zapach.



The next day we went in the morning to see the fortress of Kasbah de la Scala, which overlooks the Atlantic Ocean and the beach. I don’t know how about you, but Nuno is immediately soothed by the view of the sea/ocean/big water and could spend quite a long while just staring at the horizon and smell the sea and breathing fresh air.


Z biało-niebieską zabudową miasteczka idealnie komponują się łódki i rybackie kutry zacumowane w porcie. Z murów można poobserwować rybaków czyszczących sieci czy ryby i porobić pocztówkowe zdjęcia.

White-and-blue seaside village, colorful fishing boats in the harbor- in other words, you have a postcard picture to share on Facebook, instagram or pinterest :) City walls make a good observation point when you can spot fishermen cleaning the nets and preparing the fish.


Podobała Wam się Essaouira?Może kogoś przekonałam, że warto tam się wybrać.  My byśmy chętnie wrócili…



I hope you have enjoyed posts about Essaouira and that maybe you visit it one day. We wouldn’t mind to come back there again someday…


Monday 13 October 2014

2 lata bez Barcelony i powrót/ 2 years without Barcelona and coming back

Jak widać po temacie posta, dziś mały przerywnik w tematyce marokańskiej. Bo jak mówią, co za dużo to niezdrowo…

 I don’t want you to get bored so with this post I will make a small break in Morocco-themed entries.
 
Lubię wracać do miejsc, w których już byłam. Nie trzeba zaliczać wszystkich ‘obowiązkowych’ zabytków i miejscówek. Nie trzeba się nigdzie spieszyć, można się powłóczyć bez celu i zrobić przerwę: a to na kawę, a to na przekąskę czy aperitivo w lokalu, który akurat przyciągnie nasz wzrok (tak, po powrocie spędzam trochę więcej czasu w siłowni, ale i tak warto).  Można poobserwować ludzi a nie wypatrywać znanych zabytków, włożyć wysiłek i zrobić perfekcyjne selfie z jakimś słynnym budynkiem w tle czy spędzić godziny w kolejce do jakiegoś muzeum.


I like to go back to places where I’ve been before. No need to check all the 'mandatory' sights and spots, no need to rush to be able to see all ‘the top 10s’ or ‘the best of…” . No need to rush anywhere, one can wander aimlessly and take a break whenever there is a lovely place: here a cup of coffee, there a snack or aperitivo, a beer or glass of wine on that lovely terrace just because you feel like it (yes, I admit that after coming back home I had to spend some extra hours at the gym). You can stare at locals (or to observe them is probably more politically correct term) instead of trying to spot the landmarks, make effort to take a great selfie with a monument or spend hours waiting to enter some famous building (you name one).



Jeszcze inny jest powrót do miasta, w którym się mieszkało. Barcelonę opuściliśmy po 2 latach 2 lata temu. Mimo zaproszeń znajomych do tej pory woleliśmy spędzić urlopy w nowych miejscach. We wrześniu Nuno musiał jechać na event do Barcelony, za przelot i hotel płaciła firma, a mnie nie trzeba było długo namawiać na spontaniczny powrót. Chwila zastanowienia, zakup biletu, powiadomienie znajomych i po 3 dniach siedzieliśmy w samolocie.




Yet another different travel experience is to visit a city where you lived.  We left Barcelona 2 years ago after living there for 2 years.  And there was always a new city to visit first before coming back. Finally, in September, we (well, Nuno) got a chance to finally visit our friends. Nuno had to go for a work event and had his flight and hotel paid by the company. It didn’t hesitate for a moment: it was a fast and spontaneous decision: step 1- buy a plane ticket, step 2: inform your friends so they clear their agenda, step 3- after 3 days you are on the plane.
 

Tym razem duży i ciężki aparat został w domu, wystarczył smartfon i ekspresowa sesja fotograficzna post zaręczynowa (kilka słów wyjaśnienia w dalszej części bloga). Nie było mapy, bo nie groziło mi zgubienie się. Nie było też niestety bicingu, bo ważność karty już dawno wygasła. Plan pobytu był przedzielony spotkaniami ze znajomymi (z mojej byłej pracy, z Nuno byłej pracy, ze znajomą blogerką Kasią, ze znajomymi z obecnej pracy, którzy wyprowadzili się z Galway do Barcelony….). Między spotkaniami była pustka, zapełniona spacerami ulubionymi trasami. No i oczywiście obowiązkowym punktem był powrót do naszego ulubionego baru z montaditos (niestety nasz ulubiony bar z tapasami Vaso de Oro był zamknięty z powodu urlopu. W tym momencie, niczym typowych guiris, wyprowadził z nas równowago pomysł miesięcznego! zamknięcia lokalu). W Irlandii nie ma portugalskiej restauracji, więc lunch w A casa portuguesa też znalazł się na naszej liście.


This time I left my heavy camera at home, sometimes  smartphone has to be enough (we will also have great photos from our post-engagement photo-session to remind us about this coming-back-to-Barcelona-short-trip). There were no maps, as I wasn’t afraid to get lost. No bicing, unfortunately, as my card was expired for a long time already. Our only plan was to meet our friends: friends from my former job, friends from Nuno’s formed job, friends from our current job that moved from Galway to Barcelona, friend Polish blogger. Between those social appointments, we had nothing planned. So we just walked for hours using our favourite itineraries. And of course, we had to go back to our favorite bar with montaditos and get angry, as typical guiris, that our favorite tapas bar was closed for a whole month! Due to holidays. As there is no Portuguese restaurant here in Ireland, lunch at A casa portuguesa was also a must.




Nie byłabym sobą, gdybym się zrobiła rozeznania o nowych lokalach na gastronomicznej mapie miasta. Z pomocą przyszła mi Marta, która nie tylko przygotowuje apetyczne śniadania na swoim blogu, ale co jakiś czas przygotowuje gastro-przewodnik z miast, w których mieszka/ podróżuje. Po 2 latach nieobecności kilka ciekawych nowości się pojawiło, ale z przyjemnością odkryłam, że na jej liście są także klasyki, w których byliśmy i które też polecaliśmy na blogu.



You know me, I wouldn’t be able to go anywhere without a plan. I just can’t help myself :) This time I could count on lovely Marta who not only mouth-watering breakfast on her blog but also every now and then prepares gastro-guide of cities where she lives/travelled to. In 2 years, some nice places appeared on the gastronomic map of the city. But I was also happy to discovered that she recommended some of ‘the classics’ that we knew, liked and also mentioned on the blog.


Jeśli podoba Wam się Barcelona/ lubicie czytać o Barcelonie/ planujecie spędzić kilka dni w Barcelonie to polecam Wam bloga Kasi i jej książkę o tym mieście. A jeśli  planujecie ślub lub zaręczyny w Barcelonie/ sesję fotograficzną w Barcelonie to dla Was jest inna strona Kasi. My ślubu w Barcelonie mieć nie będziemy, zaręczyny miały miejsce kilka miesięcy temu, ale sesja fotograficzna w mieście nam bliskim będzie ładną pamiątką dla potomstwa (ostatnie zdania są jednymi z bardziej prywatnych na tym blogu, mam nadzieję, że wybaczycie ten wylew prywaty). Lubię spontaniczne zdjęcia, więc styl Kasi przypadł mi do gustu. Po więcej zdjęć z sesji zapraszam tutaj.
 

fotografia zrobiona przez Kasię Wolnik-Vera
If you like Barcelona / want to read about Barcelona / plan to spend a few days in Barcelona, I would recommend Kasia’s great blog if you can accept sometimes not so perfect google translation. And if you plan a wedding or engagement in Barcelona or want to have a nice engagement/wedding/other photo session, you can check Kasia’s website. Our wedding will not be in Barcelona, we got engaged few months ago but it was still fun to have a small photo shooting done in the city that is very important to us. It will make a nice souvenir for offspring (l think the last 2 phrases are probable the most personal ones on this blog, hope you can forgive). I like spontaneous pictures, that’s why I like Kasia’s style. If you want to see more photos from our sessions, click here.

photo taken by Kasia Wolnik-Vera

Na blogu pełno jest wpisów z Barcelony o fiestach, tapas, zabytkach, zobaczcie w zakładkach i jeśli zdecydujecie się pojechać do stolicy Katalonii, chętnie służę radami.

There are a lot of entries on tapas, fiestas, monuments, life in Barcelona, so have a look and if you need some advice, feel free to ask. 

Thursday 9 October 2014

Niebieska Essaouira/ Blue Essaouira

Dziś zabiorę Was do uroczego portowego miasteczka w Maroku, które zdecydowanie jest na razie naszym ulubionym miejscem, które odwiedziliśmy podczas naszej pierwszej tygodniowej wyprawy do Maroka (mam nadzieję, że kiedyś uda nam się zwiedzić północ).


Today, I will take you on a short tour of a charming port town. I know we still have a lot to see in Morocco and we’ve just visited 4 places, but so far Essaouira would be our top choice.  


A pomyśleć, że do Essaouiry prawie nie dotarliśmy, bo początkowy plan podróży jej nie obejmował. Nuno kręcił nosem i chciał spędzić więcej dni na pustyni lub w Marrakeszu i był przeciwny wybrzeżu. Na szczęście uległ moim namowom. I całe szczęście (innymi słowy, znowu się okazało, że miałam rację), bo biało-niebieskie miasteczko nad Atlantykiem nas uwiodło. Może przez fakt, że w końcu mogliśmy się wyluzować po pobycie w chaotycznym i momentami przytłaczającym Marrakeszu? Albo Nuno poczuł wzywanie rodaków, którzy kilka wieków temu (oszczędzę Wam szczegółów, od tego macie wikipedię) zamieszkiwali Essaouire, zwaną wtedy Mogador? A może to widok na plażę i ocean tak nas zrelaksował? 


Funny story… We almost didn’t go to Esaouira, as it was not included in our oinitial itinerary.  Nuno preferred to spend more days in the desert or in Marrakech and was against travelling to the coast. I can be persistent. And stubborn. So eventually he agreed with me and once again it turned out that I was right, because the blue and white town on the Atlantic seduced us. There are few possible reasons why it happened and why it happened so fast. Maybe it was the fact that we were able to totally chill out? And believe me, we needed it after staying in chaotic and sometimes overwhelming Marrakech. Or Nuno felt his ancestors calling him? As few centuries ago (I will spare you the details, you have wikipedia for that) Portuguese lived here, or rather in Mogador as it was called back then.  


Bo chyba nie fakt, że spaliśmy w super ekskluzywnym hotelu i wypoczęliśmy kilka godzin wygrzewając się na basenie na dachu? Nuno uparł się tym razem i nie chciał dać się przekonać, że wydanie na 2 noce w hotelu więcej niż wydaliśmy na pozostałe noclegi nie jest najlepszym pomysłem. Chciał hotel z basenem z widokiem na ocean i tylko jeden hotel spełniał te warunki. Hotel z portierem w uniformie i recepcjonistką, która nie ukrywała zdziwionego spojrzenia, jak zobaczyła nas z naszymi plecakami i zupełnie nie pasowaliśmy jej do obrazu typowych turystów, którzy się w tam zatrzymywali. Przez chwilę czułam się trochę nie na miejscu, ale Nuno stwierdził, że w sumie fajnie, że umiemy zjeść w restauracji z gwiazdą Michelina lub na straganie, gdzie jesteśmy jedynymi turystami, że śpimy czasem gdzie popadnie, a czasami w luksusowych warunkach.


Or was it a soothing view of the beach and sound of the ocean? Well, it also could be the super exclusive hotels and hours we spend by the pool on the roof. Nuno insisted on this accommodation choice and couldn’t be convinced that spending on 2 nights stay more than we spent on the remaining night is not our style. He wanted a hotel with a swimming pool overlooking the ocean and there was only on hotel meeting those conditions. A hotel with a doorman in uniform and receptionist, who didn’t even try to hide the surprised look when she saw us with backpacks in the lobby. For a moment I felt a bit out of place, but I was influenced by Nuno’s attitude. He believes that we are totally cool in all situations: when we eat in a Michelin star restaurant or at the food stall we are the only tourists… I kind of agree with that.


Po krótkim odpoczynku, czas na zwiedzanie. Zaczęliśmy od Medyny. Medyna, jak medyna. Po zobaczeniu jednej, wszystkie są do siebie podobne. Diabeł tkwi w szczegółach. W Essouira to niebieskie elementy dekoracyjne zwróciły naszą uwagę. I wszędobylskie koty, których jest pełno, bo rybacy dokarmiają je resztkami.


After a short rest, it was time to explore. We started in the Medina. Well, what can I say here, after seeing one, they all look alike. The difference is in the details. In Essouira it was blue decorative elements that  kept our attention. And the omnipresent cats, fishermen  that give them leftovers may have something to do with that.


Szliśmy trochę bez celu, co w labiryncie wąskich uliczek jest chyba najlepszym rozwiązaniem, jak chcieliśmy dojść w konkretnie miejsce, to i tak zawsze się kilka razy gubiliśmy. W tym cały urok i nie warto się przejmować. Take it easy. Idealnie wpasowaliśmy się w hipisowską (podobno) atmosferę miasta.


We wandered around, which is probably the best solution in the maze of narrow streets. When wanted to reach  exact place, we would always end up lost few times. That's the charm of medina and you should just accept it. Take it easy. Adapt hippie atmosphere of the city.


Nuno całe prawie życie mieszkał nad oceanem. I ciągnie go to wody, więc nie było wyjścia, nie mogłam za długo przyglądać się kolorowym straganom z ceramiką i innym rękodziełem, przyprawom poukładanym w idealne kopczyki czy lokalnym przysmakom. Spacer po plaży był kolejnym przystankiem. A raczej przystankami na zanurzenie się w wodzie i pływanie. Woda to kolejny przykład, że przeciwieństwa się przyciągają, bo Nuno może spędzać godziny pływając, a dla mnie plaża to synonim czytania. I mimo, że w turystycznym kurorcie, jakim niewątpliwie stała się Essauira w ostatnich dekadach, widok Europejek w bikini nie jest już szokujący, wolałam zostać na brzegu w mojej długiej hipisowskiej spódnicy w kwiaty i kindlem. Inną opcją mogłaby być przejażdżka wielbłądem. Ale to już zupełnie nie moja bajka.  


Nuno lived almost all his life by the ocean. When he sees the sea or the ocean, he is lost for hours. I couldn’t spend hours looking at colorful stalls in the souk, choosing which color of ceramic plate or bowl would be the best for our kitchen. We had to reach the beach asap. Not that I complained, as I love walking on the beach. In this case it was a walk with endless stops for swimming. In our case, water is one if the examples that opposites attract.  Nuno can spend hours swimming, and for me is beach means reading. Essouira is without a doubt a popular tourist resort and nobody is shocked anymore to see European women in bikinis, I preferred to stay in my long hippie flower skirt and Kindle. The other thing to do could be to ride on a camel. But that’s just not my cup of tea.


W kolejnym poście zabiorę Was na targ rybny na sardynki. I do portu. I do twierdzy Kasbah de la Skala.

In the next post I will take you to the fish market. And to the port. And the fortress Kasbah de la Skala.

Wednesday 8 October 2014

Smaki Maroka i lekcja gotowania/ Tastes of Morocco and cooking class

Jeśli miałabym wybrać sobie zawód marzeń i ktoś magicznie by mi taką robotę zaproponował, to wiem doskonale kim bym chciała być. Takim Anthony Bourdain w spódnicy. Co jest bowiem lepszego od jedzenia, picia i podróżowania? Niestety, na razie praca w korporacji jest rzeczywistością, choć mam nadzieję, że nie na całe życie. Ale podczas podróży jedzenie dominuje zdecydowanie nad muzeami i innymi takimi „atrakcjami”. Z czym jedzeniowo kojarzy się Maroko? Tadżiny i kuskusy w różnych odmianach, przesłodkie desery, świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, kilogramy daktyli, przyprawy o zapachu tak intensywnym, że aż kręci ci się w nosie. Było pysznie i jakoś magicznie tym razem waga została w miejscu (albo tak mi się zdaje). Może to zasługa przechodzonych godzin i ograniczonego do minimum jedzenia słodyczy (które po prostu były dla mnie za słodkie)?


If somebody asked me what my dream job was and could miraculously offer me it for life, I wouldn’t hesitate for a second. The answer would be simple: I would be kind of female version of Anthony Bourdain. There is nothing better than to combine eating, drinking with travelling, at least I can’t imagine there is. For now, I am stuck in my 9 to 5 work, corporate world is my reality. When we travel, eating is definitely more important for us than museums or similar "attractions". When you think Morocco, you immediately picture tagines, couscous, super sweet desserts, freshly squeezed orange juice, kilograms of dates, spices… Somehow during week we spent in Morocco, even when eating all I wanted, I magically didn’t put any weight. Was it all the walking? Or maybe the fact I almost didn’t touch any sweets as they were too… sweet for my taste (don’t get me wrong, I love desserts, but there need to be right balance, too sweet is just not my thing)?


Myślę, że długo w mojej pamięci zostaną idealne śniadania zjedzone na dachu naszego riadu w Marakeszu: sok pomarańczowy, domowej robot konfitury i marokańskie naleśniki zjedzone na świeżym powietrzu z widokiem na Medinę.

Albo zaskakująco pyszne połączenie mięsa i słodkich dodatków (miód, cynamon) w -marokańskiej pastilli, którą zamawialiśmy, gdy już nam się znudził tadżin? Wcześniej myślałam, że nie będę mieć dość kuchni marokańskiej, ale problemem było to, że w większości miejsc menu było takie same, a po zjedzeniu 3 (mimo że z różnym nadzieniem i dodatkami) tadżinów, mieliśmy ochotę na coś innego.



I will not forget the perfect breakfast eaten on the roof of our riad in Marrakesh: fresh orange juice, homemade jams and Moroccan pancakes eaten on the terrace overlooking the Medina.

Or a surprisingly delicious combination of meat and sweet honey and cinnamon –Moroccan pastilla, that we ordered once we got bored of tagine. I would never expect that you can actually end up fed up with those typical Moroccan dished. The problem  was that every single place had almost the same things on the menu. And after eating 3 tagines, delicious and with different ingredients, we just wanted something else.




W takich sytuacjach przesytu tymi daniami, zawsze jest kilka innych opcji: pyszna i sycąca zupa harira, grillowane mięso oraz dobry chleb. Do tego litry słodkiej miętowej herbaty, której picie jest osobnym rytuałem.

So when you are done eating them, try dlicious and filling harira soup, grilled meet and good bread. And drink liters and liters of sweet mint tea. It is a separate ritual.


Jedno jest pewne, każdy smakosz znajdzie coś dla siebie. Nam najbardziej smakowały dania, które sami przygotowaliśmy pod okiem i z wytycznymi Samiry. Na przystawkę sałatka z grillowanych pomidorów i papryki, briouate (czyli małe trójkątne ciasteczka z ciasta podobnego do filo, z nadzieniem serowym, przyprawami i kolendrą), na główne danie tadżin z jagnięciny z migdałami i śliwkami a na deser orzeźwiająca sałatka z pomarańczy z  wodą różaną. Pierwszy raz uczestniczyliśmy w lekcji gotowania, ale było to tak udane doświadczenie, że przy następnej podróży spróbujemy też znaleźć czas. Gotowanie poprzedzone było zakupami na lokalnym souku, dzięki czemu zaopatrzyłam się w przyprawy na kilka miesięcy i mogłam poobserwować życie Marokańczyków. Z Samirą, której uśmiech nie schodził z twarzy ani na chwilę, byliśmy pod ochroną i nikt nas nie zaczepiał. Mogliśmy więc bezkarnie gapić się na towary i zaglądać w głąb sklepików. Ciekawe doświadczenie, bo rzeźnik w Marakeszu wygląda zupełnie inaczej niż ten europejski, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.




One thing is sure, every foodie will find something delicious. What we liked the most was a 4 course meal that we prepared under the supervision and guidance of lovely Samira. For an appetizer we had warm salad with grilled tomatoes and peppers, briouate (small triangular pastries made from phyllo-like dough, filled with cheese, spices and coriander), for the main course we made lamb tagine with almonds and plums and for dessert, a refreshing salad of oranges with rosewater. It was our first cooking class, and it was such a fun experience that we will definitely try to find some offers during the upcoming trips (not that we have anything planned already). Before the cooking class, we went shopping at the local souk, where I also bought spices. This time shopping was a nice experience, as we were accompanied by always smiling Samira and nobody harassedous. So we could observe the locals and have a look at the stalls and small shops. It was an interesting experience, as a butcher in Marrakesh looks completely different than the European one, you see livestock around and the aroma of spices is intense…



Zgłodniałam… Na szczęście mam jeszcze kilka daktyli, które zostały z kilograma zakupionego w Marakeszu. A w weekend chyba zrobimy tadżin, bo jedną z pamiątek (oprócz daktyli, przypraw i kilku kolorowych ceramicznych naczyń), jakie przywieźliśmy to właśnie gliniane naczynie do tadżin.

A wy wzięliście kiedyś udział w kursie gotowania? Albo po powrocie do domu odtworzyliście jakieś dania poznane podczas podróży? Czy jako pamiątki kupujecie może właśnie jakieś lokalne produkty?


I’m getting hungry ... Fortunately, I still have some dates left (we bought a kilo to bring back as an edible souvenir). I may even make a tagine on Saturday, as apart from dates, spices and few colorful ceramic dishes, we also bought a tagine clay pot.

Have you ever took a part in a cooking class? Or when you get home you try to recreate recipes of the dishes you ate during your trip? Or maybe you ring some local products as souvenirs?



Tuesday 7 October 2014

Marokański tydzień/ Moroccan week

Czym kierujecie się przy wyborze kierunku na urlop? Czy raczej to totalnie spontaniczna decyzja? My w tym roku byliśmy na kilkudniowe europejskie wypady, co skutecznie uszczupliło naszą pulę dni wolnych. Dlatego mieliśmy ograniczenia: urlop mógł być tygodniowy, nie za daleko, ale gdzieś w ciepłym kraju (lato irlandzkie nas nie rozpieściło w tym roku). Podobno Maroko to modny ostatnio kierunek. Nie wiem, my o tym nie wiedzieliśmy, a o wyborze przesądziło kilka rozmów z moją przyjaciółką Roxaną, która wprost nie mogła przestać się zachwycać tym krajem. Bilety kupiliśmy w lipcu, wyjazd we wrześniu. W normalnych warunkach jestem mistrzynią w planowaniu, w przemyśleniu planu wakacyjnego do najdrobniejszych szczegółów (z pozostawieniem jednak marginesu na niespodzianki). Tym razem zwlekaliśmy do ostatniego tygodnia z obmyśleniem trasy i zarezerwowaniem noclegów. Chcieliśmy trochę wypocząć, czyli połączyć zwiedzanie i jakiś relaks nad basenem z książką, więc odpadały zbyt ambitne i intensywne trasy. Ostatecznie decydowaliśmy się na Marekasz, Essaouira i Ouarzazate.


When it comes to choosing your next travel destination, how do you make a decision? Is it a spontaneous one? Or you prefer to gather friends’ feedback, research travel blogs before booking the flight? This year, we have been on quite a few short trips in Europe. The result was that our days off were limited, and our holidays this year had to: not last longer than a week, be somewhere close enough not to lose precious time getting there, it had to be a sunny country (Irish summer didn’t spoil us this year). Somebody commented on my facebook page that Morocco is a trendy destination. Well, we weren’t aware of that when booking our flights, this time we based our decision on few conversations we had with my friend Roxana who just loves the country. Normally, I am a planner. I love to plan every day we spend in some country travelling to the slightest detail (leaving some space for surprises). This time, we left everything to the very last week before the trip, booking hotels and deciding on where to go few days before packing our brand new backpacks. We wanted to have a little rest (I really needed that), so sightseeing combined with 2-3 days relaxing by the pool with a book what we were looking for. We had to modify too ambitious and intensive routes. Finally we decided to focus on 3 places only: Marrakesh, Essaouira and Ouarzazate.


 Jak streścić tygodniowy wyjazd w kilku zdaniach? Marakesz to nie była miłość od pierwszego spojrzenia, raczej wyjście poza strefę komfortu oraz ucieczka przed intensywnym miastem w zacisze riadów. Pustynia (mimo, że nie zdecydowaliśmy się na daleką wyprawę by sfotografować się na tle malowniczych dun) nas zachwyciła, a Essouira okazała się być naszym ulubionym punktem marokańskiej wyprawy. A urlop zakończyliśmy krótkim kursem gotowania z przesympatyczną Samirą, więc będzie też wpis o jedzeniu (a jakże, nie mogło przecież zabraknąć).


How can I summarize a week trip in a just a  few sentences (as this post is rather a teaser)? Marrakech wasn’t  love at first sight, but rather going beyond our comfort zone and then escaping from the hustle of the city to secluded and calm riads. We loved our first trip to a desert, even though we didn’t go on a long trip to Merzouga to take a photo with picturesque background  with sandy dunes. Essouira turned out to be a highlight of our short Moroccan expedition. No better way than to finish than a cooking class with lovely Samira, so there will be food related post as well (no big surprises here).


Zaczynam reanimować bloga od najświeższej podróży i liczę, że trzecie podejście do pisania będzie ostatnim i zakończonym sukcesem.


I'm trying to resuscitate the blog (no better way to put it) and the easiest is to put the posts from the most recent trips to the oldest. Hopefully 3 times a charm and I am back for good.




Monday 20 January 2014

Galway

Przyznam się, trochę się boję zacząć pisać o Galway… Boję się, że post mógłby zamienić się w litanię narzekań… Nie żebym od razu nie lubiła Galway, ale nie zawsze lubię tu mieszkać. Miasteczko ma fajny klimat, szczególnie latem, polecam je szczerze na weekendową wycieczkę… Ale ja uwielbiam duże miasta, ich zgiełk ale też niekończące się propozycje spędzenia wolnego czasu, niezliczone kafejki i restauracje, a jak jeszcze lotnisko jest blisko, to mam wszystko czego potrzebuję. Niedługo zatem może się pojawić wpis poświęcony tęsknocie za Barceloną… 


Galway jest dla mnie za bardzo przewidywalne, ze swoją jedną ulicą w centrum, z kilkoma restauracjami, do których wracamy z braku alternatyw, z kolejnymi weekendami, które za bardzo są do siebie podobne, z brakiem anonimowości, jaką tylko duże miasto może zagwarantować. Z drugiej strony, to tutaj łatwiej nawiązać kontakty z ludźmi i po roku mamy już kilka grupek znajomych. Dlatego nie jest aż tak źle, żebyśmy od razu planowali przeprowadzkę gdzieś indziej.

Niskie kolorowe budynki są fotogeniczne, puby mają szczególną atmosferę, na Shop Street, głównej i jedynej ulicy handlowej, zawsze panuje harmider. Kto lubi dobrą muzykę uliczną, na pewno się nie zawiedzie (nie wiem, skąd Irlandczycy są tak uzdolnieni muzycznie).


Jeśli traficie na ładną słoneczną pogodę, to gwarantuję, że przy Spanish Arch spotkacie tłumy roześmianych młodych ludzi popijających piwko, grających na gitarze, żonglujących, czy po prostu wystawiających twarze do słońca.

Wieczorami w Galway musicie się liczyć z tłumami w pubach (polecam te z muzyką na żywo na dobry początek), szczególnie latem znalezienie wolnego stolika w ogródkach jest misją trudną do zrealizowania. Ale jak Wam się uda, to obowiązkowo zamówcie pinta Guinnessa lub cydru i poobserwujcie ludzi dookoła. Choć bardziej prawdopodobne, że zaraz się ktoś do Was przysiądzie i zacznie rozmowę, Irlandczycy są bowiem niezwykle towarzyscy i łatwo nawiązują kontakty z nieznajomymi w barze.

Nie wspomniałam o zabytkach, bo nie wiem, o czym miałabym napisać…. Więc jeśli wystarcza Wam niespieszne włóczenie się po mieście i poznanie atmosfery miasta przez zaglądanie do pubów, do Galway Wam się spodoba. 

Ktoś się zapowiada w odwiedziny?




I have to admit, I’m bit scared to write about Galway ... I'm afraid that this post could turned into endless complain. Not that I don’t like Galway, but I not always like living here. The town has a great atmosphere, especially in the summer, I would honestly recommend it for a weekend trip. But I love big cities, with endless possibilities, different ways of spending free time, countless cafes and restaurants... And if a city is close to the airport, I have everything I need. So if you count on a post about why I miss Barcelona, there may be one coming in the future.



Galway is bit too predictable for me, with its one main street in the center, with several restaurants, to which we return as there are not many alternative places to try, many weekends are too similar to each other and I miss the anonymity that only a big city can give you . On the other hand, it was so easy to establish good relations with great people and after a year we already had friends we could count on. So overall, it’s not that bad here and we don’t feel the huge urge to start planning moving somewhere else. 

Small colorful buildings are photogenic, pubs have a special atmosphere, it’s always crowded  on Shop Street, the main and only shopping streets street. If you like street music, you won’t be disappointed as for some reason Irish people are talented and there are plenty artists performing to perform outdoors and in the pubs. 

If you are lucky enough and visit Galway on a sunny day, I guarantee that you will meet crowds at the Spanish Arch : young people laughing and drinking beer, playing guitar, juggling, or simply turning their faces to the sun.


During the evening, expect crowds in pubs (try to go to a one live music to start the evening out). Finding a table, especially outdoors in the summer find, may turn into mission impossible on Friday or Saturday night. But if you succeed, there is no better way to observe the locals than while sipping your pint of Guinness or cider. Although it’s more likely that someone starts conversation with you, as the Irish are in extremely sociable and establish easily contacts with strangers at the bar.


I don’t mention any famous monuments that you should see while in town, as there aren’t any.... So if you are the type of tourist that doesn’t mind just  wandering around the city and getting to know the atmosphere of the city by spending time in pubs, the Galway is a place to visit.  


So, anybody planning to visit us soon?

Wednesday 15 October 2014

Sardynki w Essaouira/ Sardines in Essaouira

W Essouira spędziliśmy 2 leniwe dni. Czasu było wystarczająco, nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Był długi spacer po plaży i wypoczynek przy basenie. W Essouira kupiliśmy większość pamiątek- czyli kolorowe ceramiczne misy i miseczki, bo sprzedawcy nie są tak namolni, jak w Marakeszu. Doznaliśmy jednak rozczarowania, że nie byli aż tak skorzy do negocjacji. Po kilku minutach pertraktacji proponowane ceny nadal były bardzo zawyżone, więc w końcu kupiliśmy wszystko na stoiskach z ustalonymi z góry cenami (ciekawostka: wszystkie były prowadzone przez kobiety) i zapłaciliśmy mniej.



We spent two lazy days in Essaouira. We didn’t have to rush anywhere, we just relaxed and took it easy. We took a long walk on the beach and relaxed by the pool. It was in Essouira where we bought most of our souvenirs: smaller and bigger colorful ceramic bowls. It just seemed easier and less overwhelming as street sellers were not that pushy, they left more space than those in Marrakesh. We were disappointed that they seemed unwilling to negotiate as much as we expected them. After few minutes of bargaining they would not lower the price to some acceptable level. The final result was that we bought all the things in a stand with fixed prices (funny fact, all the stalls with fixed prices that we saw were run by women) and we ended up paying less than what we were offered after tough bargaining.

Ale nie o zakupach miał być ten post. Ja nawet zakupów zbytnio nie lubię. Essaouira jest miastem portowym. A w porcie, jak wiadomo, łowi się ryby. A my lubimy ryby i owoce morza. Tak więc wybór miejsca na kolację nie był trudny. 


I wasn’t supposed to blog about shopping. I even do not like to go for shopping. Essaouira is a port city. And in the port, as  we all know, fish are caught. We  like fish and seafood. So deciding what to eat for dinner was easy


Poszperałam w internecie i na jakimś blogu podróżujących smakoszów (jak po polsku powiedzieć foodie?) przeczytałam, że najbardziej autentycznym miejscem jest hala rybna znajdująca się w medynie. Pewnie innych wystraszyły komentarze, że miejsce jest niehigieniczne czy inne tego typu argumenty, bo pełno było lokalnych, a z obcokrajowców nie było poza nami nikogo. Wiadomo, że do wszystkiego trzeba podchodzić z rozsądkiem, lepiej nie jeść sałatek, bo nie wiadomo czy warzywa są dobrze umyte i jakiej jakości była woda. Kranówkę i otwartą wodę też trzeba omijać szerokim krokiem. Nam po zjedzeniu grillowanych sardynek, kalmarów i krewetek nic się nie stało (ja naiwnie wierzę, że cola zabija wszystkie bakterie i to dzięki temu nie mieliśmy żadnych przebojów żołądkowych, ale to moja teoria). Nie będę nikogo przekonywać, ale uważam, że to ciekawe doświadczenie: od wybierania ryb, po ustalenie ceny końcowej (po odrzuceniu połowy oferowanych nam ryb, bo nie wiem czemu pan sprzedawca myślał, że bylibyśmy w stanie zjeść 3 razy więcej niż zamówiliśmy i ignorował nas trochę, jak mówiliśmy, że starczy).


I found a foodie post mentioning fish hall located in the medina as being the real deal and a truly authentic place to eat fresh fish. Probably other tourists got scared with the comments stating that the place is dirty, unsanitary and should be avoided as it was full with locals but we the only foreigners there. Of course you have to be alert and pay attention to where and what you eat. It would be better to skip the salad (as you don’t know if veggies were washed properly and what was the quality of water), avoid tap water and opened water bottles. We ate grilled sardines, squid and shrimps and we were perfectly fine afterwards (I have my theory that it is all thanks to coke that kills all bacteria, but that's just my small silly theory). I will not try to convince anyone to go to a certain place to eat, but I think it's an interesting experience: you choose your own fish, you bargain for the final price, you see it being grilled next to you. We had to pay attention as the eager fishmonger wanted to put 3 times as much fish as we wanted pretending he didn’t hear or understand us when we were saying: 6 sardines, that’s enough, we don’t need more…


Następnego dnia poszliśmy z rana do twierdzy Kasbah de la Skala, z której rozciąga się widok na Atlantyk i plażę. Nie wiem czy też tak macie, ale na Nuno widok morza czy oceanu działa uspokajająco i może spędzić dłuższą chwilę wpatrując się w horyzont i wdychając morski zapach.



The next day we went in the morning to see the fortress of Kasbah de la Scala, which overlooks the Atlantic Ocean and the beach. I don’t know how about you, but Nuno is immediately soothed by the view of the sea/ocean/big water and could spend quite a long while just staring at the horizon and smell the sea and breathing fresh air.


Z biało-niebieską zabudową miasteczka idealnie komponują się łódki i rybackie kutry zacumowane w porcie. Z murów można poobserwować rybaków czyszczących sieci czy ryby i porobić pocztówkowe zdjęcia.

White-and-blue seaside village, colorful fishing boats in the harbor- in other words, you have a postcard picture to share on Facebook, instagram or pinterest :) City walls make a good observation point when you can spot fishermen cleaning the nets and preparing the fish.


Podobała Wam się Essaouira?Może kogoś przekonałam, że warto tam się wybrać.  My byśmy chętnie wrócili…



I hope you have enjoyed posts about Essaouira and that maybe you visit it one day. We wouldn’t mind to come back there again someday…


Monday 13 October 2014

2 lata bez Barcelony i powrót/ 2 years without Barcelona and coming back

Jak widać po temacie posta, dziś mały przerywnik w tematyce marokańskiej. Bo jak mówią, co za dużo to niezdrowo…

 I don’t want you to get bored so with this post I will make a small break in Morocco-themed entries.
 
Lubię wracać do miejsc, w których już byłam. Nie trzeba zaliczać wszystkich ‘obowiązkowych’ zabytków i miejscówek. Nie trzeba się nigdzie spieszyć, można się powłóczyć bez celu i zrobić przerwę: a to na kawę, a to na przekąskę czy aperitivo w lokalu, który akurat przyciągnie nasz wzrok (tak, po powrocie spędzam trochę więcej czasu w siłowni, ale i tak warto).  Można poobserwować ludzi a nie wypatrywać znanych zabytków, włożyć wysiłek i zrobić perfekcyjne selfie z jakimś słynnym budynkiem w tle czy spędzić godziny w kolejce do jakiegoś muzeum.


I like to go back to places where I’ve been before. No need to check all the 'mandatory' sights and spots, no need to rush to be able to see all ‘the top 10s’ or ‘the best of…” . No need to rush anywhere, one can wander aimlessly and take a break whenever there is a lovely place: here a cup of coffee, there a snack or aperitivo, a beer or glass of wine on that lovely terrace just because you feel like it (yes, I admit that after coming back home I had to spend some extra hours at the gym). You can stare at locals (or to observe them is probably more politically correct term) instead of trying to spot the landmarks, make effort to take a great selfie with a monument or spend hours waiting to enter some famous building (you name one).



Jeszcze inny jest powrót do miasta, w którym się mieszkało. Barcelonę opuściliśmy po 2 latach 2 lata temu. Mimo zaproszeń znajomych do tej pory woleliśmy spędzić urlopy w nowych miejscach. We wrześniu Nuno musiał jechać na event do Barcelony, za przelot i hotel płaciła firma, a mnie nie trzeba było długo namawiać na spontaniczny powrót. Chwila zastanowienia, zakup biletu, powiadomienie znajomych i po 3 dniach siedzieliśmy w samolocie.




Yet another different travel experience is to visit a city where you lived.  We left Barcelona 2 years ago after living there for 2 years.  And there was always a new city to visit first before coming back. Finally, in September, we (well, Nuno) got a chance to finally visit our friends. Nuno had to go for a work event and had his flight and hotel paid by the company. It didn’t hesitate for a moment: it was a fast and spontaneous decision: step 1- buy a plane ticket, step 2: inform your friends so they clear their agenda, step 3- after 3 days you are on the plane.
 

Tym razem duży i ciężki aparat został w domu, wystarczył smartfon i ekspresowa sesja fotograficzna post zaręczynowa (kilka słów wyjaśnienia w dalszej części bloga). Nie było mapy, bo nie groziło mi zgubienie się. Nie było też niestety bicingu, bo ważność karty już dawno wygasła. Plan pobytu był przedzielony spotkaniami ze znajomymi (z mojej byłej pracy, z Nuno byłej pracy, ze znajomą blogerką Kasią, ze znajomymi z obecnej pracy, którzy wyprowadzili się z Galway do Barcelony….). Między spotkaniami była pustka, zapełniona spacerami ulubionymi trasami. No i oczywiście obowiązkowym punktem był powrót do naszego ulubionego baru z montaditos (niestety nasz ulubiony bar z tapasami Vaso de Oro był zamknięty z powodu urlopu. W tym momencie, niczym typowych guiris, wyprowadził z nas równowago pomysł miesięcznego! zamknięcia lokalu). W Irlandii nie ma portugalskiej restauracji, więc lunch w A casa portuguesa też znalazł się na naszej liście.


This time I left my heavy camera at home, sometimes  smartphone has to be enough (we will also have great photos from our post-engagement photo-session to remind us about this coming-back-to-Barcelona-short-trip). There were no maps, as I wasn’t afraid to get lost. No bicing, unfortunately, as my card was expired for a long time already. Our only plan was to meet our friends: friends from my former job, friends from Nuno’s formed job, friends from our current job that moved from Galway to Barcelona, friend Polish blogger. Between those social appointments, we had nothing planned. So we just walked for hours using our favourite itineraries. And of course, we had to go back to our favorite bar with montaditos and get angry, as typical guiris, that our favorite tapas bar was closed for a whole month! Due to holidays. As there is no Portuguese restaurant here in Ireland, lunch at A casa portuguesa was also a must.




Nie byłabym sobą, gdybym się zrobiła rozeznania o nowych lokalach na gastronomicznej mapie miasta. Z pomocą przyszła mi Marta, która nie tylko przygotowuje apetyczne śniadania na swoim blogu, ale co jakiś czas przygotowuje gastro-przewodnik z miast, w których mieszka/ podróżuje. Po 2 latach nieobecności kilka ciekawych nowości się pojawiło, ale z przyjemnością odkryłam, że na jej liście są także klasyki, w których byliśmy i które też polecaliśmy na blogu.



You know me, I wouldn’t be able to go anywhere without a plan. I just can’t help myself :) This time I could count on lovely Marta who not only mouth-watering breakfast on her blog but also every now and then prepares gastro-guide of cities where she lives/travelled to. In 2 years, some nice places appeared on the gastronomic map of the city. But I was also happy to discovered that she recommended some of ‘the classics’ that we knew, liked and also mentioned on the blog.


Jeśli podoba Wam się Barcelona/ lubicie czytać o Barcelonie/ planujecie spędzić kilka dni w Barcelonie to polecam Wam bloga Kasi i jej książkę o tym mieście. A jeśli  planujecie ślub lub zaręczyny w Barcelonie/ sesję fotograficzną w Barcelonie to dla Was jest inna strona Kasi. My ślubu w Barcelonie mieć nie będziemy, zaręczyny miały miejsce kilka miesięcy temu, ale sesja fotograficzna w mieście nam bliskim będzie ładną pamiątką dla potomstwa (ostatnie zdania są jednymi z bardziej prywatnych na tym blogu, mam nadzieję, że wybaczycie ten wylew prywaty). Lubię spontaniczne zdjęcia, więc styl Kasi przypadł mi do gustu. Po więcej zdjęć z sesji zapraszam tutaj.
 

fotografia zrobiona przez Kasię Wolnik-Vera
If you like Barcelona / want to read about Barcelona / plan to spend a few days in Barcelona, I would recommend Kasia’s great blog if you can accept sometimes not so perfect google translation. And if you plan a wedding or engagement in Barcelona or want to have a nice engagement/wedding/other photo session, you can check Kasia’s website. Our wedding will not be in Barcelona, we got engaged few months ago but it was still fun to have a small photo shooting done in the city that is very important to us. It will make a nice souvenir for offspring (l think the last 2 phrases are probable the most personal ones on this blog, hope you can forgive). I like spontaneous pictures, that’s why I like Kasia’s style. If you want to see more photos from our sessions, click here.

photo taken by Kasia Wolnik-Vera

Na blogu pełno jest wpisów z Barcelony o fiestach, tapas, zabytkach, zobaczcie w zakładkach i jeśli zdecydujecie się pojechać do stolicy Katalonii, chętnie służę radami.

There are a lot of entries on tapas, fiestas, monuments, life in Barcelona, so have a look and if you need some advice, feel free to ask. 

Thursday 9 October 2014

Niebieska Essaouira/ Blue Essaouira

Dziś zabiorę Was do uroczego portowego miasteczka w Maroku, które zdecydowanie jest na razie naszym ulubionym miejscem, które odwiedziliśmy podczas naszej pierwszej tygodniowej wyprawy do Maroka (mam nadzieję, że kiedyś uda nam się zwiedzić północ).


Today, I will take you on a short tour of a charming port town. I know we still have a lot to see in Morocco and we’ve just visited 4 places, but so far Essaouira would be our top choice.  


A pomyśleć, że do Essaouiry prawie nie dotarliśmy, bo początkowy plan podróży jej nie obejmował. Nuno kręcił nosem i chciał spędzić więcej dni na pustyni lub w Marrakeszu i był przeciwny wybrzeżu. Na szczęście uległ moim namowom. I całe szczęście (innymi słowy, znowu się okazało, że miałam rację), bo biało-niebieskie miasteczko nad Atlantykiem nas uwiodło. Może przez fakt, że w końcu mogliśmy się wyluzować po pobycie w chaotycznym i momentami przytłaczającym Marrakeszu? Albo Nuno poczuł wzywanie rodaków, którzy kilka wieków temu (oszczędzę Wam szczegółów, od tego macie wikipedię) zamieszkiwali Essaouire, zwaną wtedy Mogador? A może to widok na plażę i ocean tak nas zrelaksował? 


Funny story… We almost didn’t go to Esaouira, as it was not included in our oinitial itinerary.  Nuno preferred to spend more days in the desert or in Marrakech and was against travelling to the coast. I can be persistent. And stubborn. So eventually he agreed with me and once again it turned out that I was right, because the blue and white town on the Atlantic seduced us. There are few possible reasons why it happened and why it happened so fast. Maybe it was the fact that we were able to totally chill out? And believe me, we needed it after staying in chaotic and sometimes overwhelming Marrakech. Or Nuno felt his ancestors calling him? As few centuries ago (I will spare you the details, you have wikipedia for that) Portuguese lived here, or rather in Mogador as it was called back then.  


Bo chyba nie fakt, że spaliśmy w super ekskluzywnym hotelu i wypoczęliśmy kilka godzin wygrzewając się na basenie na dachu? Nuno uparł się tym razem i nie chciał dać się przekonać, że wydanie na 2 noce w hotelu więcej niż wydaliśmy na pozostałe noclegi nie jest najlepszym pomysłem. Chciał hotel z basenem z widokiem na ocean i tylko jeden hotel spełniał te warunki. Hotel z portierem w uniformie i recepcjonistką, która nie ukrywała zdziwionego spojrzenia, jak zobaczyła nas z naszymi plecakami i zupełnie nie pasowaliśmy jej do obrazu typowych turystów, którzy się w tam zatrzymywali. Przez chwilę czułam się trochę nie na miejscu, ale Nuno stwierdził, że w sumie fajnie, że umiemy zjeść w restauracji z gwiazdą Michelina lub na straganie, gdzie jesteśmy jedynymi turystami, że śpimy czasem gdzie popadnie, a czasami w luksusowych warunkach.


Or was it a soothing view of the beach and sound of the ocean? Well, it also could be the super exclusive hotels and hours we spend by the pool on the roof. Nuno insisted on this accommodation choice and couldn’t be convinced that spending on 2 nights stay more than we spent on the remaining night is not our style. He wanted a hotel with a swimming pool overlooking the ocean and there was only on hotel meeting those conditions. A hotel with a doorman in uniform and receptionist, who didn’t even try to hide the surprised look when she saw us with backpacks in the lobby. For a moment I felt a bit out of place, but I was influenced by Nuno’s attitude. He believes that we are totally cool in all situations: when we eat in a Michelin star restaurant or at the food stall we are the only tourists… I kind of agree with that.


Po krótkim odpoczynku, czas na zwiedzanie. Zaczęliśmy od Medyny. Medyna, jak medyna. Po zobaczeniu jednej, wszystkie są do siebie podobne. Diabeł tkwi w szczegółach. W Essouira to niebieskie elementy dekoracyjne zwróciły naszą uwagę. I wszędobylskie koty, których jest pełno, bo rybacy dokarmiają je resztkami.


After a short rest, it was time to explore. We started in the Medina. Well, what can I say here, after seeing one, they all look alike. The difference is in the details. In Essouira it was blue decorative elements that  kept our attention. And the omnipresent cats, fishermen  that give them leftovers may have something to do with that.


Szliśmy trochę bez celu, co w labiryncie wąskich uliczek jest chyba najlepszym rozwiązaniem, jak chcieliśmy dojść w konkretnie miejsce, to i tak zawsze się kilka razy gubiliśmy. W tym cały urok i nie warto się przejmować. Take it easy. Idealnie wpasowaliśmy się w hipisowską (podobno) atmosferę miasta.


We wandered around, which is probably the best solution in the maze of narrow streets. When wanted to reach  exact place, we would always end up lost few times. That's the charm of medina and you should just accept it. Take it easy. Adapt hippie atmosphere of the city.


Nuno całe prawie życie mieszkał nad oceanem. I ciągnie go to wody, więc nie było wyjścia, nie mogłam za długo przyglądać się kolorowym straganom z ceramiką i innym rękodziełem, przyprawom poukładanym w idealne kopczyki czy lokalnym przysmakom. Spacer po plaży był kolejnym przystankiem. A raczej przystankami na zanurzenie się w wodzie i pływanie. Woda to kolejny przykład, że przeciwieństwa się przyciągają, bo Nuno może spędzać godziny pływając, a dla mnie plaża to synonim czytania. I mimo, że w turystycznym kurorcie, jakim niewątpliwie stała się Essauira w ostatnich dekadach, widok Europejek w bikini nie jest już szokujący, wolałam zostać na brzegu w mojej długiej hipisowskiej spódnicy w kwiaty i kindlem. Inną opcją mogłaby być przejażdżka wielbłądem. Ale to już zupełnie nie moja bajka.  


Nuno lived almost all his life by the ocean. When he sees the sea or the ocean, he is lost for hours. I couldn’t spend hours looking at colorful stalls in the souk, choosing which color of ceramic plate or bowl would be the best for our kitchen. We had to reach the beach asap. Not that I complained, as I love walking on the beach. In this case it was a walk with endless stops for swimming. In our case, water is one if the examples that opposites attract.  Nuno can spend hours swimming, and for me is beach means reading. Essouira is without a doubt a popular tourist resort and nobody is shocked anymore to see European women in bikinis, I preferred to stay in my long hippie flower skirt and Kindle. The other thing to do could be to ride on a camel. But that’s just not my cup of tea.


W kolejnym poście zabiorę Was na targ rybny na sardynki. I do portu. I do twierdzy Kasbah de la Skala.

In the next post I will take you to the fish market. And to the port. And the fortress Kasbah de la Skala.

Wednesday 8 October 2014

Smaki Maroka i lekcja gotowania/ Tastes of Morocco and cooking class

Jeśli miałabym wybrać sobie zawód marzeń i ktoś magicznie by mi taką robotę zaproponował, to wiem doskonale kim bym chciała być. Takim Anthony Bourdain w spódnicy. Co jest bowiem lepszego od jedzenia, picia i podróżowania? Niestety, na razie praca w korporacji jest rzeczywistością, choć mam nadzieję, że nie na całe życie. Ale podczas podróży jedzenie dominuje zdecydowanie nad muzeami i innymi takimi „atrakcjami”. Z czym jedzeniowo kojarzy się Maroko? Tadżiny i kuskusy w różnych odmianach, przesłodkie desery, świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, kilogramy daktyli, przyprawy o zapachu tak intensywnym, że aż kręci ci się w nosie. Było pysznie i jakoś magicznie tym razem waga została w miejscu (albo tak mi się zdaje). Może to zasługa przechodzonych godzin i ograniczonego do minimum jedzenia słodyczy (które po prostu były dla mnie za słodkie)?


If somebody asked me what my dream job was and could miraculously offer me it for life, I wouldn’t hesitate for a second. The answer would be simple: I would be kind of female version of Anthony Bourdain. There is nothing better than to combine eating, drinking with travelling, at least I can’t imagine there is. For now, I am stuck in my 9 to 5 work, corporate world is my reality. When we travel, eating is definitely more important for us than museums or similar "attractions". When you think Morocco, you immediately picture tagines, couscous, super sweet desserts, freshly squeezed orange juice, kilograms of dates, spices… Somehow during week we spent in Morocco, even when eating all I wanted, I magically didn’t put any weight. Was it all the walking? Or maybe the fact I almost didn’t touch any sweets as they were too… sweet for my taste (don’t get me wrong, I love desserts, but there need to be right balance, too sweet is just not my thing)?


Myślę, że długo w mojej pamięci zostaną idealne śniadania zjedzone na dachu naszego riadu w Marakeszu: sok pomarańczowy, domowej robot konfitury i marokańskie naleśniki zjedzone na świeżym powietrzu z widokiem na Medinę.

Albo zaskakująco pyszne połączenie mięsa i słodkich dodatków (miód, cynamon) w -marokańskiej pastilli, którą zamawialiśmy, gdy już nam się znudził tadżin? Wcześniej myślałam, że nie będę mieć dość kuchni marokańskiej, ale problemem było to, że w większości miejsc menu było takie same, a po zjedzeniu 3 (mimo że z różnym nadzieniem i dodatkami) tadżinów, mieliśmy ochotę na coś innego.



I will not forget the perfect breakfast eaten on the roof of our riad in Marrakesh: fresh orange juice, homemade jams and Moroccan pancakes eaten on the terrace overlooking the Medina.

Or a surprisingly delicious combination of meat and sweet honey and cinnamon –Moroccan pastilla, that we ordered once we got bored of tagine. I would never expect that you can actually end up fed up with those typical Moroccan dished. The problem  was that every single place had almost the same things on the menu. And after eating 3 tagines, delicious and with different ingredients, we just wanted something else.




W takich sytuacjach przesytu tymi daniami, zawsze jest kilka innych opcji: pyszna i sycąca zupa harira, grillowane mięso oraz dobry chleb. Do tego litry słodkiej miętowej herbaty, której picie jest osobnym rytuałem.

So when you are done eating them, try dlicious and filling harira soup, grilled meet and good bread. And drink liters and liters of sweet mint tea. It is a separate ritual.


Jedno jest pewne, każdy smakosz znajdzie coś dla siebie. Nam najbardziej smakowały dania, które sami przygotowaliśmy pod okiem i z wytycznymi Samiry. Na przystawkę sałatka z grillowanych pomidorów i papryki, briouate (czyli małe trójkątne ciasteczka z ciasta podobnego do filo, z nadzieniem serowym, przyprawami i kolendrą), na główne danie tadżin z jagnięciny z migdałami i śliwkami a na deser orzeźwiająca sałatka z pomarańczy z  wodą różaną. Pierwszy raz uczestniczyliśmy w lekcji gotowania, ale było to tak udane doświadczenie, że przy następnej podróży spróbujemy też znaleźć czas. Gotowanie poprzedzone było zakupami na lokalnym souku, dzięki czemu zaopatrzyłam się w przyprawy na kilka miesięcy i mogłam poobserwować życie Marokańczyków. Z Samirą, której uśmiech nie schodził z twarzy ani na chwilę, byliśmy pod ochroną i nikt nas nie zaczepiał. Mogliśmy więc bezkarnie gapić się na towary i zaglądać w głąb sklepików. Ciekawe doświadczenie, bo rzeźnik w Marakeszu wygląda zupełnie inaczej niż ten europejski, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.




One thing is sure, every foodie will find something delicious. What we liked the most was a 4 course meal that we prepared under the supervision and guidance of lovely Samira. For an appetizer we had warm salad with grilled tomatoes and peppers, briouate (small triangular pastries made from phyllo-like dough, filled with cheese, spices and coriander), for the main course we made lamb tagine with almonds and plums and for dessert, a refreshing salad of oranges with rosewater. It was our first cooking class, and it was such a fun experience that we will definitely try to find some offers during the upcoming trips (not that we have anything planned already). Before the cooking class, we went shopping at the local souk, where I also bought spices. This time shopping was a nice experience, as we were accompanied by always smiling Samira and nobody harassedous. So we could observe the locals and have a look at the stalls and small shops. It was an interesting experience, as a butcher in Marrakesh looks completely different than the European one, you see livestock around and the aroma of spices is intense…



Zgłodniałam… Na szczęście mam jeszcze kilka daktyli, które zostały z kilograma zakupionego w Marakeszu. A w weekend chyba zrobimy tadżin, bo jedną z pamiątek (oprócz daktyli, przypraw i kilku kolorowych ceramicznych naczyń), jakie przywieźliśmy to właśnie gliniane naczynie do tadżin.

A wy wzięliście kiedyś udział w kursie gotowania? Albo po powrocie do domu odtworzyliście jakieś dania poznane podczas podróży? Czy jako pamiątki kupujecie może właśnie jakieś lokalne produkty?


I’m getting hungry ... Fortunately, I still have some dates left (we bought a kilo to bring back as an edible souvenir). I may even make a tagine on Saturday, as apart from dates, spices and few colorful ceramic dishes, we also bought a tagine clay pot.

Have you ever took a part in a cooking class? Or when you get home you try to recreate recipes of the dishes you ate during your trip? Or maybe you ring some local products as souvenirs?



Tuesday 7 October 2014

Marokański tydzień/ Moroccan week

Czym kierujecie się przy wyborze kierunku na urlop? Czy raczej to totalnie spontaniczna decyzja? My w tym roku byliśmy na kilkudniowe europejskie wypady, co skutecznie uszczupliło naszą pulę dni wolnych. Dlatego mieliśmy ograniczenia: urlop mógł być tygodniowy, nie za daleko, ale gdzieś w ciepłym kraju (lato irlandzkie nas nie rozpieściło w tym roku). Podobno Maroko to modny ostatnio kierunek. Nie wiem, my o tym nie wiedzieliśmy, a o wyborze przesądziło kilka rozmów z moją przyjaciółką Roxaną, która wprost nie mogła przestać się zachwycać tym krajem. Bilety kupiliśmy w lipcu, wyjazd we wrześniu. W normalnych warunkach jestem mistrzynią w planowaniu, w przemyśleniu planu wakacyjnego do najdrobniejszych szczegółów (z pozostawieniem jednak marginesu na niespodzianki). Tym razem zwlekaliśmy do ostatniego tygodnia z obmyśleniem trasy i zarezerwowaniem noclegów. Chcieliśmy trochę wypocząć, czyli połączyć zwiedzanie i jakiś relaks nad basenem z książką, więc odpadały zbyt ambitne i intensywne trasy. Ostatecznie decydowaliśmy się na Marekasz, Essaouira i Ouarzazate.


When it comes to choosing your next travel destination, how do you make a decision? Is it a spontaneous one? Or you prefer to gather friends’ feedback, research travel blogs before booking the flight? This year, we have been on quite a few short trips in Europe. The result was that our days off were limited, and our holidays this year had to: not last longer than a week, be somewhere close enough not to lose precious time getting there, it had to be a sunny country (Irish summer didn’t spoil us this year). Somebody commented on my facebook page that Morocco is a trendy destination. Well, we weren’t aware of that when booking our flights, this time we based our decision on few conversations we had with my friend Roxana who just loves the country. Normally, I am a planner. I love to plan every day we spend in some country travelling to the slightest detail (leaving some space for surprises). This time, we left everything to the very last week before the trip, booking hotels and deciding on where to go few days before packing our brand new backpacks. We wanted to have a little rest (I really needed that), so sightseeing combined with 2-3 days relaxing by the pool with a book what we were looking for. We had to modify too ambitious and intensive routes. Finally we decided to focus on 3 places only: Marrakesh, Essaouira and Ouarzazate.


 Jak streścić tygodniowy wyjazd w kilku zdaniach? Marakesz to nie była miłość od pierwszego spojrzenia, raczej wyjście poza strefę komfortu oraz ucieczka przed intensywnym miastem w zacisze riadów. Pustynia (mimo, że nie zdecydowaliśmy się na daleką wyprawę by sfotografować się na tle malowniczych dun) nas zachwyciła, a Essouira okazała się być naszym ulubionym punktem marokańskiej wyprawy. A urlop zakończyliśmy krótkim kursem gotowania z przesympatyczną Samirą, więc będzie też wpis o jedzeniu (a jakże, nie mogło przecież zabraknąć).


How can I summarize a week trip in a just a  few sentences (as this post is rather a teaser)? Marrakech wasn’t  love at first sight, but rather going beyond our comfort zone and then escaping from the hustle of the city to secluded and calm riads. We loved our first trip to a desert, even though we didn’t go on a long trip to Merzouga to take a photo with picturesque background  with sandy dunes. Essouira turned out to be a highlight of our short Moroccan expedition. No better way than to finish than a cooking class with lovely Samira, so there will be food related post as well (no big surprises here).


Zaczynam reanimować bloga od najświeższej podróży i liczę, że trzecie podejście do pisania będzie ostatnim i zakończonym sukcesem.


I'm trying to resuscitate the blog (no better way to put it) and the easiest is to put the posts from the most recent trips to the oldest. Hopefully 3 times a charm and I am back for good.




Monday 20 January 2014

Galway

Przyznam się, trochę się boję zacząć pisać o Galway… Boję się, że post mógłby zamienić się w litanię narzekań… Nie żebym od razu nie lubiła Galway, ale nie zawsze lubię tu mieszkać. Miasteczko ma fajny klimat, szczególnie latem, polecam je szczerze na weekendową wycieczkę… Ale ja uwielbiam duże miasta, ich zgiełk ale też niekończące się propozycje spędzenia wolnego czasu, niezliczone kafejki i restauracje, a jak jeszcze lotnisko jest blisko, to mam wszystko czego potrzebuję. Niedługo zatem może się pojawić wpis poświęcony tęsknocie za Barceloną… 


Galway jest dla mnie za bardzo przewidywalne, ze swoją jedną ulicą w centrum, z kilkoma restauracjami, do których wracamy z braku alternatyw, z kolejnymi weekendami, które za bardzo są do siebie podobne, z brakiem anonimowości, jaką tylko duże miasto może zagwarantować. Z drugiej strony, to tutaj łatwiej nawiązać kontakty z ludźmi i po roku mamy już kilka grupek znajomych. Dlatego nie jest aż tak źle, żebyśmy od razu planowali przeprowadzkę gdzieś indziej.

Niskie kolorowe budynki są fotogeniczne, puby mają szczególną atmosferę, na Shop Street, głównej i jedynej ulicy handlowej, zawsze panuje harmider. Kto lubi dobrą muzykę uliczną, na pewno się nie zawiedzie (nie wiem, skąd Irlandczycy są tak uzdolnieni muzycznie).


Jeśli traficie na ładną słoneczną pogodę, to gwarantuję, że przy Spanish Arch spotkacie tłumy roześmianych młodych ludzi popijających piwko, grających na gitarze, żonglujących, czy po prostu wystawiających twarze do słońca.

Wieczorami w Galway musicie się liczyć z tłumami w pubach (polecam te z muzyką na żywo na dobry początek), szczególnie latem znalezienie wolnego stolika w ogródkach jest misją trudną do zrealizowania. Ale jak Wam się uda, to obowiązkowo zamówcie pinta Guinnessa lub cydru i poobserwujcie ludzi dookoła. Choć bardziej prawdopodobne, że zaraz się ktoś do Was przysiądzie i zacznie rozmowę, Irlandczycy są bowiem niezwykle towarzyscy i łatwo nawiązują kontakty z nieznajomymi w barze.

Nie wspomniałam o zabytkach, bo nie wiem, o czym miałabym napisać…. Więc jeśli wystarcza Wam niespieszne włóczenie się po mieście i poznanie atmosfery miasta przez zaglądanie do pubów, do Galway Wam się spodoba. 

Ktoś się zapowiada w odwiedziny?




I have to admit, I’m bit scared to write about Galway ... I'm afraid that this post could turned into endless complain. Not that I don’t like Galway, but I not always like living here. The town has a great atmosphere, especially in the summer, I would honestly recommend it for a weekend trip. But I love big cities, with endless possibilities, different ways of spending free time, countless cafes and restaurants... And if a city is close to the airport, I have everything I need. So if you count on a post about why I miss Barcelona, there may be one coming in the future.



Galway is bit too predictable for me, with its one main street in the center, with several restaurants, to which we return as there are not many alternative places to try, many weekends are too similar to each other and I miss the anonymity that only a big city can give you . On the other hand, it was so easy to establish good relations with great people and after a year we already had friends we could count on. So overall, it’s not that bad here and we don’t feel the huge urge to start planning moving somewhere else. 

Small colorful buildings are photogenic, pubs have a special atmosphere, it’s always crowded  on Shop Street, the main and only shopping streets street. If you like street music, you won’t be disappointed as for some reason Irish people are talented and there are plenty artists performing to perform outdoors and in the pubs. 

If you are lucky enough and visit Galway on a sunny day, I guarantee that you will meet crowds at the Spanish Arch : young people laughing and drinking beer, playing guitar, juggling, or simply turning their faces to the sun.


During the evening, expect crowds in pubs (try to go to a one live music to start the evening out). Finding a table, especially outdoors in the summer find, may turn into mission impossible on Friday or Saturday night. But if you succeed, there is no better way to observe the locals than while sipping your pint of Guinness or cider. Although it’s more likely that someone starts conversation with you, as the Irish are in extremely sociable and establish easily contacts with strangers at the bar.


I don’t mention any famous monuments that you should see while in town, as there aren’t any.... So if you are the type of tourist that doesn’t mind just  wandering around the city and getting to know the atmosphere of the city by spending time in pubs, the Galway is a place to visit.  


So, anybody planning to visit us soon?