Sunday 13 May 2012

Madryt odkryty na nowo/ Madrid reinvented

Pierwszy raz w stolicy Hiszpanii byłam w maju 2008, po 4 latach miałam okazję na nowo odkryć to miasto. Tym razem bardziej świadomie, a mniej turystycznie (coraz mniej bowiem lubię chodzić szlakami wyznaczonymi przez przewodnik, a coraz bardziej lubię się po prostu gubić w mieście, by je lepiej poznać, od tej prawdziwszej, nie-przewodnikowej strony). Prado, Retiro, Pl. Cibeles, Pl de Sol- podczas pierwszej wizyty zwiedziłam to, co każdy turysta powinien, to przewodnik wytyczał mi trasę, nie opuściłam żadnego z 10 miejsc, które absolutnie trzeba zobaczyć w Madrycie. Ba, to nawet w tym mieście po raz pierwszy i ostatni byłam na corridzie. Zaproszenie do Madrytu mieliśmy w sumie odkąd się przeprowadziliśmy do Barcelony, tam mieszka bowiem moja dobra znajoma ze studiów, Weronika. Mobilizacja trwała dobry rok, bo latem w Madrycie na nasz gust jest za gorąco, latem bowiem preferujemy plaże a nie żar miasta bez dostępu do morza, a zimą jest za zimno (jesteśmy trochę wybredni). Do tego nieatrakcyjne ceny weekendowych lotów nie sprzyjały naszym planom odwiedzenia znajomych w stolicy. Termin tegoroczny wybrany został nieprzypadkowo, Nuno bowiem miał spędził tydzień w Madrycie wraz z ludźmi w firmy, wykorzystaliśmy, że dla niego biletów nie musieliśmy już kupować, a ja mogłam spędzić 2 noce u mojej dawno niewidzianej hiszpańskiej znajomej Marii (wspominałam w jakimś poście, że poznałyśmy się na jej Erasmusie w Warszawie z 6 lat temu, razem zrobiłyśmy też interraila na trasie Wwa-Praga-Bratysława-Bukareszt-Zagrzeb).


Relacja z 4 dniowego pobytu w Madrycie podzielona będzie na 2 części. Tę o zwiedzaniu i tę o jedzeniu. Jako że jeszcze jestem przed kolacją, na pierwszy rzut pójdzie relacja turystyczna, choć tym razem do Madrytu jechałam bez żadnego przewodnika (mój o całej Hiszpanii był za ciężki, a z biblioteki nie zdążyłam wypożyczyć, na kupno nowego szkoda mi było kasy, bo w informacji turystycznej dostałam informator o dzielnicach i miejscach wartych odwiedzenia). Dla ułatwienia, zapożyczyłam sobie top 10 ze strony http://www.madaboutmadrid.com, bo kto, jak nie ten mający świra na punkcie Madrytu powinien wiedzieć, co koniecznie trzeba zwiedzić?

1. Muzeum Prado – jedno z najważniejszych i najbardziej znanych muzeów na świecie. Wśród bogatej kolekcji (z braku miejsca tylko część zasobów muzeum wystawiona jest na widok publiczny) znajdują się dzieła takich mistrzów jak El Greco, Goya, Velazquez, Rubens. Pamiętam, jak po raz pierwszy przestąpiłam próg ogromnego gmachu przy Paseo del Prado i miałam okazję na żywo zobaczyć wszystkie te dzieła, o których uczyłam się na historii sztuki lub których reprodukcje widziałam w jakiejś książce. Przeogromny obraz Las Meninas, uważany za jedno z najważniejszych dzieł w historii sztuki, o wymiarach 318 cm × 276cm, dosłownie wmurował mnie w ziemię. Mogłam tylko stać bez ruchu i podziwiać. Tego samego wrażenia doświadczyłam przez obrazami El Greco i późnego Goi. W tym roku na El Prado przeznaczyłam zaledwie godzinkę i tylko tych 3 wielkich hiszpańskich malarzy miała zamiar zobaczyć. Ukradkiem zrobiłam iphonem kilka zdjęć (za co mi się oberwało, bowiem w przeciwieństwie np. do znanych paryskich muzeów, w El Prado zabronione jest robienie zdjęć i nawet moje tłumaczenia, że robię je ludziom, a nie obrazom, nie uratowało mnie przed srogą miną pani strażniczki), by pokazać tłumy, które niestety skutecznie przeszkadzają w kontemplacji sztuki.

 

2. Puerta del Sol – tu mieści się symbol Madrytu- niedźwiedź zjadający owoce z drzewa poziomkowego, tutaj znajduje się kilometr zerowy, pomnik Karola III, tutaj mieszkańcy stolicy świętują nadejście nowego roku zjadając 12 winogron, tutaj protestują i manifestują (tu zaczęły się demonstracje młodych ludzi, nazwane potem ruchem 15M lub Indignados-Oburzonych)


3. Plaza Mayor – tradycyjnie w Hiszpanii, Plaza Mayor jest sercem i centrum miasta, taką turystyczną „starówką”. Dzisiaj madrycki główny plac tętni życiem dniem i nocą, ale jedynie za sprawą turystów, zamiast oglądać koronacje, corridy, czy egzekucje i procesy, jak miało to miejsce za czasów Inkwizycji, można popatrzeć na mimów lub usiąść w jednej z licznych restauracji i wypić kawę, za która z pewnością zapłaci się astronomiczną kwotę, albo zjeść coś w jednym z barów pod arkadami, gdzie jedzą jedynie naiwni turyści.

 

4. Park Retiro - przysłowiowy rzut beretem od Prado, 120 hektarów zieleni miejskiej, gdzie można robić to, na co ma się ochotę- spacer, wylegiwania się na trawie, popływać łódką, uprawiać sport na świeżym powietrzu, czytać książkę na ławce…


5. Pałac Królewski – oficjalna rezydencja króla, nie wiem, co mam więcej napisać, o tym jednym z miejsc, które najmniej mi się w Madrycie podobają. Zainteresowanych odsyłam na stronę wikipedii. W tym roku widziałam pałac w deszczu oraz jakaś akcję społeczną uwrażliwiającą na problem integracji osób niepełnosprawnych, na którą trafiliśmy przepadkiem.


6. Ulica Gran Vía – jedna z głównych ulic Madrytu, niby architektoniczna wizytówka Madrytu. Na mnie nigdy jakoś większego estetycznego wrażenia nie zrobiła, wolę małe, wąskie uliczki, które mnie czymś zaskakują, a nie szerokie ulice z wysokimi budynkami, które mają onieśmielać.


7. Muzeum Królowej Zofii – w kolekcji jest sławna Guernica Picassa i inne dzieła współczesnych malarzy, jak Dali czy Miró. O muzeach za dużo nie da się pisać, trzeba je oglądać. Choć mój muzealny akcent w tym roku ograniczył się wyłącznie do Prado.

8. Muzeum Thyssen - wraz z opisanymi wcześniej muzeami tworzy tzw. Złoty Trójkąt Sztuki. (I na tym jednym zdaniu skończę, odzywa się moje lenistwo i pogoda za oknem za ładna na wdawanie się w szczegóły, chcę jak najszybciej posta skończyć i na jakiś spacer pójść

9. Fontanna Cibeles – po wygranych meczach kibice Realu świętują zwycięstwa swojego klubu

10. Puerta de Alcalá –na zakończenie listy niegdysiejsza wschodnia brama wjazdowa do miasta


Po napisaniu posta i przejrzenia zdjęć (do zobaczenia na facebooku) doszłam do wniosku, że będzie jednak trylogia madrycka, bo podobało się kilka miejsc, które nie są w ścisłej 10, a które sprawiają, że wizja mieszkania w Madrycie nie jest w sumie taka zła (na razie jednak, w przypadku ewentualnej przeprowadzki, stolica Hiszpanii nie figuruje wśród miast kandydatów).


The first time I visited the Spanish capital was in May 2008, after 4 years I had the opportunity to rediscover the city. This time, my visiting was more conscious and less touristic (as every time I like less walking routes designed by guides, I prefer to get to know a city by simply getting lost without a plan in a maze of unknown streets. This way I believe I have the chance to be closer to a real city, not its touristic face.)

Prado, Retiro, Pl. Cibeles, Pl. de Sol, during the first visit I saw everything a decent tourist should see, it was a guidebook that designed my sightseeing, I cheeked all the 10 places one must absolutely see while in Madrid and many more. It was in Madrid I attended my first and last corrida. We had an open invitation since we moved to Spain, as one of my best friends from the university lives in Madrid. It took us 1,5 year to actually visit Weronika, as we are quite picky when it comes to weather in the capital (in winter it is too cold and in summer we prefer seaside). If you add unattractive prices for weekend flights… that is why we took advantage of Nuno’s business trip to Madrid (at least he didn’t have to buy his own tickets). That is how I could spent alone 2 nights at María’s, my Spanish friend who I hadn’t seen in ages (we met during her Erasmus in Warsaw 6 years ago, we went on InterRail trip together Warsaw-Prague-Bratislava-Bucharest-Zagreb and we managed to keep contact).

I decided to divide my short 4 day long trip to Madrid in 2 parts. One about exploring it from the touristic and culinary point (as you may notice, eating in a very important part of every sightseeing). Since I still haven’t eaten, I will start with the touristic part, although this time I left my guide at home, I decided not to buy one as at the touristic office they give you a small guide covering all the districts and a map. To make writing this post easier, I borrowed a top 10 list from the website http://www.madaboutmadrid.com, because people crazy about Madrid should know what not to miss.


1. Prado Museum - one of the most important and most famous museums in the world. Among thousands of paintings, you find those painted by the famous masters, such as El Greco, Goya,Velazquez, Rubens (only a part of museum’s rich collection is being displayed, the remaining are in storage). I still remember when I first walked in this huge building on the Paseo del Prado, and I had the opportunity to see all these famous paintings whose reproduction I had studied during history of art classes. In front of the enormous painting of Las Meninas (probably one of reasons why this museum is among most visited ones in the world), measuring 318 cm x 276cm, I stayed for quite a time, admiring it with my eyes wide open. The same admiration I felt in front of El Greco’s paintings and late Goya’s (those 3 are definitely my favourite Spanish artists). This year I could only dedicate 1-2 hr for El Prado, and that is why I selected only those rooms that contained works of those three masters. I took secretly some photos with my iphone, to show you how crowded the museum can get, and that unfortunately there are lots of organized groups who follow a designed route that include few of the most famous paintings but are very loud and disturb those who go to contemplate the gems of of European art.


2.Puerta del Sol – here you can find the symbol of Madrid, the bear eating fruits from the strawberry tree, a kilometer zero, statue of Charles III, it is here where madrileños celebrate the New Year by eating 12 grapes or protest and manifest their political and social beliefs (as you may remember, last year young people started a movement called Indignados on 15th of May on this square by occupying it for weeks),


3. Plaza Mayor - the Plaza Mayor is the heart and center of the every Spanish city/town/village, in touristic terms it is "old town" one must visit. Today, Madrid's main square is full of life during day and night, because of numerous tourists, who instead of watching coronations, corridas, executions and processes during the dark days of the Inquisition, can watch at mimes or have an overpriced coffee or meal at one of the many restaurants.

4. Retiro Park – when you are tired after visiting the Prado Museum, there isn’t better place to visit that this 120 hectares big green area, where you can do whatever you feel like doing- walking, sleeping on the grass, renting a boat, practice outdoor sports, read a book on a bench…

5. Royal Palace - the official residence of the king. If you are interested in architectonical or historical details, you can check wikipedia’s entry. As this is one of the places in Madrid I don’t like that much. This year I saw the palace under the rain and we happened to assist a happening about social problems of integration of disabled persons


6. Gran Vía Street - one of the main streets of Madrid, it is supposed to its architectural showcase. Personally I prefer small and narrow streets that hide some surprising details and I tend to avoid wide street with tall and monumental buildings that are designed to intimidate pedestrians.

 

7. Reina Sofia Museum – exhibits the famous Picasso painting, Guernica, and other works of contemporary painters, such as Dali or Miró. Museums are nor to be written about, they are to be visited. This time I skipped it, limiting my contact with “higher culture” to Prado.

8. Thyssen Museum - along with two previously described museums forms a so-called Golden Triangle of Art. (I am getting bit lazy to write more than one phrase on this venue, a
9. Cibeles Fountain - Real Madrid fans celebrating their club's victory here (Yes, really want to finish this post asap)

10. Puerta de Alcalá- what was once the eastern gateway to the city clises the list of Madrid top 10.

After posting pictures on my facebook, I decided that instead of 2 part, there will be a Madrid Trilogy, as there are few streets, details, things that are not included in the top 10 that make we could imagine ourselves living in Madrid (for the time being in the case of a possible relocation, the Spanish capital isn’t among top choices).

Saturday 12 May 2012

Ogród tysięcy róż/ Garden of a thousand roses

O różach w parku Cervantesa Carmen wspominała już w zeszłym roku, ale do tego położonego na samym końcu Diagonal było nam wtedy nie po drodze. Wykorzystaliśmy więc wiosenne słońce, wsiedliśmy na bicing i przejechaliśmy Diagonal, by podziwiać zatłoczone rozarium. Tak to już bywa, nie byliśmy jedynym, którzy wyczytali, że w dniach 4-6 maja ma miejsce międzynarodowy konkurs na najpiękniejszą różę. Poza tymi konkursowymi (niektóre były już przekwitłe, inne zdążyły jedynie wypuścić pączki- no bo jak to kwiatom wytłumaczyć, że mają zakwitnąć dokładnie na ten konkurs?!), można było podziwiać tysiące róż w setkach odmian na 4 hektarach parku- róże pnące się i wijących, herbaciane, o wszystkich odcieniach czerwieni i różu.


Wierzę, że ten park w ciągu dni roboczych jest mało oblężony, więc jeśli ktoś będzie w okolicy uniwersyteckiej (na samym końcu linii zielonej), w miesiącach kwitnięcia róż oczywiście, powinien przejść się ścieżkami, między krzewami róż, powdychać ich upajający zapach, usiąść sobie na ławeczce i po prostu nacieszyć oczy widokiem ładnych kwiatów (oprócz róż w parku są też inne kwiaty). Można ewentualnie przynieść sztalugę i zestaw farbek (wersja dla utalentowanych) albo aparat (wersja dla tych mniej artystycznie uzdolnionych). Park jest uroczy, więc zachęcam do zanotowania sobie tego miejsca na ewentualną randkę czy spacer z wózkiem. Więcej zdjęć na facebookowej stronie bloga.


Last spring Carmen told my about roses in the Cervantes park. Somehow we didn’t make it to this park located at the very end of Avenida Diagonal last year. This Saturday, as the weather was perfect for a spring morning, we took a bicing and cycle up to a crowded rosarium. We were naïve to think that we were among few people who read that on 4-6th May an international competition for the most beautiful rose took place in the Cervantes park. You could admire not only roses that competed for the prize (some of them already drooped other had only unopened buds- well, you can get a flower bloom exactly on a day when the competition takes place), but also a thousand roses of hundred different typed on a 4 hectares park: and clinging roses, tea roses, yellow, red and pink ones.


I believe that on a working that, the Cervantes park is not really crowded. So if you find yourself in the University area (just at the end of green metro line), you should definitely enter, wander between rose paths, take few deep breaths and enjoy a heavy and sweet aroma of blooming roses. Just sit on a bench and admire beautiful flowers. You can even bring an easel (if you are talented enough) or a camera (if you are less artistically gifted). The park is really lovely, so if you don’t know where to go for a romantic date or where to have a walk with your baby, have it in mind. If you feel like checking more photos from the rosarium, here is the link for the facebook page of my blog.

Monday 7 May 2012

Trzy zamki, rzeka i flamingi/ 3 castles, river and flamingos

Nie wiem, jak Nuno znalazł Miravet. Nie wiem, ale jestem szczęśliwa, że znalazł to malownicze miasteczko. Praktycznie z braku dni wolnych na Wielkanoc, nie opłacało nam się kupować drogich biletów, by święta spędzić w domu. Jednak nie chcieliśmy zostać w Barcelonie. Tym razem to Nuno zaplanował (kto nas zna, wie, że od planowania raczej jestem ja), żebyśmy świąteczny weekend spędzili w okolicach Tarragony. Jednym mankamentem było brak miejsc noclegowych w miejscach ciekawszych niż Móra d'Ebre, gdzie absolutnie nie ma nic do zobaczenia (poza trudnymi do znalezienia ruinami zamku oraz zaskakująco dobrym tapas barze).


Po Tarragonie, naszym przystankiem było właśnie Miravet. Zdjęcia chyba mówią same za siebie. Rzeka. Nad rzeką miasteczko. Nad miasteczkiem góruje zamek. Z zamku rozciąga się wspaniały widok nad rzekę. Zataczamy koło. Moglibyśmy wypożyczyć kajak. Miasteczko ma swój urok, któremu ulegamy z łatwością.



Nocleg mieliśmy w Móra d'Ebre w naprawdę fajnym hotelu (Hostal La Creu), gdzie wieczorem bez wyrzutów sumienia oglądaliśmy na laptopie nowy serial. Wcześniej bowiem stwierdziliśmy na spacerze, kiedy dopiero przy 3 próbie odnalezienia ruin zamku, udało nam się tenże znaleźć, że w zasadzie nie ma co za bardzo w tym zagubionym katalońskim miasteczku robić. Na kolację też, zamiast iść za radą właścicielki hostalu i poszukać poleconej przez niej restauracji (pewnie też byśmy się zgubili po drodze), przeszliśmy tylko przez ulicę do tapas baru Piscolabis.


Na ostatni dzień wybraliśmy się do Delty, po drodze, nie wiem czemu, zatrzymując się w Tortosie. Zobaczyliśmy katedrę, mieliśmy zobaczyć zamek, ale nie mogliśmy znaleźć drogi do niego prowadzącej (czyli trzeci zamek w ciągu 2 dni sobie lekką ręką odpuściliśmy). Czekała na nas bowiem Delta de l’Ebre, drugi co do wielkości park w Hiszpanii (320 km²), rezerwat przyrody, gdzie spotkać można flamingi i 300 (jeśli wierzyć Internetowi) innych gatunków ptaków.


Najlepszym sposobem na poznanie delty jest rower (lub własne nogi, jeśli ktoś ma więcej czasu). Z braku własnego dwuśladu, wypożyczyliśmy 2 podstarzałe w jednej z licznych wypożyczalni. Malownicze krajobrazy, dziesiątki kitesurferów, stanowiska do obserwacji ptaków- park pełen jest atrakcji. Niestety nie byliśmy wyposażeni a lornetki, a mój aparat aż takiego zooma nie ma, więc różowe flamingi były ledwo widoczne.


Nie lada wyzwaniem była przeprawa przez niektóre bardzo podmokłe odcinki trasy rowerowej, ale umiarkowana dawka sportu na świeżym powietrzu, nawet jeśli zakończona błotem na spodniach, to było idealne zakończenie miłego weekendu.



I don't know how and on which website Nuno discovered Miravet. But I am so glad he found this charming tiny village. As this year on Easter we practically didn’t have any days off, we decided that instead of buying overprized plane tickets to go home, we would stay in Spain, but not in Barcelona. This time Nuno was responsible for all the planning (those who know us, are well aware that I am the planner) and he chose Tarragona area for our Easter destination. The only negative point was that we started the planning bit too late, and all the best sleeping spots were already full, and we ended up in a rather unattractive Mora d'Ebre, virtually in the middle of nothing. Well it did had some ruins of a castle and a nice tapas bar, so it wasn’t that bad after all.


After visiting Tarragona and seeing the Semana Santa procession, our next stop was Miravet. There is nothing I can write much about this charming pueblo. As they say a picture is worth a thousand words. River. A tiny town by the river. The town is dominated by a castle. From the castle you can admire beautiful view on the river. Come full circle. We could have rented a kayak. Instead we just relaxed, stare at the river for a long moment. The town has a big charm, and we easily fell under its spell.


As I mentioned, we booked a higly recommended hotel in Mora d'Ebre (Hostal La Creu), but in the evening we just chilled in our room, watching a new series. Well, we did go for a walk, we tried to find the castle, and were able to do on our 3rd attempt, we admired the views on the Ebre. And that was about all you could do in this lost Catalan town. Then, instead of following recommendation and going to some restaurant (we would probably have gotten lost anyway), we just crossed the street and went to a surprisingly good tapas bar Piscolabis (if you are ever lost in Mora d’Ebre, you must go there).


We spent a last day in Delta de l’Ebre, stopping for some unknown reason in Tortosa. After seeing the cathedral, we failed to find a way to a castle. As it was to be the 3rd castle we saw in just 2 days, we decided to skip it. What you can't skip is Delta, the second largest natural park in Spain (320 km ²), a nature reserve where you can meet flamingos and 300 (if you believe the information I found on the Internet) of other bird species.


The best way to explote the delta is on a bike or if you have more a) time- on foot, b) money- on a boat. As we don’t own our own bicycle, we rented two “vintage” ones (there are many points where you can cheaply rent bicycles). Picturesque landscapes, dozens of kite surfers, bird-watching position-you get it all in just one park.


Unfortunately, as we didn’t take with us a pair of binoculars (it is not that we have one anyway) so we couldn’t really enjoy bird-watching and my zoom isn’t really that good, so pink flamingos seems like some barely visible dots. Crossing some flooded parts of the bicycle track was quite challenging, but outdoor activity, even if we ended up with your shoes and trousers covered with mud, was a perfect way to finish our Easter weekend.

Sunday 13 May 2012

Madryt odkryty na nowo/ Madrid reinvented

Pierwszy raz w stolicy Hiszpanii byłam w maju 2008, po 4 latach miałam okazję na nowo odkryć to miasto. Tym razem bardziej świadomie, a mniej turystycznie (coraz mniej bowiem lubię chodzić szlakami wyznaczonymi przez przewodnik, a coraz bardziej lubię się po prostu gubić w mieście, by je lepiej poznać, od tej prawdziwszej, nie-przewodnikowej strony). Prado, Retiro, Pl. Cibeles, Pl de Sol- podczas pierwszej wizyty zwiedziłam to, co każdy turysta powinien, to przewodnik wytyczał mi trasę, nie opuściłam żadnego z 10 miejsc, które absolutnie trzeba zobaczyć w Madrycie. Ba, to nawet w tym mieście po raz pierwszy i ostatni byłam na corridzie. Zaproszenie do Madrytu mieliśmy w sumie odkąd się przeprowadziliśmy do Barcelony, tam mieszka bowiem moja dobra znajoma ze studiów, Weronika. Mobilizacja trwała dobry rok, bo latem w Madrycie na nasz gust jest za gorąco, latem bowiem preferujemy plaże a nie żar miasta bez dostępu do morza, a zimą jest za zimno (jesteśmy trochę wybredni). Do tego nieatrakcyjne ceny weekendowych lotów nie sprzyjały naszym planom odwiedzenia znajomych w stolicy. Termin tegoroczny wybrany został nieprzypadkowo, Nuno bowiem miał spędził tydzień w Madrycie wraz z ludźmi w firmy, wykorzystaliśmy, że dla niego biletów nie musieliśmy już kupować, a ja mogłam spędzić 2 noce u mojej dawno niewidzianej hiszpańskiej znajomej Marii (wspominałam w jakimś poście, że poznałyśmy się na jej Erasmusie w Warszawie z 6 lat temu, razem zrobiłyśmy też interraila na trasie Wwa-Praga-Bratysława-Bukareszt-Zagrzeb).


Relacja z 4 dniowego pobytu w Madrycie podzielona będzie na 2 części. Tę o zwiedzaniu i tę o jedzeniu. Jako że jeszcze jestem przed kolacją, na pierwszy rzut pójdzie relacja turystyczna, choć tym razem do Madrytu jechałam bez żadnego przewodnika (mój o całej Hiszpanii był za ciężki, a z biblioteki nie zdążyłam wypożyczyć, na kupno nowego szkoda mi było kasy, bo w informacji turystycznej dostałam informator o dzielnicach i miejscach wartych odwiedzenia). Dla ułatwienia, zapożyczyłam sobie top 10 ze strony http://www.madaboutmadrid.com, bo kto, jak nie ten mający świra na punkcie Madrytu powinien wiedzieć, co koniecznie trzeba zwiedzić?

1. Muzeum Prado – jedno z najważniejszych i najbardziej znanych muzeów na świecie. Wśród bogatej kolekcji (z braku miejsca tylko część zasobów muzeum wystawiona jest na widok publiczny) znajdują się dzieła takich mistrzów jak El Greco, Goya, Velazquez, Rubens. Pamiętam, jak po raz pierwszy przestąpiłam próg ogromnego gmachu przy Paseo del Prado i miałam okazję na żywo zobaczyć wszystkie te dzieła, o których uczyłam się na historii sztuki lub których reprodukcje widziałam w jakiejś książce. Przeogromny obraz Las Meninas, uważany za jedno z najważniejszych dzieł w historii sztuki, o wymiarach 318 cm × 276cm, dosłownie wmurował mnie w ziemię. Mogłam tylko stać bez ruchu i podziwiać. Tego samego wrażenia doświadczyłam przez obrazami El Greco i późnego Goi. W tym roku na El Prado przeznaczyłam zaledwie godzinkę i tylko tych 3 wielkich hiszpańskich malarzy miała zamiar zobaczyć. Ukradkiem zrobiłam iphonem kilka zdjęć (za co mi się oberwało, bowiem w przeciwieństwie np. do znanych paryskich muzeów, w El Prado zabronione jest robienie zdjęć i nawet moje tłumaczenia, że robię je ludziom, a nie obrazom, nie uratowało mnie przed srogą miną pani strażniczki), by pokazać tłumy, które niestety skutecznie przeszkadzają w kontemplacji sztuki.

 

2. Puerta del Sol – tu mieści się symbol Madrytu- niedźwiedź zjadający owoce z drzewa poziomkowego, tutaj znajduje się kilometr zerowy, pomnik Karola III, tutaj mieszkańcy stolicy świętują nadejście nowego roku zjadając 12 winogron, tutaj protestują i manifestują (tu zaczęły się demonstracje młodych ludzi, nazwane potem ruchem 15M lub Indignados-Oburzonych)


3. Plaza Mayor – tradycyjnie w Hiszpanii, Plaza Mayor jest sercem i centrum miasta, taką turystyczną „starówką”. Dzisiaj madrycki główny plac tętni życiem dniem i nocą, ale jedynie za sprawą turystów, zamiast oglądać koronacje, corridy, czy egzekucje i procesy, jak miało to miejsce za czasów Inkwizycji, można popatrzeć na mimów lub usiąść w jednej z licznych restauracji i wypić kawę, za która z pewnością zapłaci się astronomiczną kwotę, albo zjeść coś w jednym z barów pod arkadami, gdzie jedzą jedynie naiwni turyści.

 

4. Park Retiro - przysłowiowy rzut beretem od Prado, 120 hektarów zieleni miejskiej, gdzie można robić to, na co ma się ochotę- spacer, wylegiwania się na trawie, popływać łódką, uprawiać sport na świeżym powietrzu, czytać książkę na ławce…


5. Pałac Królewski – oficjalna rezydencja króla, nie wiem, co mam więcej napisać, o tym jednym z miejsc, które najmniej mi się w Madrycie podobają. Zainteresowanych odsyłam na stronę wikipedii. W tym roku widziałam pałac w deszczu oraz jakaś akcję społeczną uwrażliwiającą na problem integracji osób niepełnosprawnych, na którą trafiliśmy przepadkiem.


6. Ulica Gran Vía – jedna z głównych ulic Madrytu, niby architektoniczna wizytówka Madrytu. Na mnie nigdy jakoś większego estetycznego wrażenia nie zrobiła, wolę małe, wąskie uliczki, które mnie czymś zaskakują, a nie szerokie ulice z wysokimi budynkami, które mają onieśmielać.


7. Muzeum Królowej Zofii – w kolekcji jest sławna Guernica Picassa i inne dzieła współczesnych malarzy, jak Dali czy Miró. O muzeach za dużo nie da się pisać, trzeba je oglądać. Choć mój muzealny akcent w tym roku ograniczył się wyłącznie do Prado.

8. Muzeum Thyssen - wraz z opisanymi wcześniej muzeami tworzy tzw. Złoty Trójkąt Sztuki. (I na tym jednym zdaniu skończę, odzywa się moje lenistwo i pogoda za oknem za ładna na wdawanie się w szczegóły, chcę jak najszybciej posta skończyć i na jakiś spacer pójść

9. Fontanna Cibeles – po wygranych meczach kibice Realu świętują zwycięstwa swojego klubu

10. Puerta de Alcalá –na zakończenie listy niegdysiejsza wschodnia brama wjazdowa do miasta


Po napisaniu posta i przejrzenia zdjęć (do zobaczenia na facebooku) doszłam do wniosku, że będzie jednak trylogia madrycka, bo podobało się kilka miejsc, które nie są w ścisłej 10, a które sprawiają, że wizja mieszkania w Madrycie nie jest w sumie taka zła (na razie jednak, w przypadku ewentualnej przeprowadzki, stolica Hiszpanii nie figuruje wśród miast kandydatów).


The first time I visited the Spanish capital was in May 2008, after 4 years I had the opportunity to rediscover the city. This time, my visiting was more conscious and less touristic (as every time I like less walking routes designed by guides, I prefer to get to know a city by simply getting lost without a plan in a maze of unknown streets. This way I believe I have the chance to be closer to a real city, not its touristic face.)

Prado, Retiro, Pl. Cibeles, Pl. de Sol, during the first visit I saw everything a decent tourist should see, it was a guidebook that designed my sightseeing, I cheeked all the 10 places one must absolutely see while in Madrid and many more. It was in Madrid I attended my first and last corrida. We had an open invitation since we moved to Spain, as one of my best friends from the university lives in Madrid. It took us 1,5 year to actually visit Weronika, as we are quite picky when it comes to weather in the capital (in winter it is too cold and in summer we prefer seaside). If you add unattractive prices for weekend flights… that is why we took advantage of Nuno’s business trip to Madrid (at least he didn’t have to buy his own tickets). That is how I could spent alone 2 nights at María’s, my Spanish friend who I hadn’t seen in ages (we met during her Erasmus in Warsaw 6 years ago, we went on InterRail trip together Warsaw-Prague-Bratislava-Bucharest-Zagreb and we managed to keep contact).

I decided to divide my short 4 day long trip to Madrid in 2 parts. One about exploring it from the touristic and culinary point (as you may notice, eating in a very important part of every sightseeing). Since I still haven’t eaten, I will start with the touristic part, although this time I left my guide at home, I decided not to buy one as at the touristic office they give you a small guide covering all the districts and a map. To make writing this post easier, I borrowed a top 10 list from the website http://www.madaboutmadrid.com, because people crazy about Madrid should know what not to miss.


1. Prado Museum - one of the most important and most famous museums in the world. Among thousands of paintings, you find those painted by the famous masters, such as El Greco, Goya,Velazquez, Rubens (only a part of museum’s rich collection is being displayed, the remaining are in storage). I still remember when I first walked in this huge building on the Paseo del Prado, and I had the opportunity to see all these famous paintings whose reproduction I had studied during history of art classes. In front of the enormous painting of Las Meninas (probably one of reasons why this museum is among most visited ones in the world), measuring 318 cm x 276cm, I stayed for quite a time, admiring it with my eyes wide open. The same admiration I felt in front of El Greco’s paintings and late Goya’s (those 3 are definitely my favourite Spanish artists). This year I could only dedicate 1-2 hr for El Prado, and that is why I selected only those rooms that contained works of those three masters. I took secretly some photos with my iphone, to show you how crowded the museum can get, and that unfortunately there are lots of organized groups who follow a designed route that include few of the most famous paintings but are very loud and disturb those who go to contemplate the gems of of European art.


2.Puerta del Sol – here you can find the symbol of Madrid, the bear eating fruits from the strawberry tree, a kilometer zero, statue of Charles III, it is here where madrileños celebrate the New Year by eating 12 grapes or protest and manifest their political and social beliefs (as you may remember, last year young people started a movement called Indignados on 15th of May on this square by occupying it for weeks),


3. Plaza Mayor - the Plaza Mayor is the heart and center of the every Spanish city/town/village, in touristic terms it is "old town" one must visit. Today, Madrid's main square is full of life during day and night, because of numerous tourists, who instead of watching coronations, corridas, executions and processes during the dark days of the Inquisition, can watch at mimes or have an overpriced coffee or meal at one of the many restaurants.

4. Retiro Park – when you are tired after visiting the Prado Museum, there isn’t better place to visit that this 120 hectares big green area, where you can do whatever you feel like doing- walking, sleeping on the grass, renting a boat, practice outdoor sports, read a book on a bench…

5. Royal Palace - the official residence of the king. If you are interested in architectonical or historical details, you can check wikipedia’s entry. As this is one of the places in Madrid I don’t like that much. This year I saw the palace under the rain and we happened to assist a happening about social problems of integration of disabled persons


6. Gran Vía Street - one of the main streets of Madrid, it is supposed to its architectural showcase. Personally I prefer small and narrow streets that hide some surprising details and I tend to avoid wide street with tall and monumental buildings that are designed to intimidate pedestrians.

 

7. Reina Sofia Museum – exhibits the famous Picasso painting, Guernica, and other works of contemporary painters, such as Dali or Miró. Museums are nor to be written about, they are to be visited. This time I skipped it, limiting my contact with “higher culture” to Prado.

8. Thyssen Museum - along with two previously described museums forms a so-called Golden Triangle of Art. (I am getting bit lazy to write more than one phrase on this venue, a
9. Cibeles Fountain - Real Madrid fans celebrating their club's victory here (Yes, really want to finish this post asap)

10. Puerta de Alcalá- what was once the eastern gateway to the city clises the list of Madrid top 10.

After posting pictures on my facebook, I decided that instead of 2 part, there will be a Madrid Trilogy, as there are few streets, details, things that are not included in the top 10 that make we could imagine ourselves living in Madrid (for the time being in the case of a possible relocation, the Spanish capital isn’t among top choices).

Saturday 12 May 2012

Ogród tysięcy róż/ Garden of a thousand roses

O różach w parku Cervantesa Carmen wspominała już w zeszłym roku, ale do tego położonego na samym końcu Diagonal było nam wtedy nie po drodze. Wykorzystaliśmy więc wiosenne słońce, wsiedliśmy na bicing i przejechaliśmy Diagonal, by podziwiać zatłoczone rozarium. Tak to już bywa, nie byliśmy jedynym, którzy wyczytali, że w dniach 4-6 maja ma miejsce międzynarodowy konkurs na najpiękniejszą różę. Poza tymi konkursowymi (niektóre były już przekwitłe, inne zdążyły jedynie wypuścić pączki- no bo jak to kwiatom wytłumaczyć, że mają zakwitnąć dokładnie na ten konkurs?!), można było podziwiać tysiące róż w setkach odmian na 4 hektarach parku- róże pnące się i wijących, herbaciane, o wszystkich odcieniach czerwieni i różu.


Wierzę, że ten park w ciągu dni roboczych jest mało oblężony, więc jeśli ktoś będzie w okolicy uniwersyteckiej (na samym końcu linii zielonej), w miesiącach kwitnięcia róż oczywiście, powinien przejść się ścieżkami, między krzewami róż, powdychać ich upajający zapach, usiąść sobie na ławeczce i po prostu nacieszyć oczy widokiem ładnych kwiatów (oprócz róż w parku są też inne kwiaty). Można ewentualnie przynieść sztalugę i zestaw farbek (wersja dla utalentowanych) albo aparat (wersja dla tych mniej artystycznie uzdolnionych). Park jest uroczy, więc zachęcam do zanotowania sobie tego miejsca na ewentualną randkę czy spacer z wózkiem. Więcej zdjęć na facebookowej stronie bloga.


Last spring Carmen told my about roses in the Cervantes park. Somehow we didn’t make it to this park located at the very end of Avenida Diagonal last year. This Saturday, as the weather was perfect for a spring morning, we took a bicing and cycle up to a crowded rosarium. We were naïve to think that we were among few people who read that on 4-6th May an international competition for the most beautiful rose took place in the Cervantes park. You could admire not only roses that competed for the prize (some of them already drooped other had only unopened buds- well, you can get a flower bloom exactly on a day when the competition takes place), but also a thousand roses of hundred different typed on a 4 hectares park: and clinging roses, tea roses, yellow, red and pink ones.


I believe that on a working that, the Cervantes park is not really crowded. So if you find yourself in the University area (just at the end of green metro line), you should definitely enter, wander between rose paths, take few deep breaths and enjoy a heavy and sweet aroma of blooming roses. Just sit on a bench and admire beautiful flowers. You can even bring an easel (if you are talented enough) or a camera (if you are less artistically gifted). The park is really lovely, so if you don’t know where to go for a romantic date or where to have a walk with your baby, have it in mind. If you feel like checking more photos from the rosarium, here is the link for the facebook page of my blog.

Monday 7 May 2012

Trzy zamki, rzeka i flamingi/ 3 castles, river and flamingos

Nie wiem, jak Nuno znalazł Miravet. Nie wiem, ale jestem szczęśliwa, że znalazł to malownicze miasteczko. Praktycznie z braku dni wolnych na Wielkanoc, nie opłacało nam się kupować drogich biletów, by święta spędzić w domu. Jednak nie chcieliśmy zostać w Barcelonie. Tym razem to Nuno zaplanował (kto nas zna, wie, że od planowania raczej jestem ja), żebyśmy świąteczny weekend spędzili w okolicach Tarragony. Jednym mankamentem było brak miejsc noclegowych w miejscach ciekawszych niż Móra d'Ebre, gdzie absolutnie nie ma nic do zobaczenia (poza trudnymi do znalezienia ruinami zamku oraz zaskakująco dobrym tapas barze).


Po Tarragonie, naszym przystankiem było właśnie Miravet. Zdjęcia chyba mówią same za siebie. Rzeka. Nad rzeką miasteczko. Nad miasteczkiem góruje zamek. Z zamku rozciąga się wspaniały widok nad rzekę. Zataczamy koło. Moglibyśmy wypożyczyć kajak. Miasteczko ma swój urok, któremu ulegamy z łatwością.



Nocleg mieliśmy w Móra d'Ebre w naprawdę fajnym hotelu (Hostal La Creu), gdzie wieczorem bez wyrzutów sumienia oglądaliśmy na laptopie nowy serial. Wcześniej bowiem stwierdziliśmy na spacerze, kiedy dopiero przy 3 próbie odnalezienia ruin zamku, udało nam się tenże znaleźć, że w zasadzie nie ma co za bardzo w tym zagubionym katalońskim miasteczku robić. Na kolację też, zamiast iść za radą właścicielki hostalu i poszukać poleconej przez niej restauracji (pewnie też byśmy się zgubili po drodze), przeszliśmy tylko przez ulicę do tapas baru Piscolabis.


Na ostatni dzień wybraliśmy się do Delty, po drodze, nie wiem czemu, zatrzymując się w Tortosie. Zobaczyliśmy katedrę, mieliśmy zobaczyć zamek, ale nie mogliśmy znaleźć drogi do niego prowadzącej (czyli trzeci zamek w ciągu 2 dni sobie lekką ręką odpuściliśmy). Czekała na nas bowiem Delta de l’Ebre, drugi co do wielkości park w Hiszpanii (320 km²), rezerwat przyrody, gdzie spotkać można flamingi i 300 (jeśli wierzyć Internetowi) innych gatunków ptaków.


Najlepszym sposobem na poznanie delty jest rower (lub własne nogi, jeśli ktoś ma więcej czasu). Z braku własnego dwuśladu, wypożyczyliśmy 2 podstarzałe w jednej z licznych wypożyczalni. Malownicze krajobrazy, dziesiątki kitesurferów, stanowiska do obserwacji ptaków- park pełen jest atrakcji. Niestety nie byliśmy wyposażeni a lornetki, a mój aparat aż takiego zooma nie ma, więc różowe flamingi były ledwo widoczne.


Nie lada wyzwaniem była przeprawa przez niektóre bardzo podmokłe odcinki trasy rowerowej, ale umiarkowana dawka sportu na świeżym powietrzu, nawet jeśli zakończona błotem na spodniach, to było idealne zakończenie miłego weekendu.



I don't know how and on which website Nuno discovered Miravet. But I am so glad he found this charming tiny village. As this year on Easter we practically didn’t have any days off, we decided that instead of buying overprized plane tickets to go home, we would stay in Spain, but not in Barcelona. This time Nuno was responsible for all the planning (those who know us, are well aware that I am the planner) and he chose Tarragona area for our Easter destination. The only negative point was that we started the planning bit too late, and all the best sleeping spots were already full, and we ended up in a rather unattractive Mora d'Ebre, virtually in the middle of nothing. Well it did had some ruins of a castle and a nice tapas bar, so it wasn’t that bad after all.


After visiting Tarragona and seeing the Semana Santa procession, our next stop was Miravet. There is nothing I can write much about this charming pueblo. As they say a picture is worth a thousand words. River. A tiny town by the river. The town is dominated by a castle. From the castle you can admire beautiful view on the river. Come full circle. We could have rented a kayak. Instead we just relaxed, stare at the river for a long moment. The town has a big charm, and we easily fell under its spell.


As I mentioned, we booked a higly recommended hotel in Mora d'Ebre (Hostal La Creu), but in the evening we just chilled in our room, watching a new series. Well, we did go for a walk, we tried to find the castle, and were able to do on our 3rd attempt, we admired the views on the Ebre. And that was about all you could do in this lost Catalan town. Then, instead of following recommendation and going to some restaurant (we would probably have gotten lost anyway), we just crossed the street and went to a surprisingly good tapas bar Piscolabis (if you are ever lost in Mora d’Ebre, you must go there).


We spent a last day in Delta de l’Ebre, stopping for some unknown reason in Tortosa. After seeing the cathedral, we failed to find a way to a castle. As it was to be the 3rd castle we saw in just 2 days, we decided to skip it. What you can't skip is Delta, the second largest natural park in Spain (320 km ²), a nature reserve where you can meet flamingos and 300 (if you believe the information I found on the Internet) of other bird species.


The best way to explote the delta is on a bike or if you have more a) time- on foot, b) money- on a boat. As we don’t own our own bicycle, we rented two “vintage” ones (there are many points where you can cheaply rent bicycles). Picturesque landscapes, dozens of kite surfers, bird-watching position-you get it all in just one park.


Unfortunately, as we didn’t take with us a pair of binoculars (it is not that we have one anyway) so we couldn’t really enjoy bird-watching and my zoom isn’t really that good, so pink flamingos seems like some barely visible dots. Crossing some flooded parts of the bicycle track was quite challenging, but outdoor activity, even if we ended up with your shoes and trousers covered with mud, was a perfect way to finish our Easter weekend.