Saturday, 13 November 2010

Owoce morza na specjalną okazję/ Seafood for a special ocasion

Wczoraj wybraliśmy się na kolację na ucztę dla wielbicieli owoców morza. Mieliśmy specjalną okazję do świętowania, więc chcieliśmy iść do miejsca, gdzie nie chodzi się codziennie. Z polecenia galicyjskiego kolegi Nuno wybraliśmy się do La Paradeta (polecam wejść na ich stronę, szczególnie do zakładki el funcionamiento/ operations, żeby zobaczyć graficzne wytłumaczenie zasady działania tej „restauracji”). Zasady są następujące: lokal ten przypomina targ rybny, gdzie rybki, a przede wszystkim owoce morza wyłożone są na ladzie, na lodzie, niektóre się jeszcze ruszają. Klient wybiera, na co ma ochotę i w jaki sposób ma być przygotowane, ceny podawane są na kilogram, można też zamawiać na sztuki („proszę 4 ostrygi i 6 krewetek”). Pani nakłada, waży, oddaje do kuchni. Klient podchodzi do kasy, gdzie zamawia się napoje, chleb, sosy i płaci. Dostaje się tacę z talerzami, sztućcami, szklankami oraz rachunek, na którym widnieje numer stolika i wszystko, co zamówił. Potem przy stoliku czeka się, aż przez megafon wywołają z kuchni jego numer (co czasami jest trudne, bo w środku gwar niesamowity, tak więc trzeba wytężyć słuch, żeby usłyszeć jak wołają „Mesa veintiocho”- czyli stolik 28). Jak się zamówi kilka potraw, to niekoniecznie dostanie się wszystko na raz, podchodzi się do okienka z rachunkiem, z którego stopniowo wykreślają kolejne potrawy.


Zanim mogliśmy spróbować owoców morza, odstaliśmy swoje w kolejce, przebiegłam spory kawałek, aby znaleźć bankomat (nie można płacić kartą), wybór jedzenia też nie był taki prosty.


Prawie wszystkie stoliki zajęte, jak to w Hiszpanii, wszyscy głośno rozmawiają, atmosfera swojska, swobodna, brak kelnerów, je się w zasadzie rękoma, wystrój nie jakiś specjalny, wszystko to przypadło nam do gustu. Do tego świeże owoce morza. Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne. Po raz pierwszy jadłam ostrygi i kraba, którego umiejętnie rozłupywał Nuno.


Yesterday we went for a place that is a paradise for seafood monsters. We had some special occasion to celebrate, so we wanted to go somewhere special. Nuno’s friend who is from Galicia recommended La Paradeta, a seafood restaurant that looks like fish market. Check their website, especially the bookmark Funcionamiento / Operations, to see how this place works. There are fresh seafood and fish exposed as in a true fish market, on ice, some of them still moving. Then you have to pick what you want to eat, say how you want it prepared (prices are per kilo, you can indicate how much you want or simply say “four oysters or 6 shrimps). Then they weight your food, give it to the kitchen, while you move to another counter when you can order drinks, bread, sauces and pay. You get a tray, plates, cutlery, glasses and bill. The bill is important, do not lose it, you have the number of the table on it and everything you ordered. Afterwards, you wait at your table till they call your number, which sometimes is difficult cause if all the noise, so we had to really pay attention to hear “Mesa ventiocho”, that is table 28. You don’t get all the plate at once, every time they call you, when giving you a dish, they cross it off from the bill.

Before we could taste the delicious seafood, we had to make out way through the queue, then I had to run looking for the ATM (as you can’t pay with credit card), then choosing what to eat wasn’t easy task either.


Almost all the tables were occupied, as it was Friday, and place is very popular among locals and tourists. All people were talking loudly, the atmosphere is lively, informal, and casual as there are no waiters, you eat with hands, but we really like the place. And the seafood... simply delicious. We didn’t need anything more, but a bottle of wine. First the first time I ate oysters and crab, which Nuno skillfully cracked.

2 comments:

Bozena Baran said...

Owoce to dla mnie przysmak i z chęcią bym się przyłączyła do degustacji tych morskich smakowitości.Sama restauracja też ciekawi, bo to taki ichniejszy folklor. Bożena

Unknown said...

Ja też uwielbiam owoce morza, mogę je jeść bez ograniczeń. A do tego miejsca też pewnie wrócimy, z okazji odwiedzin rodziców w przyszłości pewnie też :)

Post a Comment

Saturday, 13 November 2010

Owoce morza na specjalną okazję/ Seafood for a special ocasion

Wczoraj wybraliśmy się na kolację na ucztę dla wielbicieli owoców morza. Mieliśmy specjalną okazję do świętowania, więc chcieliśmy iść do miejsca, gdzie nie chodzi się codziennie. Z polecenia galicyjskiego kolegi Nuno wybraliśmy się do La Paradeta (polecam wejść na ich stronę, szczególnie do zakładki el funcionamiento/ operations, żeby zobaczyć graficzne wytłumaczenie zasady działania tej „restauracji”). Zasady są następujące: lokal ten przypomina targ rybny, gdzie rybki, a przede wszystkim owoce morza wyłożone są na ladzie, na lodzie, niektóre się jeszcze ruszają. Klient wybiera, na co ma ochotę i w jaki sposób ma być przygotowane, ceny podawane są na kilogram, można też zamawiać na sztuki („proszę 4 ostrygi i 6 krewetek”). Pani nakłada, waży, oddaje do kuchni. Klient podchodzi do kasy, gdzie zamawia się napoje, chleb, sosy i płaci. Dostaje się tacę z talerzami, sztućcami, szklankami oraz rachunek, na którym widnieje numer stolika i wszystko, co zamówił. Potem przy stoliku czeka się, aż przez megafon wywołają z kuchni jego numer (co czasami jest trudne, bo w środku gwar niesamowity, tak więc trzeba wytężyć słuch, żeby usłyszeć jak wołają „Mesa veintiocho”- czyli stolik 28). Jak się zamówi kilka potraw, to niekoniecznie dostanie się wszystko na raz, podchodzi się do okienka z rachunkiem, z którego stopniowo wykreślają kolejne potrawy.


Zanim mogliśmy spróbować owoców morza, odstaliśmy swoje w kolejce, przebiegłam spory kawałek, aby znaleźć bankomat (nie można płacić kartą), wybór jedzenia też nie był taki prosty.


Prawie wszystkie stoliki zajęte, jak to w Hiszpanii, wszyscy głośno rozmawiają, atmosfera swojska, swobodna, brak kelnerów, je się w zasadzie rękoma, wystrój nie jakiś specjalny, wszystko to przypadło nam do gustu. Do tego świeże owoce morza. Nic nam więcej do szczęścia nie było potrzebne. Po raz pierwszy jadłam ostrygi i kraba, którego umiejętnie rozłupywał Nuno.


Yesterday we went for a place that is a paradise for seafood monsters. We had some special occasion to celebrate, so we wanted to go somewhere special. Nuno’s friend who is from Galicia recommended La Paradeta, a seafood restaurant that looks like fish market. Check their website, especially the bookmark Funcionamiento / Operations, to see how this place works. There are fresh seafood and fish exposed as in a true fish market, on ice, some of them still moving. Then you have to pick what you want to eat, say how you want it prepared (prices are per kilo, you can indicate how much you want or simply say “four oysters or 6 shrimps). Then they weight your food, give it to the kitchen, while you move to another counter when you can order drinks, bread, sauces and pay. You get a tray, plates, cutlery, glasses and bill. The bill is important, do not lose it, you have the number of the table on it and everything you ordered. Afterwards, you wait at your table till they call your number, which sometimes is difficult cause if all the noise, so we had to really pay attention to hear “Mesa ventiocho”, that is table 28. You don’t get all the plate at once, every time they call you, when giving you a dish, they cross it off from the bill.

Before we could taste the delicious seafood, we had to make out way through the queue, then I had to run looking for the ATM (as you can’t pay with credit card), then choosing what to eat wasn’t easy task either.


Almost all the tables were occupied, as it was Friday, and place is very popular among locals and tourists. All people were talking loudly, the atmosphere is lively, informal, and casual as there are no waiters, you eat with hands, but we really like the place. And the seafood... simply delicious. We didn’t need anything more, but a bottle of wine. First the first time I ate oysters and crab, which Nuno skillfully cracked.

2 comments:

Bozena Baran said...

Owoce to dla mnie przysmak i z chęcią bym się przyłączyła do degustacji tych morskich smakowitości.Sama restauracja też ciekawi, bo to taki ichniejszy folklor. Bożena

Unknown said...

Ja też uwielbiam owoce morza, mogę je jeść bez ograniczeń. A do tego miejsca też pewnie wrócimy, z okazji odwiedzin rodziców w przyszłości pewnie też :)

Post a Comment