10 października dokładnie w południe wylądowałam na lotnisku w Gironie, które po rocznym pobycie na Erasmusie w Lleidzie znam jak własną kieszeń (chociaż podczas mojej „nieobecności” rozbudowało się troszkę). Hiszpańska pogoda tego dnia nie dopisała, padało i było zimno. Czyli zdanie ”The rain in Spain stays maliny on the plane” okazało się nieprawdziwe, przynajmniej w tej części Hiszpanii. (Na marginesie: to zdanie było hitem naszego babskiego wypadu do Kraju Basków 3 lata temu, gdzie lało chyba codziennie. W maju, co podobno tam jest standardem.)
Dokładnie po 248 dniach, które spędziłam w Bukareszcie, kilku dniach w domu, gdzie zregenerowałam siły, wróciłam do Katalonii. Wszystko potoczyło się niespodziewanie, ale przecież kiedyś o cichu marzyłam, żeby mieszkać właśnie w Barcelonie. I dziwnym zbiegiem okoliczności, po krótkim epizodzie w Rumunii, to właśnie to miasto jest kolejnym przystankiem na mojej drodze. Mojej i Nuno.
Skoro przy temacie Nuno jesteśmy, to myślałam, że jak już odbiorę bagaże, będzie na mnie czekał. Niekoniecznie z transparentem czy bukietem kwiatów, aż taka wymagająca (czy raczej naiwna) to nie jestem. Niestety, mój portugalski chłopak nie sprawdził wcześniej godzin odjazdów autobusów na lotnisko, więc przyszło mi czekać na lotnisku godzinę. (Mam nadzieję, że wynagrodzi mi to przez udzielanie się aktywne na tym blogu, to może będzie wersja w 3 językach)
Ten blog zawierać będzie moje przemyślenia, obserwacje i ogólnie subiektywne opinie na temat Hiszpanii, będzie także zawierać informacje na temat, co się z nami dzieje, bo blog ten to także mój sposób, aby utrzymać kontakt z rodziną i znajomymi, gdziekolwiek się oni znajdują w tym momencie. Komentarze i maile są mile widziane.
October 10, exactly at noon I landed at Girona airport, the airport that I knew almost like my own pocket after spending one year in Lleida on my Erasmus (although during my "absence" it has expanded a little).Spain welcomed me with clouds and rain, so the phrase “The rain in Spain stays mainly on the plane” turned out to be far from reality, at least in this part of Spain. (This phrase was the hey phrase during our girls' trip to the Pais Vasco three years ago, during which it rained every day. In May, which apparently was something absolutely normal.)
After exactly 248 days that I spent in Bucharest, after spending few days with my family, I’ve come back to Catalonia. It all happened so fast and was totally unexpected, but then I remembered that back in the past, I was secretly dreaming about maybe living in Barcelona one day And oddly enough, after a short adventure in Romania, it is exactly this city that happens to be the next stop in my life. Mine and Nuno’s.
Since I’ve mentioned Nuno, back me arriving to Girona. I thougt that the moment I had my luggage, I would see him waiting for me. Not necessarily with a banner with my name o it or with flowers, I am not that demanding (or naive). Well, I was wrong, as my Portuguese boyfriend hadn’t checked the timetable for the shuttle bus and arrived one hour later than I had landed. I was disappointed. (I hope he makes up for that by being active on this blog so maybe at some point there are 3 language versions).
This blog is where I write down my subjective opinions and observation about Spain, it contains up-to-date information about us, so that I can keep in touch with family and friends, wherever they are. Comments and emails are more than welcome.
2 comments:
a tytula ma nawiazywac do vicky christina barcelona?? ;)
No ma :P wiesz, ten poprzedni nawiązywał tytułem do filmu Kusturicy, to chciałam, żeby nawiązania filmowe pozostały. Poza tym weny nie miałam :)
Post a Comment