Fira to katalońska wersja słowa feria, czyli festiwal, festyn. Każde, nawet najmniejsze, miasteczko hiszpańskie ma swoje święto, może to być dzień patrona miasta, choć każda okazja do świętowania jest dobra. W Rubi, gdzie mieszkamy, 16 października ma miejsce Fira Sant Galderic. Niby w całym mieście wisiały plakaty, ale my oczywiście przypadkiem trafiliśmy na całe wydarzenie (wybieraliśmy się na zwiedzanie Barcelony z naszym pierwszym gościem, ale o tym w następnym poście). W ciągu dnia na głównej ulicy Rubi, wyłączonej z ruchu samochodowego, trwał targ, gdzie wystawiali się lokalni sprzedawcy oferujący tradycyjne katalońskie wyroby- sery, wędliny, słodkie wypieki, miody, nawet mojito (ale na te pobyt był dopiero wieczorem). Galderik to patron rolników, stąd te produkty lokalne. Wyglądało, jakby całe Rubi uczestniczyło w tym zdarzeniu, degustując smakołyki.
Nuno i Rodriguez (zresztą ich miny mówią to same za siebie) zatrzymali się na dłuższą chwilę przy stoisku z żelkami, cukierkami ciągutkami, etc, które później ze smakiem żuli przez całą drogę do Barcelony.
A w niedzielę, dzięki targowi mieliśmy sernik (pastís de formatge) na śniadanie, choć nie tak pyszny jak mamy. I nie tak łatwo było go kupić, bo pan udawał, że nie rozumie mojej mieszanki katalońsko- kastylijskiej.
Fira means in Catalan what feria in Castellano, that is fair, festival, market. In Spain every town, even the smallest one, has its own feria, it might be a day of its patron, or any other occasion that is good to celebrate. In Rubi, where we live, on 16th of October Fira Sant Galderic takes place. Of course there were plenty of posters announcing this event this event, but we somehow missed them and only find out about the fair accidently, on our way to do some sighseeing in BCN with our first guest (more about that in the net post). On the main street, closed for cars, there was a big market, with local vendors offering traditional Catalan treats, cheese, meat, pastries, honey, even mojitos (not that it is typical of Cataluña). Galderic is the saint patron of farmers, that is why there were local food products from the region. It seemed as the whole Rubi’s population was on the street, tasting the food, buying and talking.
Nuno and Rodriguez (as you can see on the photo), were especially interested in one stand, selling sweets, candies, jelly beans, which they afterwards sucked and chewed on the way to Barcelona.
And on Sunday, thanks to the Feria we had a cheesecake (Pastis de formatge) for breakfast, athough not that tasty as my mum’s. It was not easy to buy it, as the confectioner pretended not to understand my phrase that was half in Castilian and half in Catalan.
No comments:
Post a Comment