Monday 23 January 2012

Sushi czy mortadela/ Sushi or mortadella

Jak się można domyślić będzie o jedzeniu. O kulinarnym raju w São Paulo. Nie od dziś wiadomo bowiem, że lubimy sobie dobrze zjeść. I że jedzenie stanowi dość ważny punkt naszego zwiedzania. Magda się śmiała, że na facebooku co drugie zdjęcie mamy z jedzeniem albo z piciem. Coś w tym jest.

São Paulo nas nie oczarowało (ale o tym będzie w następnym poście), jednak jedzenie nas nie rozczarowało. Moja licealna koleżanka mieszka tam od kilku lat (niestety po dość przydatnych poradach przedwyjazdowych i wymianie numerów telefonów, nie odpowiedziała na moje wiadomości, więc do spotkania w SP nie doszło) i zachwalała SP jako kulinarny raj. Jeśli tylko ma się dość dobrze wypchany portfel. Nie będę się jednak na ekonomicznym aspekcie zbytnio skupiać, bo przecież rozmowy o pieniądzach są nudne, a do tego pewnie szybko do potwornie drogiej Brazylii, a jeszcze droższego São Paulo się nie wybierzemy, więc nie liczyliśmy każdego wydanego grosza (czy raczej centawo).


Na pierwszy ogień poszedł Mercado Municipal, czyli ładnie ułożone egzotyczne owoce, świeże soki i 2 kulinarne symbole miasta, czyli Pastel de Bacalhau i kanapka z mortadelą. Kanapka jest gigantyczna, chyba z pół kilo mortadeli włożyli do środka, sam chleb jest prawie niedostrzegalny, a zjedzenie całej porcji (my oczywiście się podzieliliśmy) jest dużym wyzwaniem. Kanapka jest bombą kaloryczną, ale jakże pyszną (trzeba tylko uważać, żeby się ni poplamić sosem). Pastel de bacalhau ( solony, zapiekany w cieście dorsz) to dla mnie żadna nowość, bo w końcu w Portugalii jest bardzo popularny, jednak rozmiary już mnie zaskoczyły, szczególnie, że po połowie mega kanapki byłam już najedzona. W moim przypadku zawsze znajdzie się jednak miejsce na deser, wypadło na świeży sok z egzotycznych owoców, bo owoce świeże były tak przerażająco drogie, że poprzestałam na uwiecznieniu ich na zdjęciach.


Ponieważ w São Paulo mieszka największa na świecie emigracja japońska zdecydowaliśmy, że na kolację zjemy sushi. W hotelu poleconą nam japońską restaurację, w której zamawia się nieograniczone menu i je się do oporu. My po obfitym lunchu (patrz wymiary na zdjęciach), nie byliśmy szczególnie głodni, ale w SP mało czasu spędziliśmy, więc nie można było przełożyć uczty na kolejny dzień. Na marginesie dodam, że specjalistami od kuchni japońskiej nie jesteśmy, więc zdaliśmy się na polecenia kelnerki, czyli innymi słowy, zjedliśmy wszystko chyba, co można było. Nuno nieźle wywija pałeczkami, ja raczej jadłam w żółwim tempie z miną wyrażającą pełne skupienie, żeby mi coś z tych pałeczek nie spadło co chwilę (niestety brak dokumentacji). Z restauracji wypełznęliśmy o własnych siłach obiecując sobie, że ostatni raz się tak nażerliśmy (niestety nie da się użyć innego słowa). Słowa nie dotrzymaliśmy, bo w Brazylii porcje są ogromne, a jedzenie pyszne, ale o tym innym razem.





As you can imagine the food is the topic of this post. Or if I was to chose more poetic words, a description of a culinary paradise in São Paulo . It is not a secret that we like eating, and that eating is quite important for us while travelling. Magda commented that on every second picture I posted on facebook we either eat or drink. Well, it is not far from the truth.

We weren’t charmed by Sao Paulo (I will tell why in the next post), but we definitely enjoyed the food there. My highschool friend who happens to live in SP (unfortunately after giving me some useful tips before the trip and exchanging phone numbers, she never texted me back so we didn’t meet in Brasil) recommended the city as a culinary paradise. I couldn’t agree more with here, especially if you don’t have to count your money. I decide not to drag about money issues, as it is boring, and since we knew that we probably wouldn’t go back to expensive Brazil, and even more expensive São Paulo any time soon, we decided not to count every penny (or rather centawo).
On the first day we went to Mercado Municipal, where you can take photos with nicely arranged exotic fruits, drink freshly squeezed juiced and enjoy two culinary symbols of the city, that is Pastel de bacalhau and mortadella sandwich. The famous sandwich is gigantic, I guess with more than a half a kilo of mortadella, it makes bread almost disappear. Try to eat it alone, and you are a master. When we saw the size of it, we knew we had to share one, and even then we almost couldn’t finish it. We challenged each other to eat our half of this delicious and caloric bomb. Then we moved to a stand selling pastel de bacalhau (deep fried salted cod). This delicacy is nothing I haven’t tasted many times in Portugal, but the size of it was suspiring again (especially after eating the giant sandwich). But somehow, there is always a space in my belly for a dessert. We decided to have some fresh juice, as exotic fruits were so expensive, we only could take some photos and drink their squeezed version.


Since the world's largest Japanese emigration lives in Sao Paulo, we couldn’t not go to eat sushi. The staff in our hostel recommended a nice restaurant where you could eat all the sushi you wanted. Even though after a hearty lunch (see the food size on the pictures) we were not particularly hungry, we decided to go for it. As we only chose to spent 2 days in SP, even if we wanted, we couldn’t postpone it. As we are not specialists in Japanese cuisine, on the contrary, we just let a waitress serve us what she thought was the best. In other words, we ate all that was on the menu. Nuno is quite skilful with the chopsticks, unlike me, I had to struggle so that every bite wouldn’t fell. You should have seen how focused and slow I was while eating. We managed to leave the restaurant on our own, but we swore never ever eat that much again. Of course, we weren’t able to keep our word, as in Brazil the food is delicious and the portions are huge. And we just couldn’t help it.

5 comments:

Bozena Baran said...

Nie było mnie u ciebie Agnieszko długo, ale wracam i z przyjemnością czytam wspominkowe posty z waszej podróży do Brazylii.Bardzo mnie te kulinarne specjały Brazylii interesują.Wiadomo lepiej smakowć niż oglądać- Ty to masz klawe życie. Ech!Bożena

Unknown said...

Nadrabiam zaległości i przeplatam posty aktualne wspomnieniami z Brazylii. Wróciliśmy zachwyceni, niestety na razie nie zanosi się na kolejny długi urlop w egzotycznym kraju, tym fajniej jest powspominać ten miniony.

Anonymous said...

Juz umieram z ciekawości co zjemy dobrego na Majorce! W tym wpisie wszystko takie pyszne!

Unknown said...

#Ajka, odkryjemy jakieś przysmaki na pewno. do tego dobre winko i jeszcze lepsze towarzystwo :)

Anonymous said...

In September, the CFPB began oversight with the credit rating industry pay day uk with the option
to getting as much as $1,500 in an instant advance loan paying your bills just got easier.
My website: pay day uk

Post a Comment

Monday 23 January 2012

Sushi czy mortadela/ Sushi or mortadella

Jak się można domyślić będzie o jedzeniu. O kulinarnym raju w São Paulo. Nie od dziś wiadomo bowiem, że lubimy sobie dobrze zjeść. I że jedzenie stanowi dość ważny punkt naszego zwiedzania. Magda się śmiała, że na facebooku co drugie zdjęcie mamy z jedzeniem albo z piciem. Coś w tym jest.

São Paulo nas nie oczarowało (ale o tym będzie w następnym poście), jednak jedzenie nas nie rozczarowało. Moja licealna koleżanka mieszka tam od kilku lat (niestety po dość przydatnych poradach przedwyjazdowych i wymianie numerów telefonów, nie odpowiedziała na moje wiadomości, więc do spotkania w SP nie doszło) i zachwalała SP jako kulinarny raj. Jeśli tylko ma się dość dobrze wypchany portfel. Nie będę się jednak na ekonomicznym aspekcie zbytnio skupiać, bo przecież rozmowy o pieniądzach są nudne, a do tego pewnie szybko do potwornie drogiej Brazylii, a jeszcze droższego São Paulo się nie wybierzemy, więc nie liczyliśmy każdego wydanego grosza (czy raczej centawo).


Na pierwszy ogień poszedł Mercado Municipal, czyli ładnie ułożone egzotyczne owoce, świeże soki i 2 kulinarne symbole miasta, czyli Pastel de Bacalhau i kanapka z mortadelą. Kanapka jest gigantyczna, chyba z pół kilo mortadeli włożyli do środka, sam chleb jest prawie niedostrzegalny, a zjedzenie całej porcji (my oczywiście się podzieliliśmy) jest dużym wyzwaniem. Kanapka jest bombą kaloryczną, ale jakże pyszną (trzeba tylko uważać, żeby się ni poplamić sosem). Pastel de bacalhau ( solony, zapiekany w cieście dorsz) to dla mnie żadna nowość, bo w końcu w Portugalii jest bardzo popularny, jednak rozmiary już mnie zaskoczyły, szczególnie, że po połowie mega kanapki byłam już najedzona. W moim przypadku zawsze znajdzie się jednak miejsce na deser, wypadło na świeży sok z egzotycznych owoców, bo owoce świeże były tak przerażająco drogie, że poprzestałam na uwiecznieniu ich na zdjęciach.


Ponieważ w São Paulo mieszka największa na świecie emigracja japońska zdecydowaliśmy, że na kolację zjemy sushi. W hotelu poleconą nam japońską restaurację, w której zamawia się nieograniczone menu i je się do oporu. My po obfitym lunchu (patrz wymiary na zdjęciach), nie byliśmy szczególnie głodni, ale w SP mało czasu spędziliśmy, więc nie można było przełożyć uczty na kolejny dzień. Na marginesie dodam, że specjalistami od kuchni japońskiej nie jesteśmy, więc zdaliśmy się na polecenia kelnerki, czyli innymi słowy, zjedliśmy wszystko chyba, co można było. Nuno nieźle wywija pałeczkami, ja raczej jadłam w żółwim tempie z miną wyrażającą pełne skupienie, żeby mi coś z tych pałeczek nie spadło co chwilę (niestety brak dokumentacji). Z restauracji wypełznęliśmy o własnych siłach obiecując sobie, że ostatni raz się tak nażerliśmy (niestety nie da się użyć innego słowa). Słowa nie dotrzymaliśmy, bo w Brazylii porcje są ogromne, a jedzenie pyszne, ale o tym innym razem.





As you can imagine the food is the topic of this post. Or if I was to chose more poetic words, a description of a culinary paradise in São Paulo . It is not a secret that we like eating, and that eating is quite important for us while travelling. Magda commented that on every second picture I posted on facebook we either eat or drink. Well, it is not far from the truth.

We weren’t charmed by Sao Paulo (I will tell why in the next post), but we definitely enjoyed the food there. My highschool friend who happens to live in SP (unfortunately after giving me some useful tips before the trip and exchanging phone numbers, she never texted me back so we didn’t meet in Brasil) recommended the city as a culinary paradise. I couldn’t agree more with here, especially if you don’t have to count your money. I decide not to drag about money issues, as it is boring, and since we knew that we probably wouldn’t go back to expensive Brazil, and even more expensive São Paulo any time soon, we decided not to count every penny (or rather centawo).
On the first day we went to Mercado Municipal, where you can take photos with nicely arranged exotic fruits, drink freshly squeezed juiced and enjoy two culinary symbols of the city, that is Pastel de bacalhau and mortadella sandwich. The famous sandwich is gigantic, I guess with more than a half a kilo of mortadella, it makes bread almost disappear. Try to eat it alone, and you are a master. When we saw the size of it, we knew we had to share one, and even then we almost couldn’t finish it. We challenged each other to eat our half of this delicious and caloric bomb. Then we moved to a stand selling pastel de bacalhau (deep fried salted cod). This delicacy is nothing I haven’t tasted many times in Portugal, but the size of it was suspiring again (especially after eating the giant sandwich). But somehow, there is always a space in my belly for a dessert. We decided to have some fresh juice, as exotic fruits were so expensive, we only could take some photos and drink their squeezed version.


Since the world's largest Japanese emigration lives in Sao Paulo, we couldn’t not go to eat sushi. The staff in our hostel recommended a nice restaurant where you could eat all the sushi you wanted. Even though after a hearty lunch (see the food size on the pictures) we were not particularly hungry, we decided to go for it. As we only chose to spent 2 days in SP, even if we wanted, we couldn’t postpone it. As we are not specialists in Japanese cuisine, on the contrary, we just let a waitress serve us what she thought was the best. In other words, we ate all that was on the menu. Nuno is quite skilful with the chopsticks, unlike me, I had to struggle so that every bite wouldn’t fell. You should have seen how focused and slow I was while eating. We managed to leave the restaurant on our own, but we swore never ever eat that much again. Of course, we weren’t able to keep our word, as in Brazil the food is delicious and the portions are huge. And we just couldn’t help it.

5 comments:

Bozena Baran said...

Nie było mnie u ciebie Agnieszko długo, ale wracam i z przyjemnością czytam wspominkowe posty z waszej podróży do Brazylii.Bardzo mnie te kulinarne specjały Brazylii interesują.Wiadomo lepiej smakowć niż oglądać- Ty to masz klawe życie. Ech!Bożena

Unknown said...

Nadrabiam zaległości i przeplatam posty aktualne wspomnieniami z Brazylii. Wróciliśmy zachwyceni, niestety na razie nie zanosi się na kolejny długi urlop w egzotycznym kraju, tym fajniej jest powspominać ten miniony.

Anonymous said...

Juz umieram z ciekawości co zjemy dobrego na Majorce! W tym wpisie wszystko takie pyszne!

Unknown said...

#Ajka, odkryjemy jakieś przysmaki na pewno. do tego dobre winko i jeszcze lepsze towarzystwo :)

Anonymous said...

In September, the CFPB began oversight with the credit rating industry pay day uk with the option
to getting as much as $1,500 in an instant advance loan paying your bills just got easier.
My website: pay day uk

Post a Comment