Thursday 7 November 2013

Weekend w Cork/ Weekend in Cork


Próbuję sobie przypomnieć czyj to był pomysł, żebyśmy spędzili moje urodziny w Cork. Ostatnie lata mnie trochę rozpieściły, bo po Rzymie, Wenecji czy Amsterdamie, weekendowy wypad samochodem do miasta 200 km wypada trochę blado. Gdyby jeszcze samo miasto mnie zachwyciło, ale niestety, Cork to dla mnie trochę mniejszy i brzydszy Dublin… Przeglądając zdjęcia (widać chyba po nich niestety brak entuzjazmu) po 6 miesiącach doszłam do wniosku, że było kilka detali, które sprawiły, że jednak nie powinnam spisa c tego wyjazdu na straty: jedzenie, wyszukiwanie fajnych szyldów, spacer nad rzeką… 


Pisałam kiedyś, że uwielbiam atmosferę targów (ponieważ dawno mnie nie było, odgrzebię da Was posty o targu w Barcelonie, Porto i Galway), więc nie powinno Was zdziwić, że pierwsze kroki w sobotę skierowaliśmy na targ angielski, English Market. Piękne wiktoriańskie sklepienie(obecny budynek pochodzi z 1788 roku), a na stoiskach można kupić świeże produkty wszystkich rodzajów: lokalne irlandzkie sery, owoce morza i ryby, mięso, pieczywo,  czy posilić się w jednym z wielu stanowisk serwujących proste jedzenie.  Targ jest położony w centrum Cork, więc nie ma wymówi-  spacer jest obowiązkowy! 


Na kolację urodzinową nie mogliśmy wybrać byle jakiej restauracji, więc padło na najlepszą wegetariańską restaurację w Irlandii. Myślałam, że będziemy musieli się obejść smakiem i zadowolić jedzeniem pubowym, bo nie pomyśleliśmy zawczasu o zrobieniu rezerwacji. A w piątek i sobotę normą jest, że prawie do żadnego fajnego lokalu nie można wejść tak sobie z ulicy. Na szczęście niezrażeni faktem, że przez telefon dostaliśmy informację o braku stolików, przeszliśmy się do Cafe Paradiso. Uff, jak to dobrze, że Irlandczycy raczej nie jadają o 21, bo udało się nam zamówić stolik, choć ja zdążyłam wpaść już w kiepski nastrój (wiem, wiem, jedzenie aż takiego znaczenia mieć nie powinno, może następnym razem wyjedziemy gdzieś dalej świętować). Ale jedzenie.. niebo w gębie, no może raj, w końcu nazwa coś sugeruje. Nie spodziewaliśmy się, że wegetariańskie jedzenie może być tak kreatywne i zaskakujące (i drogie, ale to już chyba normalne w tym kraju). Polecam, nie tylko roślinożercom.


W niedzielę po nieudanym shoppingu postanowiliśmy zatrzymać się w zamku w Blarney (w końcu wypada coś pozwiedzać w tej Irlandii i blog jest z założenia podróżniczy, a prawie połowa treści tego posta była o jedzeniu). Zamek, całkiem, całkiem, choć ta legenda z całowaniem kamienia elokwencji jest co najmniej naciągana. Ja byłam już elokwentna i wygadana bez pocałowania kamienia :) Wspięliśmy się jednak na wieżę ze względów czysto widokowych, bo Nuno, mimo, że odstaliśmy swoje w kolejce, odmówił położenia się, zwieszenia głowy w dół i bycia trzymanym za nogi w celu pocałowania kamienia i otrzymania daru elokwencji. Czyli nic nie będzie z jego pomocy przy pisaniu postów. 


Coś dużo Irlandii ostatnio na blogu, w przyszłym poście zabiorę Was do cieplejszego kraju, bo cierpię na brak słońca i potrzebuję go chociaż na zdjęciach.
  

I tried to remember whose idea it was to spent m b-day in Cork. I was spoilt by the b-day escapades to Rome, Venice and Amsterdam, so a weekend gateway in a city that was only 200 km away, didn’t blow me away. If only the city itself had amazed me. But no, for me Cork is just uglier version of Dublin. For the sake f this post I had to go through few photos I took during this trip (and believe me when I say that all I could notice from my pics, was total lack of enthusiasm). Well, not to be that pessimistic, there were few things that made the trip to Cork memorable: food, cool shop signs, walk by the river…But it still was a city that I’m not planning to go back.


It’s no secret that I have a soft spot for food markets (as I’ve written for months you may have forgotten, so here are the links to posts on markets in Barcelona, Porto, Galway). I like their buzzing and vibrant atmosphere. No surprise here, I really enjoyed  English market in Cork. The interior of the building (it dates back to 1788) is impressive, and so are food stands: you can buy everything you want in one place: local Irish cheeses, seafood, fish, meat, bread, or enjoy a simple meal. Market is located in the center of Cork, so you have no excuse but to go for w walk around the city center afterwards. 


We couldn’t just go to a random place to celebrate my b-day, my choice was the best vegetarian restaurant in Ireland. I always forget that on Friday and Saturday all the nice places are usually fully booked, and we were that close to having pub food instead. We were told on the phone that they were fully booked, but Nuno convinced me to pass by the restaurant and ask. We were lucky and they have a free table for 9 pm. The food was divine (well, paradisiacal Gould be a better fit, as the name of theis cute place was Cafe Paradiso. I never had imagined that vegetarian dished could be so creative and surprisingly tasty (and expensive, but eating out is just this way in Ireland). It is highly recommended (unless you can’t imagine meal without meat, and even in such case, you should go and be surprised).  


On Sunday, on our way back to Galway, after unsuccessful shopping, we decided to see  Blarney castle(after all I have to do some travelling around, it is supposed to be a travel blog and in this post I definitely put more emphasis on the food that on the sightseeing). The castle was pretty, but I found the legend of kissing the stone of eloquence … silly. We still climbed the tower- for the views only, we didn’t believe for a second that by simply kissing some stupid stone we suddenly gain the gift of eloquence (I thing you all agree that I already had that gift). Nuno refused to lean on cold stones, being held by a guard just to kiss the stone (not to mention all the saliva that he could imagine on the magic stone), so unfortunately you shouldn’t hope that he starts writing posts with me. 


I hope that you’ve had enough of Ireland as I need some sun, even if only in the picture, so with next posts we will travel to a warmer country.  


5 comments:

Ania said...

Wiesz, nawet nie dziwię się Nuno, że nie chciał tego daru elokwencji :P Też bym raczej nie próbowała :)

Nie wiem, czy widziałaś moją odpowiedź na moim blogu, ja będę w Bydgoszczy na pewno od 15 grudnia do ok. 5 stycznia. Mam nadzieję, że uda nam się jakoś zgrać! Jakby co, to dopasuję się do Ciebie.

Ewa (lifegoodmorning) said...

Szkoda, ze nie ma zdjęcia jedzenia z tej wegetariańskiej knajpki. Mimo wszystko uważam, że jedzenie z samych roślin powinno być tańsze:)W końcu odpada zlecenie na zabójstwo jakiegoś biednego zwierzaczka. Targi też uwielbiam. Mogłabym jeździć specjalnie na nie:)Pozdrawiam.

Anonymous said...

Mi pasuje :) Irlandia mile widziana, zawsze!

monika jall said...

z tym sloncem to doskonale rozumiem.

Unknown said...

Z tym słońcem to zrozumie tylko ten, kto mieszkał na Wyspach :)

Post a Comment

Thursday 7 November 2013

Weekend w Cork/ Weekend in Cork


Próbuję sobie przypomnieć czyj to był pomysł, żebyśmy spędzili moje urodziny w Cork. Ostatnie lata mnie trochę rozpieściły, bo po Rzymie, Wenecji czy Amsterdamie, weekendowy wypad samochodem do miasta 200 km wypada trochę blado. Gdyby jeszcze samo miasto mnie zachwyciło, ale niestety, Cork to dla mnie trochę mniejszy i brzydszy Dublin… Przeglądając zdjęcia (widać chyba po nich niestety brak entuzjazmu) po 6 miesiącach doszłam do wniosku, że było kilka detali, które sprawiły, że jednak nie powinnam spisa c tego wyjazdu na straty: jedzenie, wyszukiwanie fajnych szyldów, spacer nad rzeką… 


Pisałam kiedyś, że uwielbiam atmosferę targów (ponieważ dawno mnie nie było, odgrzebię da Was posty o targu w Barcelonie, Porto i Galway), więc nie powinno Was zdziwić, że pierwsze kroki w sobotę skierowaliśmy na targ angielski, English Market. Piękne wiktoriańskie sklepienie(obecny budynek pochodzi z 1788 roku), a na stoiskach można kupić świeże produkty wszystkich rodzajów: lokalne irlandzkie sery, owoce morza i ryby, mięso, pieczywo,  czy posilić się w jednym z wielu stanowisk serwujących proste jedzenie.  Targ jest położony w centrum Cork, więc nie ma wymówi-  spacer jest obowiązkowy! 


Na kolację urodzinową nie mogliśmy wybrać byle jakiej restauracji, więc padło na najlepszą wegetariańską restaurację w Irlandii. Myślałam, że będziemy musieli się obejść smakiem i zadowolić jedzeniem pubowym, bo nie pomyśleliśmy zawczasu o zrobieniu rezerwacji. A w piątek i sobotę normą jest, że prawie do żadnego fajnego lokalu nie można wejść tak sobie z ulicy. Na szczęście niezrażeni faktem, że przez telefon dostaliśmy informację o braku stolików, przeszliśmy się do Cafe Paradiso. Uff, jak to dobrze, że Irlandczycy raczej nie jadają o 21, bo udało się nam zamówić stolik, choć ja zdążyłam wpaść już w kiepski nastrój (wiem, wiem, jedzenie aż takiego znaczenia mieć nie powinno, może następnym razem wyjedziemy gdzieś dalej świętować). Ale jedzenie.. niebo w gębie, no może raj, w końcu nazwa coś sugeruje. Nie spodziewaliśmy się, że wegetariańskie jedzenie może być tak kreatywne i zaskakujące (i drogie, ale to już chyba normalne w tym kraju). Polecam, nie tylko roślinożercom.


W niedzielę po nieudanym shoppingu postanowiliśmy zatrzymać się w zamku w Blarney (w końcu wypada coś pozwiedzać w tej Irlandii i blog jest z założenia podróżniczy, a prawie połowa treści tego posta była o jedzeniu). Zamek, całkiem, całkiem, choć ta legenda z całowaniem kamienia elokwencji jest co najmniej naciągana. Ja byłam już elokwentna i wygadana bez pocałowania kamienia :) Wspięliśmy się jednak na wieżę ze względów czysto widokowych, bo Nuno, mimo, że odstaliśmy swoje w kolejce, odmówił położenia się, zwieszenia głowy w dół i bycia trzymanym za nogi w celu pocałowania kamienia i otrzymania daru elokwencji. Czyli nic nie będzie z jego pomocy przy pisaniu postów. 


Coś dużo Irlandii ostatnio na blogu, w przyszłym poście zabiorę Was do cieplejszego kraju, bo cierpię na brak słońca i potrzebuję go chociaż na zdjęciach.
  

I tried to remember whose idea it was to spent m b-day in Cork. I was spoilt by the b-day escapades to Rome, Venice and Amsterdam, so a weekend gateway in a city that was only 200 km away, didn’t blow me away. If only the city itself had amazed me. But no, for me Cork is just uglier version of Dublin. For the sake f this post I had to go through few photos I took during this trip (and believe me when I say that all I could notice from my pics, was total lack of enthusiasm). Well, not to be that pessimistic, there were few things that made the trip to Cork memorable: food, cool shop signs, walk by the river…But it still was a city that I’m not planning to go back.


It’s no secret that I have a soft spot for food markets (as I’ve written for months you may have forgotten, so here are the links to posts on markets in Barcelona, Porto, Galway). I like their buzzing and vibrant atmosphere. No surprise here, I really enjoyed  English market in Cork. The interior of the building (it dates back to 1788) is impressive, and so are food stands: you can buy everything you want in one place: local Irish cheeses, seafood, fish, meat, bread, or enjoy a simple meal. Market is located in the center of Cork, so you have no excuse but to go for w walk around the city center afterwards. 


We couldn’t just go to a random place to celebrate my b-day, my choice was the best vegetarian restaurant in Ireland. I always forget that on Friday and Saturday all the nice places are usually fully booked, and we were that close to having pub food instead. We were told on the phone that they were fully booked, but Nuno convinced me to pass by the restaurant and ask. We were lucky and they have a free table for 9 pm. The food was divine (well, paradisiacal Gould be a better fit, as the name of theis cute place was Cafe Paradiso. I never had imagined that vegetarian dished could be so creative and surprisingly tasty (and expensive, but eating out is just this way in Ireland). It is highly recommended (unless you can’t imagine meal without meat, and even in such case, you should go and be surprised).  


On Sunday, on our way back to Galway, after unsuccessful shopping, we decided to see  Blarney castle(after all I have to do some travelling around, it is supposed to be a travel blog and in this post I definitely put more emphasis on the food that on the sightseeing). The castle was pretty, but I found the legend of kissing the stone of eloquence … silly. We still climbed the tower- for the views only, we didn’t believe for a second that by simply kissing some stupid stone we suddenly gain the gift of eloquence (I thing you all agree that I already had that gift). Nuno refused to lean on cold stones, being held by a guard just to kiss the stone (not to mention all the saliva that he could imagine on the magic stone), so unfortunately you shouldn’t hope that he starts writing posts with me. 


I hope that you’ve had enough of Ireland as I need some sun, even if only in the picture, so with next posts we will travel to a warmer country.  


5 comments:

Ania said...

Wiesz, nawet nie dziwię się Nuno, że nie chciał tego daru elokwencji :P Też bym raczej nie próbowała :)

Nie wiem, czy widziałaś moją odpowiedź na moim blogu, ja będę w Bydgoszczy na pewno od 15 grudnia do ok. 5 stycznia. Mam nadzieję, że uda nam się jakoś zgrać! Jakby co, to dopasuję się do Ciebie.

Ewa (lifegoodmorning) said...

Szkoda, ze nie ma zdjęcia jedzenia z tej wegetariańskiej knajpki. Mimo wszystko uważam, że jedzenie z samych roślin powinno być tańsze:)W końcu odpada zlecenie na zabójstwo jakiegoś biednego zwierzaczka. Targi też uwielbiam. Mogłabym jeździć specjalnie na nie:)Pozdrawiam.

Anonymous said...

Mi pasuje :) Irlandia mile widziana, zawsze!

monika jall said...

z tym sloncem to doskonale rozumiem.

Unknown said...

Z tym słońcem to zrozumie tylko ten, kto mieszkał na Wyspach :)

Post a Comment